Z Denysem Kazanskim rozmawia Krzysztof Nieczypor*

Zacznijmy od tytułu pańskiej książki: „Jak Ukrajina wtraczała Donbas” (Jak Ukraina traciła Donbas). Nie „utraciła”, tylko „traciła” - co sugeruje, że proces nie jest zakończony i być może istnieje szansa na choć częściowe jego odwrócenie. Dobrze rozumiem sens tego tytułu?

Dokładnie tak.

Czy uważa pan zatem, że Donbas powróci do Ukrainy?

Reklama
Taka możliwość istnieje, ale jej prawdopodobieństwo z każdym rokiem staje się coraz mniejsze. Dlaczego taki tytuł? Donbas sprawiał problemy od uzyskania niepodległości przez Ukrainę w 1991 r. Władze w Kijowie nie zrobiły jednak nic, by zmniejszyć ryzyko oderwania się regionu. Ukraina traciła Donbas od długiego czasu, to nie wydarzyło się nagle wiosną 2014 r.

W książce stara się pan pokazać, że separatyzm, który pojawił się w 2014 r., nie był zjawiskiem spontanicznym. Opisuje pan, jak donieccy i ługańscy politycy grali kartą autonomii Donbasu już w latach 90. Szantażowanie Kijowa strajkami górników oraz groźbą potencjalnego oddzielenia się od Ukrainy stało się sposobem wymuszania na władzach korzyści przez lokalne elity.

Tak, lokalni politycy rozpalali tendencje separatystyczne, będąc przekonani, że je kontrolują. To nic nieznaczące wówczas postacie, które później stały się ministrami w separatystycznych republikach, jak Pawieł Hubariew. To ludzie o godnej pożałowania opinii - nikt ich nie traktował poważnie i nikt nie przypuszczał, że ten szantaż może zaowocować czymś bardzo poważnym. Ale sprawa polega na tym - i zawsze staram się to przekazać zagranicznym czytelnikom - że to, co wydarzyło się na wschodzie Ukrainy, nie bez powodu nazywamy wojną hybrydową. Nie byłoby to możliwe bez zaistnienia dwóch czynników. Pierwszy - to lokalne elity i ich działania, drugi - to Rosja. Miejscowi separatyści bez pomocy Moskwy nie odważyliby się przejmować budynków administracji, brać broń do ręki i zabijać. Wspominają zresztą o tym w książkach, wspomnieniach i wywiadach. Aby wywołać wojnę, potrzebny był obywatel Rosji - Igor Striełkow vel Igor Girkin, który wraz ze swoimi ludźmi zajął Słowiańsk. Oni zostali wysłani, bo miejscowi separatyści nie byli w stanie sprostać naszej policji, tym bardziej armii.

Przybycie Girkina to ten moment, w którym Federacja Rosyjska zaingerowała w wydarzenia na Donbasie?

Tak. Na początku, gdy ludzie wychodzili na pierwsze demonstracje w Doniecku, nic szczególnego się nie działo. Pojawiał się tłum ludzi przed budynkiem administracji, wybijano szyby w oknach i rozchodzono się. To byli zwykli obywatele - bezrobotne kobiety, gospodynie domowe, emeryci i niewielka grupa agresywnych młodych ludzi. Poza tym na każdą kolejną demonstrację w marcu 2014 r. przychodziło coraz mniej osób. Ruch wygasał.