Drony uderzają w bazę strategicznych bombowców

Skuteczne uderzenie miało miejsce w bazach „Biełaja” (obwód irkucki) i „Olennya” (obwód murmański), gdzie stacjonują bombowce strategiczne, w tym nosiciele broni jądrowej. Odpalone spod bazy drony FPV przewożone w ciężarówkach, siały tam prawdziwe spustoszenie. Na zdjęciach satelitarnych widać wraki co najmniej trzech bombowców Tu-95MS, kolejny został uszkodzony. Inna baza lotnicza w obwodzie Amurskim została „uratowana” przypadkiem: przewożąca drony ciężarówka spłonęła. Na innych lotniskach, atakujące drony nie zastałty samolotów lub zostały strącone. W sumie w ataku na 5 lotnisk, już teraz nagrania potwierdzają straty bezpowrotne, co najmniej 7 bombowców strategicznych i jednego samolotu transportowego. Przy tym Ukraina twierdzi, że zniszczono tych maszyn znacznie więcej.

ikona lupy />
Rosyjski bombowiec Tu-95 / ShutterStock

Drony nie wyrządziły szkód w bazie w Riazaniu

Świeże zdjęcia satelitarne bazy lotniczej Diagilewo w obwodzie riazańskim pokazują, że tu ukraińska próba ataku dronami zakończyła się fiaskiem. Na obrazach nie widać żadnych uszkodzeń infrastruktury ani sprzętu. Jedynym śladem po incydencie są nadpalone fragmenty trawy, prawdopodobnie po upadku zestrzelonego drona. Na tym lotnisku stacjonuje poważna siła: trzy bombowce Tu-95MS, pięć Tu-22M3, czternaście tankowców lub transportowców Ił-78M/Ił-76 oraz dwa myśliwce Su-30SM.

To nie był „rosyjski Pearl Harbor”, ale...

Atak, choć kosztowny, nie wpłynie bezpośrednio na przebieg działań wojennych. Ale jego medialny i psychologiczny efekt? Bezcenny dla Ukrainy. Rosja nie straciła przewagi militarnej - bombowców Tu-95MS ma jeszcze około 50 i jej operacyjne możliwości nie zostały ograniczone. Rosja straciła, zdaniem bardziej wyważonych ekspertów, około 6% swoich nosicieli skrzydlatych rakiet, a nie 30% jak pisano. Co ważne, nie ucierpiały nowoczesne Tu-160, których Rosja ma jedynie kilkanaście, a wyprodukowanie nawet jednego trwa rok.

Jednak została podważona wiara w bezpieczeństwo najważniejszych rosyjskich wojskowych instalacji, w tym tych wchodzących w skład tzw. triady nosicieli broni atomowej. Eksperci ostrzegają, że prawdziwym problemem jest fatalne przygotowanie systemów obrony i dostępów do baz.

ikona lupy />
ShutterStock

Cios w twarz, nie w serce

Operacja była spektakularna, nie tylko ze względu na skutki militarne, ale i jej medialną obróbkę. Data uderzenia też nieprzypadkowo miała miejsce przed Stambulskimi rokowaniami. To celowa strategia ma grać na emocjach w samej Rosji i wizerunku władzy.

Choć Ukraina nie zyskała przewagi na froncie, to skutecznie uderzyła w rosyjskie morale. Przekaz był prosty: „jeśli możemy dotrzeć do Olennyi, możemy dotrzeć wszędzie”. To wystarczyło, by rozpalić debatę w rosyjskich mediach społecznościowych i zasiać ziarno niepokoju.

Zachód z boku, ale nie bez wpływu

Amerykanie i Brytyjczycy odcinają się od operacji, ale podkreślają jej znaczenie. Zarówno CBS i The Economist mówią o „sukcesie Kijowa” i „braku udziału USA”. Wszyscy wypierają się udziału, bo atak na bombowce strategiczne to bardzo ryzykowne zagranie. Dość powiedzieć, że atak na nosicieli broni jądrowej, w rosyjskiej doktrynie uprawnia do nuklearnej odpowiedzi.

Komentatorzy sugerują, że atak nie miał na celu zdobycia przewagi wojskowej, lecz pokaz siły i przetestowanie rosyjskiej odporności. Przy okazji wywołał niemały ferment medialny, tym większy, że w tle pojawiły się rosyjskie insynuacje o „pomocy” zachodnich służb.

Strategia na chwilę, czy zapowiedź większego planu?

Jak komentują analitycy: Kijów stawia na efektowność, a nie efektywność. Wybiera cele, które robią medialny szum, nawet jeśli nie zmieniają sytuacji na froncie. Przecież z punktiu widzenia frontu, większy efekt miałoby uderzenie na bazy frontowych bombowców Su-34 przenoszących bomby szybujące. Ale czy to zły wybór? W wojnie informacyjnej, jaką toczy dziś Ukraina, obraz płonącego bombowca strategicznego znaczy więcej.