Jeśli UE nie podejmie takich korków, to istnieje ryzyko, że "doda wiarygodności rosyjskiej narracji na temat +końca Zachodu+" - ocenia w rozmowie z brytyjskim dziennikiem unijny dyplomata, który pragnął zachować anonimowość.

Niedawne wystąpienie prezydenta Joe Bidena, który ogłosił, że dla USA ważne jest "zakończenie ery dużych operacji militarnych" upewnia amerykańskich polityków i resztę świata, że "krystalizuje się, widoczny od paru lat, zwrot Ameryki ku bardziej ostrożnemu i ograniczonemu wykorzystaniu jej siły militarnej" - pisze "FT".

W Waszyngtonie reakcje na ten zwrot w polityce są podzielone: dla jednych oznacza to, że teraz USA, dzięki uwolnieniu swego wojskowego potencjału, będą mogły się skoncentrować na strategicznych rywalach, czyli Rosji i Chinach. Dla innych polityków jest to niebezpieczne okopanie się Ameryki na swej pozycji, co może oznaczać, że zapowiadane odejście od izolacjonistycznej polityki prezydenta Donalda Trumpa nie dojdzie do skutku - podsumowuje dziennik.

Kolejny europejski dyplomata mówi w rozmowie z "FT": "Trzeba będzie znaleźć sposób na zamanifestowanie amerykańskiej potęgi w przewidywalnej przyszłości - w przeciwnym wypadku Chińczycy i Rosjanie uwierzą automatycznie, że (...) sukces odniosły (ostatecznie) autorytarne reżimy".

Reklama

Jim Dobbins, ekspert prestiżowego think tanku Rand Corporation i były wysokiej rangi dyplomata USA zwraca jednak uwagę, że niepokoje o izolacjonizm Ameryki to "myślenie ahistoryczne", bowiem deklaracje prezydentów USA dotyczące unikania większych operacji militarnych nie wytrzymywały przeważnie próby czasu. "Jest mało prawdopodobne (...), że ograniczmy się do wąsko zakrojonych interwencji (wojskowych)" - komentuje Dobbins.

Najwyżsi rangą przedstawiciele amerykańskiej administracji, w tym sekretarz stanu Antony Blinken, wiceprezydent Kamala Harris i szef Pentagonu Lloyd Austin, są teraz pospiesznie wysyłani na spotkania z wybranymi sojusznikami, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie, by zapewnić ich o tym, że USA czują się nadal zobowiązane do zagwarantowania im bezpieczeństwa - zwraca uwagę "FT".

Dziennik przypomina też, że choć prezydent Richard Nixon w 1969 roku - po masowych protestach przeciw wojnie w Wietnamie - zaapelował, by USA "nie podejmowały się wszelkiej obrony wolnych narodów świata", to jednak już prezydenci George HW Bush i Bill Clinton zdecydowali się na interwencje na dużą skalę w Iraku (tzw. pierwsza wojna w Zatoce Perskiej) i w Kosowie.

"Ponadto, postrzeganie przez świat siły Ameryki bądź jej słabości może być przede wszystkim determinowane przez stan amerykańskiej demokracji, zważywszy na to, jak trwały okazuje się wpływ byłego prezydenta Donalda Trumpa i wyzwań, jakie rzucił tradycyjnym instytucjom i otwartym procesom wyborczym" - ocenia na koniec "FT". (PAP)