"Rosja to burza, a Chiny to zmiana klimatu"

W myśleniu o geopolitycznym zagrożeniu płynącym ze strony Chin niemieckie widma i lęki wyprzedzają o kilka długości kanclerza Scholza. „Rosja to burza, a Chiny to cała zmiana klimatu” – powiedział Thomas Haldenwang, szef Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji, czyli niemieckiego kontrwywiadu cywilnego, w czasie posiedzeń jednej z komisji Bundestagu. Podobnej metafory używały już służby wywiadowcze Wielkiej Brytanii oraz innych krajów.

To mądre słowa, które kanclerz Niemiec Olaf Scholz powinien zapakować do swojego bagażu podręcznego w czasie piątkowej wizyty w Chinach. Wielu sojuszników Niemiec, a także wielu niemieckich polityków, nawet tych wchodzących w skład niemieckiej koalicji rządzącej, zupełnie nie chce, aby Scholz jechał do Chin. Mimo to jednak kanclerz nie tylko pojedzie do Państwa Środka, ale także zabierze tam całą grupę prezesów firm, aby mogli robić jeszcze więcej interesów z Chińczykami.

Reklama

Pod tym względem, a także pod wieloma innymi, Olaf Scholz naśladuje swoją poprzedniczkę Angelę Merkel, która zorganizowała około 12 delegacji handlowych do Państwa Środka w czasie 16 lat jej rządów. Nawet po tym, jak USA pokreśliły Chiny mianem „systemowego rywala” i „potencjalnego zagrożenia”, Niemcy wolały widzieć Chiny przez pryzmat lukratywnego rynku, istotnego dostawcy dóbr oraz miejsca do inwestowania.

W zorientowanym na handel podejściu Berlina wobec Pekinu pobrzmiewają niepokojące echa naiwnej polityki „Wandel durch Handel” (Zmiana poprzez handel), którą Niemcy przez długi czas stosowały wobec Rosji. Dekady rozpieszczania Władimira Putina, przed czym ostrzegali sojusznicy, a Berlin może to dziś tylko potwierdzić, sprawiły, że Niemcy stały się niebezpiecznie uzależnione od rosyjskiego gazu. Aby nieco ochłodzić Europejczyków w czasie najbliższej zimy, Putin dodatkowo zakręcił kurki z gazem.

Chiński prezydent Xi Jinping, autokratyczna bratnia dusza Putina i jego nominalny sojusznik, pewnego dnia może zrobić Europejczykom coś podobnego. Zresztą chiński przywódca miał już okazję, aby to pokazać. Otóż w ubiegłym roku Litwa pozwoliła tajwańskiej misji handlowej na usunięcie oznaczenia „Tajpej” i przemianowania go na „Tajwan”. Wzbudziło to gniew Pekinu, dla którego Tajwan jest chińską prowincją i grozi odzyskaniem Wyspy siłą. Xi Jinping zdecydował się ukarać Litwę, wprowadzając na ten kraj całkowite embargo gospodarcze.

To tylko przyspieszyło trwające już pogorszenie się stosunków między Chinami a Unią Europejską. Estonia, Łotwa, Czechy oraz inne państwa UE stanęły po stronie Litwy. Niemcy, jak zawsze, postępowały ostrożniej. Ale nawet w Niemczech Zieloni oraz Wolni Demokraci z FDP, którzy są dziś junior partnerami w rządzie koalicyjnym Olafa Scholza, zaczęli krytykować Chiny za ich zachowanie oraz działania Pekinu wobec Hongkongu, łamanie praw człowieka w Sinciangu oraz wiele innych.

Niemiecka gospodarka jest mocno zależna od Chin

Lekcja, którą odebrały Niemcy i Europa od Rosji w 2022 roku, według Zielonych oraz innych polityków, brzmiała, aby nigdy więcej nie stać się zależnym od antydemokratycznej i rewanżystowskiej potęgi, która w jednej chwili może z gospodarki może uczynić narzędzie wojny. Ale łatwiej powiedzieć niż zrobić. Niemiecka gospodarka bowiem jest w o wiele większym stopniu związana z Chinami niż z Rosją, zaś ukryte zależności są bardziej złożone i potencjalnie istotne.

Po pierwsze, Chiny są dla Niemiec największym partnerem handlowym i głównym rynkiem eksportowym dla takich firm motoryzacyjnych, jak Volkswagen, BMW i Mercedes Benz. Niektórzy z szefów tych firm mają lecieć razem z kanclerzem Scholzem do Chin. Państwo Środka to także istotny kierunek działań dla takich gigantów chemicznych, jak BASF, który inwestuje w Chinach. Szef tej firmy także wchodzi w skład niemieckiej pielgrzymki do Państwa Środka.

Po drugie, Chiny posiadają potencjalne „dławiki” w łańcuchach dostaw, dzięki którym niemieckie fabryki mogą pracować. Na przykład Państwo Środka jest głównym źródłem metali ziem rzadkich, takich jak dysproz, neodym i prazeodym. Surowce te są niezbędne do specjalnych magnesów, które zasilają wszystko, od silników aut elektrycznych po turbiny wiatrowe produkujące zieloną energię. Krótko mówiąc – potrzebne są do prawie wszystkiego, na czym Niemcy oparły swoją przemysłową przyszłość.

Na długo przed tym, jak Putin odciął Europę od gazu, Chiny pokazały swoją gotowość do uczynienia z surowców narzędzia walki. W 2010 roku Japonia zatrzymała chińskiego kapitana, który skierował swój trawler na sporną grupę wysp. W odpowiedzi na to Pekin wstrzymał cały eksport metali ziem rzadkich do Japonii do czasu uwolnienia zatrzymanego kapitana. Czy ktokolwiek myśli, że Xi Jinping wciąż wysyłałby surowce i dobra do Europy, gdyby Stary Kontynent sprzeciwił się potencjalnemu atakowi Chin na Tajwan?

Tymczasem niemiecka sieć zależności i słabości jest jeszcze bardziej skomplikowana niż to. W 2016 roku Chińczycy przejęli Kukę – niemiecką firmę z branży zaawansowanej robotyki. Po tym fakcie wielu obserwatorów usiadło i zaczęło odnotowywać, a raczej nazywać zjawisko nawykowej grabieży zachodnich technologii przez Chiny albo poprzez posiadanie udziałów w europejskich firmach albo poprzez tworzenie firm joint ventures z Chińczykami.

Kanclerz zamiast "odłączenia" wybiera "dywersyfikację"

Suma tych wszystkich zależności wyjaśnia, dlaczego Olaf Scholz nawet nie rozważa „odłączenia się” od chińskiej gospodarki, na co tak bardzo nalegają Amerykanie. Zamiast tego niemiecki kanclerz zaleca rodzimym firmom o wiele grzeczniej brzmiącą „dywersyfikację”. Niemieccy baroni przemysłowi powinni robić więcej biznesów w Indiach, w Indonezji lub w innych miejscach na świecie. Dziwne zatem, że Scholz uznał za konieczne, aby najpierw polecieli z nim do Pekinu. I dziwnie, że niemiecki kanclerz najpierw pozwoliłby Chińczykom kupić udziały w porcie w Hamburgu, gdzie kiedyś Scholz był burmistrzem.

Kanclerz wysyłał również błędne sygnały w innych kierunkach. Francuski prezydent Emmanuel Macron zasugerował, że on i Olaf Scholz mogliby jechać do Pekinu wspólnie, aby pokazać europejską jedność i porozmawiać z Xi Jinpingiem o Putinie i jego nuklearnych groźbach. Ale nie ma chemii pomiędzy Scholzem i Macronem – również pod tym względem Scholz małpuje Merkel. Dlatego jego delegacja jest raczej “niemiecka” niż “europejska” lub “zachodnia”, a dla Xi Jinpnga może wyglądać bardziej jak niemiecki pokłon.

Oczywiście Olaf Scholz może nas jeszcze zaskoczyć jakąś zręczną zakulisową dyplomacją w Pekinie, która popchnie Xi Jinpinga bliżej do Zachodu i dalej wobec Putina. Ale jak bardzo taki obrót spraw jest prawdopodobny?

Zamiast tego Scholz powinien wyjaśnić w Pekinie, że wojna Putina wobec Ukrainy jest – dla Japonii czy Korei Południowej – tym, czym może być dla Francji lub Niemiec pewnego dnia atak Xi Jinpinga na Tajwan. Chodzi o to, że istnieją konflikty, które wydają się dalekie, a mimo to dotykają narodowe interesy każdego „zachodniego” czy demokratycznego państwa. To prawda niezależnie od tego, czy interesy zdefiniuje się w kontekście gospodarczym, politycznym lub strategicznym.

Zachodni szpiedzy mają rację. Rosja ze swoim ludobójczym atakiem na Ukrainę jest poważną katastrofą. To burza. Ale Chiny, ze swoją rosnącą potęgą gospodarczą i wojskową, a także zagrożeniem, jakie stwarzają, są wszystkim burzami, które dopiero nadejdą. To zmiana klimatu.