Od marca 2014 roku Unia Europejska sukcesywnie wprowadza sankcje gospodarcze, personalne i dyplomatyczne wobec osób i instytucji, które przyczyniły się do naruszenia integralności terytorialnej Ukrainy i destabilizacji kraju. Decyzje UE można jednak kwestionować przed sądem.

Jak wynika z dokumentów Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych, do których dotarł "Welt am Sonntag", Wspólnota musiała ostatnio uchylić sankcje wobec dziewięciu byłych współpracowników obalonego w 2014 r. prezydenta Janukowycza. Wymiar sprawiedliwości uznał, że nie ma wystarczających dowodów na ich szkodliwą działalność.

Na unijnej liście sankcyjnej znajduje się obecnie 170 osób oraz 44 organizacje i firmy.

Jak wynika z listu wysokiej przedstawiciel UE ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa Federiki Mogherini do szefa komisji spraw zagranicznych europarlamentu Davida McAllistera (CDU) nie wszystkim udaje się skutecznie podważać decyzje UE. W ostatnim czasie sprawy przed sądami przegrali rosyjski oligarcha Arkadij Rotenberg i dziennikarz Dmitrij Kisielow, którzy domagali się zniesienia zakazu wjazdu na teren Unii i odmrożenia swoich aktywów.

Reklama

Rotenberg jest zaufanym poplecznikiem prezydenta Rosji Władimira Putina, a Kisielowa uznaje się za jednego z czołowych propagandystów Kremla. W swoim programie telewizyjnym "Wiesti Niedieli" w TV Rossija 1, Kisielow regularnie atakuje tych, których uważa za wrogów rosyjskiego prezydenta Władimira Putina. W 2014 r. w godzinach największej oglądalności powiedział, że "Rosja jest jedynym krajem na świecie, który jest w stanie obrócić USA w radioaktywny pył". W tle pokazano wtedy chmurę w kształcie grzyba, powstającą po wybuchu bomby atomowej.

"Sankcje będą konieczne tak długo, jak długo Rosja będzie łamać prawo międzynarodowe. Nie są wymierzone w ludność, tylko w konkretnych decydentów i przedsiębiorstwa" - powiedział "Welt am Sonntag" McAllister. "To, że pojedyncze osoby mogą zaskarżać sankcje przeciwko sobie oznacza, że również w takich przypadkach zachowujemy wysokie standardy praworządności" - dodał niemiecki polityk szkockiego pochodzenia, były premier Dolnej Saksonii.

Z Berlina Artur Ciechanowicz (PAP)