Zauważa też, że z Rosją jest zawsze ten sam problem: kiedy coś zaczyna, to nie wiadomo kiedy skończy i gdzie się zatrzyma.

"Zamieszki, które wybuchły w Kazachstanie 2 stycznia, zostały wywołane nagłym wzrostem cen gazu LPG. W ciągu ostatnich lat kraj ten był jednak świadkiem licznych demonstracji i ruchów protestu. Nasiliły się one szczególnie w 2021 r. Różnica w zestawieniu z aktualną sytuacją polega na tym, że obecnie protesty szybko rozprzestrzeniły się na cały Kazachstan i nabrały wymiaru politycznego" - przypomina Dumoulin, która w przeszłości była wysokiej rangi urzędniczką we francuskim MSZ.

Przestrzega ona przed zbyt pochopnym interpretowaniem wydarzeń w Kazachstanie jako geopolitycznej gry mocarstw.

"Powinniśmy unikać rozdmuchiwania geopolitycznego aspektu całej sprawy. Protesty wybuchły z powodu lokalnych uwarunkowań. W środę wieczorem to właśnie prezydent Kazachstanu Kasym-Żomart Tokajew próbował narzucić narrację geopolityczną, twierdząc, że protesty są operacją terrorystyczną kierowaną z zewnątrz. Uzasadnił w ten sposób prośbę o interwencję misji pokojowej sojuszników z Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ros. ODKB – sojusz wojskowy kilku państw WNP)" - zaznacza ekspertka, dodając, że Rosja, która rozpoczęła już interwencję, postarała się, by zapewnić sobie wsparcie innych członków ODKB, przede wszystkim Armenii i Tadżykistanu.

Reklama

"Dla Tokajewa jest to sposób zakomunikowania protestującym, że powinni ustąpić, bo traktuje on sprawę naprawdę serio. To również komunikat pod adresem Rosji, że Kazachstan pozostanie bliskim i lojalnym sojusznikiem. To wreszcie sposób na uzyskanie wsparcia Moskwy na wewnętrznej scenie politycznej. Nie jest żadną tajemnicą, że Tokajew był marionetką byłego prezydenta Nursułtana Nazarbajewa, bez własnego kapitału politycznego" - ocenia Dumoulin.

Prezydent Kazachstanu sprzedał suwerenność swojego kraju?

Pytana, czy Kreml nie byłby zainteresowany pozostaniem wojsk rosyjskich w Kazachstanie na dłużej, zwraca uwagę, że mogłoby to mieć niebezpieczne skutki.

"Już teraz podnoszą się głosy, że Tokajew sprzedał suwerenność swojego kraju. Oprócz tego, stała obecność wojskowa Rosjan mogłaby doprowadzić do zwiększenia rosyjsko-kazachskich napięć etnicznych w Kazachstanie. Przedłużająca się interwencja nie miałaby większego sensu ani z punktu widzenia Kremla, ani Tokajewa. Nie wolno jednak przy tej okazji zapominać, że z Rosją jest zawsze ten sam problem: kiedy coś zaczyna, to nie wiadomo kiedy skończy i gdzie się zatrzyma" - ironizuje analityczka ECFR.

Dopytywana, jak interwencja w Kazachstanie wpłynie na rosyjskie plany na innych kierunkach, Dumoulin nie ma wątpliwości, że "Kreml będzie musiał przekierować część środków, które w innym wypadku mogłyby zostać użyte do inwazji na Ukrainę, o ile była ona planowana".

"Wydarzenia te będą prawdopodobnie też miały wpływ na zbliżające się rozmowy amerykańsko-rosyjskie, ponieważ niektóre rosyjskie media już przedstawiają protesty jako +kolorową rewolucję+ inspirowaną przez Zachód. Kraje zachodnie powinny uważać, aby nie wpaść w pułapkę geopolitycznego odczytania tych wydarzeń i zwracać większą uwagę na lokalną dynamikę, która jest kluczem do zrozumienia tego, co się dzieje" - konkluduje Marie Dumoulin.

Artur Ciechanowicz (PAP)