Rosjan trzymać z daleka, Amerykanów przy sobie, a Niemców pod kontrolą – słowa Hastingsa Lionela Ismaya, pierwszego sekretarza generalnego Sojuszu Północnoatlantyckiego, trafnie ujmują powody, dla których w kwietniu 1949 r. w Waszyngtonie 12 krajów podpisało Traktat Północnoatlantycki. „To lapidarne stwierdzenie przedstawiało trzy historyczne funkcje Sojuszu: obronę i odstraszanie możliwej agresji zbrojnej ZSRR i państw komunistycznych, utrzymanie zaangażowania militarnego USA w Europie gwarantującego gotowość wystąpienia w obronie sojuszników na wypadek ataku z zewnątrz, a także niedopuszczenie do odrodzenia się wojskowej potęgi Niemiec – w XX w. dwukrotnie przyczyny wojen światowych” – wyjaśnia Robert Kupiecki w publikacji „Organizacja Traktatu Północnoatlantyckiego”. I dodaje, że „sygnatariusze NATO uznali, że najlepiej posłuży temu demokratyzacja tego państwa (Niemiec – red.) oraz przyszłe włączenie go do systemu współpracy gospodarczej, politycznej i wojskowej państw zachodnich”.
Wraz z kolejnymi latami zimnej wojny główny powód istnienia Sojuszu stawał się coraz bardziej klarowny: bronić swoich członków, najlepiej nie dopuszczając do wybuchu wojny z ZSRR i jego satelitami. Choć dziś często o tym zapominamy, udało się to osiągnąć – ale olbrzymim kosztem. Na przykład w 1987 r. państwa natowskie przeznaczały na obronność średnio aż 5 proc. PKB. Oczywiście już wtedy widoczne były różnice – w Stanach Zjednoczonych było to prawie 7 proc. PKB, w Republice Federalnej Niemiec zaledwie 3 proc. (ale i tak dwa razy więcej, niż Niemcy wydały na wojsko w 2021 r.). Wtedy Zachodnie Niemcy miały 12 dywizji i ok. 0,5 mln żołnierzy, zaś dziś mają 3 dywizje oraz nieco ponad 180 tys. wojskowych. Ten spadek liczby ludzi pod bronią dotyczy także nas: w 1989 r. Polska miała ok. 400 tys. żołnierzy, a dziś, licząc z obroną terytorialną, mniej niż 150 tys.
Warto również pamiętać, że był to czas, gdy arsenały jądrowe USA i ZSRR były znacznie bardziej rozbudowane, a dopiero po 1989 r. i po upadku żelaznej kurtyny doszło do odprężenia, dziś często nazywanego przerwą strategiczną. – Wraz z rozpadem ZSRR zniknęło zagrożenie będące fundamentem utworzenia NATO oraz udzielenia gwarancji bezpieczeństwa europejskim sojusznikom przez USA. Zmieniła się sytuacja strategiczna: między państwami Zachodu a Rosją powstaje bufor państw, które zaczynają się reformować, zaś Moskwa jest w głębokim kryzysie gospodarczym i jej potencjał ofensywny maleje. Amerykanie podejmują więc decyzję, że najlepszym sposobem na stabilizację Europy będzie rozszerzenie NATO. Lecz Sojusz musi się zmienić, bo inaczej nie przetrwa. Musi się dostosować do sytuacji, w której główne zachodnie mocarstwa nie czują się już zagrożone przez kilkadziesiąt radzieckich dywizji, ale boją się np. terroryzmu lub konfliktów w swoim sąsiedztwie – wyjaśniał na naszych łamach dr Wojciech Lorenz z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych („Odstraszyć Rosję”, Magazyn DGP z 5 listopada 2021 r.).
Reklama