Rozpoczynający się w czwartek dwudniowy szczyt Unii Europejskiej jest uważany za ostatnią szansę na zawarcie umowy z Wielką Brytanią, tak aby mogła ona opuścić Wspólnotę w ustalonym terminie w uporządkowany sposób. Możliwych scenariuszy jest jednak więcej.

Zgodnie z ustaleniami między Londynem a Brukselą sprzed poprzedniego terminu brexitu (29 marca), Wielka Brytania ma opuścić UE 31 października. Do kolejnego przesunięcia tego terminu potrzebny jest wniosek Londynu w tej sprawie i zgoda wszystkich 27 państw.

Boris Johnson zapowiada, że Wielka Brytania wyjdzie z UE 31 października - z umową lub bez niej. Ale zarazem jest związany przyjętą przez Izbę Gmin ustawą (ustawa Benna), która nakazuje mu zwrócić się do Brukseli o przesunięcie terminu brexitu do 31 stycznia 2020, jeśli do 19 października Izba Gmin nie zaaprobuje umowy z UE (której jeszcze nie ma) lub wyjścia bez umowy(na co nie ma szans).

Najprostszym rozwiązaniem byłoby, gdyby Wielka Brytania i UE osiągnęły porozumienie na szczycie 17-18 października. Ale ono musi jeszcze zostać zaaprobowane przez Izbę Gmin i Parlament Europejski. Izba Gmin tak czy inaczej zbierze się na specjalnym posiedzeniu 19 października.

Jeśli rząd zawrze porozumienie, opozycja, która de facto teraz ma większość, będzie miała spory dylemat. Albo poprze wyjście, a zarazem wzmocni rząd przed spodziewanymi wyborami. Albo może grać na to, że po odrzuceniu przez nią porozumienia Johnson będzie musiał się zwrócić do UE o przesunięcie brexitu, licząc, że przed 31 stycznia przejmie władzę. W ten sposób opozycja ryzykuje jednak tym, że może dojść do brexitu bez umowy jeśli rząd znajdzie jakiś kruczek prawny na obejście ustawy Benna oraz tym, że w takiej sytuacji to na nią spadnie cała wina, co oznaczać będzie też klęskę w wyborach.

Reklama

Jeśli porozumienia z UE nie będzie, to Johnson powinien się zwrócić o przesunięcie terminu brexitu. Johnson obiecuje jednak, że będzie przestrzegał prawa oraz że Wielka Brytania wyjdzie 31 października. Jeśli nie będzie porozumienia, te dwie obietnice się wzajemnie wykluczają. Chyba, że rząd znajdzie jakiś kruczek prawny na obejście ustawy Benna (co w opartym na precedensach prawie brytyjskim jest możliwe).

Teoretycznie jest możliwe, że Johnson, nawet zmuszony przez sąd, mimo wszystko nie złoży wniosku o przesunięcie brexitu. Ale grozi mu: po pierwsze wotum nieufności (na razie opozycja jest w tej sprawie podzielona), po drugie impeachment, po trzecie grzywna i więzienie (we wniosku do szkockiego sądu było wspomniane o takiej możliwości).

Otwartym pytaniem jest to, nad jakimi wnioskami będzie głosować Izba Gmin 19 października, jeśli nie będzie umowy. Na pewno nad brexitem bez umowy, być może nad odwołaniem brexitu. Jeszcze trudniej przewidzieć, czy jakikolwiek z wniosków miałby szanse na większość. Choć większość posłów była za pozostaniem w UE, nie znaczy, że poparliby wniosek o odwołanie brexitu, bo po pierwsze dla sporej grupy posłów z okręgów, które w referendum poparły brexit, byłby to koniec kariery (to m.in. powód nieokreślonego stanowiska Partii Pracy.

Nie wiadomo także, co rząd i parlament zrobią w sytuacji, gdyby na szczycie 17-18 października Wielka Brytania i UE nie zawarły porozumienia, ale uznały, że jest ono na tyle blisko, że warto zorganizować pod koniec miesiąca jeszcze jeden nadzwyczajny szczyt (a takie spekulacje się pojawiają). Zgodnie z prawem rząd nadal będzie zobligowany do zwrócenia się o przesunięcie brexitu.

Kwestia drugiego referendum ws. brexitu nie wchodzi w grę, dopóki nie zmieni się rząd. Ale opozycja nie chce wyborów przed 31 października, bo obawia się, że jak przegra Johnson będzie miał wolną rękę ws. brexitu bez umowy. Drugie referendum jest możliwe tylko, jeśli najpierw przesunięty zostanie termin brexitu, a po wyborach (najpewniej w listopadzie lub styczniu) konserwatyści stracą władzę. Sondaże jednak nie wskazują na to, by mieli przegrać.

>>> Czytaj też: Brytyjski minister ds. brexitu zapewnia, że rząd będzie przestrzegał prawa