W zamieszkanych przez blisko 330 mln osób USA próg 100 tys. ofiar śmiertelnych epidemii został przekroczony w środę. To zdecydowanie najwyższy wynik na świecie; druga pod tym względem Wielka Brytania ma ich ok. 37,5 tys., Włochy - 33 tys.

Jak wylicza dziennik "New York Times", w relacji liczba zgonów na 100 tys. mieszkańców USA (31 zgonów) zajmują jedenaste miejsce na świecie, m.in. za Belgią (82), Hiszpanią (58), Francją (43) czy Szwecją (41), ale przed Szwajcarią (19), Kanadą (18), Niemcami (10) czy Polską (3).

Przodowanie w bilansie ofiar to cios dla prestiżu USA. Naukowcy i dziennikarze próbują odpowiedzieć na pytanie, dlaczego liczba zmarłych jest tak wysoka, przewyższająca łączną liczbę obywateli USA poległych w wojnach w Korei i Wietnamie.

Z pewnością w znacznym stopniu przyczynił się do tego rozwój epidemii w Nowym Jorku. Na stan ten przypada blisko jedna trzecia wszystkich zmarłych na Covid-19 w Stanach Zjednoczonych – 29 370. Pokaźne liczby odnotowano też w sąsiadującym z Nowym Jorkiem New Jersey (11 339) oraz Connecticut (3 769).

Reklama

Głównymi powodami tego, że to Nowy Jork stał się epicentrum epidemii, są duża gęstość zaludnienia oraz fakt, że miasto jest popularnym hubem transportowym – ocenia portal CNN. W aglomeracji tej na jednym kilometrze kwadratowym mieszka dwa razy więcej osób niż w Chicago i ponad trzykrotnie więcej niż w Los Angeles. "Jesteśmy przyzwyczajeni do tłumów" – tłumaczył burmistrz Bill de Blasio.

Za kolejny czynnik CNN uznaje spóźnioną reakcję władz. Powołując się na daty ogłaszania kolejnych decyzji zauważa, że zarówno władze stanowe, jak i miejskie ostre restrykcje wprowadziły kilka dni później niż np. Kalifornia. Przy wzroście wykładniczym zakażeń każdy dzień zwłoki oznaczał kolejne tysiące przypadków zakażeń.

Covid-19 sparaliżował zazwyczaj tętniące życiem miasto. "Po tym kryzysie Nowy Jork nie będzie przypominał dawnego siebie" – prognozuje na portalu The Hill Kristin Tate. W ciągu ostatnich miesięcy z "Wielkiego Jabłka" wyjechało ok. 420 tys. mieszkańców, głównie tych najbogatszych.

Wielu z nich skierowało się na prowincję. W amerykańskich wioskach i miasteczkach koronawirus nie zebrał aż tak wysokiego żniwa jak w miastach. Niektóre stany z mniejszą gęstością zaludnienia nie wprowadzały nawet nakazu pozostania w domach; gospodarki zamykano tu też w mniejszym stopniu niż na wybrzeżach. Lokalne władze obawiały się często, że uciekający z Nowego Jorku przywiozą ze sobą zarazę; m.in. w Maryland i na Florydzie na autostradach i lotniskach zwiększono kontrole podróżujących z tego stanu.

W USA każdy stan prowadzi własną politykę ograniczania rozwoju epidemii. Stany Waszyngton czy Ohio zasłużyły na wysokie oceny za swoje działania, można je porównywać z niektórymi krajami w Europie – twierdzi Ashish Jha, dyrektor Global Health Institute na Uniwersytecie Harvarda.

W Stanach Zjednoczonych nie brakuje głosów, że do tak dużego bilansu ofiar śmiertelnych epidemii przyczyniła się niewydolność systemu opieki zdrowotnej. W pierwszych tygodniach epidemii lekarze i władze stanowe głośno uskarżali się na braki podstawowych artykułów higienicznych, ostrzegając, że kraj nie jest przygotowany na epidemię. "Odziedziczyliśmy pustą szafkę" - bronił się prezydent Donald Trump, zrzucając winę za niewystarczające zapasy na administrację rządzącą w USA przed 2016 rokiem.

Za jeden z problemów, który w USA uwydatniła epidemia, uznaje się też nierówność w dostępie do opieki zdrowotnej. "Pandemia może pomóc zakończyć amerykańską tradycję wiązania ubezpieczenia zdrowotnego z zatrudnieniem" - ocenia medyczny portal Stat News. Wskazuje też na nadreprezentację Afroamerykanów wśród ofiar śmiertelnych.

Statystycznie Afroamerykanie rzadziej posiadają w USA ubezpieczenie zdrowotne, przez co częściej cierpią na choroby przewlekłe, takie jak astma czy cukrzyca, które zwiększają ryzyko wystąpienia ciężkich objawów Covid-19. Na skutek długoletnich nierówności społecznych często prowadzą też niezdrowy tryb życia i mieszkają w gorszych warunkach, w których wirus łatwiej się rozprzestrzenia; z powodów finansowych wielu ma utrudniony dostęp do środków dezynfekujących czy maseczek.

Po wybuchu epidemii Stany Zjednoczone szybko przestawiły swoje moce wytwórcze na produkcję wyrobów i sprzętu medycznego. Jeśli chodzi o respiratory, USA nie mają na świecie konkurencji. Systematycznie zwiększane są też możliwości przeprowadzania testów – obecnie w Stanach Zjednoczonych wykonuje się ich nawet ponad 400 tys. dziennie.

W ubiegłym tygodniu Trump deklarował, że największa liczba zakażeń koronawirusem w USA to "honorowa odznaka", ponieważ świadczy o imponujących mocach testowych kraju i jego gotowości na kryzys. Eksperci nie są jednak przekonani, czy wynik ten faktycznie jest powodem do chluby.

Pod względem liczba testów na osobę Stany Zjednoczone wcale nie plasują się w światowej czołówce. Przykładowo Dania w przeliczeniu na mieszkańca przeprowadza ich dwa razy więcej, mając jednocześnie dwa razy mniej odnotowanych przypadków. Ashish Jha uważa, że znaczna liczba zakażeń w USA to rezultat spóźnionej reakcji i "sześciu tygodni ślepoty" władz w pierwszej fazie pandemii.

Według badań ekspertów z Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku Stany Zjednoczone mogłyby uniknąć nawet 36 tys. ofiar śmiertelnych, gdyby ograniczenia dotyczące zachowania odpowiedniego dystansu między ludźmi wprowadzono tydzień wcześniej. Trump - odpowiadając na taką krytykę - przypomina, że wprowadził ograniczenia na podróżowanie z Chin oraz Europy. Przekonywał, że zrobił to szybko, co "pozwoliło ocalić wiele istnień".

Na razie można tylko spekulować, na ilu ofiarach śmiertelnych zatrzyma się epidemia w USA. Szacunki ekspertów, którzy ostrzegają zarazem przed drugą falą zakażeń jesienią, to jedynie przybliżone dane. Aktualizowana prognoza ekspertów z Uniwersytetu Waszyngtońskiego w Seattle przewiduje, że do 4 sierpnia może umrzeć do 143 tys. Amerykanów zakażonych SARS-CoV-2.

Prawdopodobnie ostateczny bilans ofiar epidemii będzie rósł jeszcze po jej zakończeniu. Wliczane będą do niego zgony, których z początku nie uznawano za spowodowane koronawirusem. Dyrektor amerykańskiego Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych Anthony Fauci przyznaje, że jest duże prawdopodobieństwo, że liczba ofiar śmiertelnych jest obecnie w USA niedoszacowana.

>>> Czytaj też: Los globalnej gospodarki zależy od naukowców. „Szczepionka zmieni wszystko”