W miesiąc sporo zmieniło się w stanowisku władz USA wobec działań zbrojnych i planów Izraela dotyczących Strefy Gazy. Na początku października Izrael otrzymał od Białego Domu właściwie wolną rękę, choć Waszyngton był rozczarowany faktem, że premier Benjamin Netanjahu wbrew radom zza Oceanu zdecydował się do nalotów dodać operację lądową. Teraz, choć Amerykanie zgadzają się z „Bibim”, że Hamas powinien zostać wyeliminowany, a Izrael posiadać prawo do obrony, różnice stają się coraz większe i coraz bardziej widoczne w mediach.

Czego oczekują USA?

ikona lupy />
Czego chcą amerykanie? / Forsal.pl / Patryk Koch
Reklama

- Stany Zjednoczone za kluczowe uważają: brak przymusowych przesiedleń Palestyńczyków, ani teraz, ani po wojnie. A także wyeliminowanie ze Strefy Gazy terroryzmu. Jesteśmy przeciwni ponownej okupacji Strefy Gazy po zakończeniu konfliktu – mówił w trakcie szczytu szefów MSZ państw G7 w Japonii sekretarz stanu USA Antony Blinken. Wśród innych postulatów wymienił „brak prób blokady czy oblężenia Strefy Gazy” oraz sprzeciw wobec „redukcji terytorium” palestyńskiej enklawy. Był to pierwszy komentarz szefa amerykańskiej dyplomacji po jego kilkudniowej podróży po Bliskim Wschodzie, gdzie prócz Izraela odwiedził m.in. Turcję oraz Jordanię. Do tej pory urzędnicy z USA nie mówili nic o „blokadzie”, podobnie o swoim sprzeciwie wobec zmian terytorialnych.

Wezwanie, by Izrael nie zajmował terytoriumStrefy Gazy po wojnie, stoi w sprzeczności do wypowiedzi izraelskiego ministra spraw zagranicznych Eliego Cohena, który sugerował konieczność utworzenia w niej „strefy buforowej” pod kontrolą sił zbrojnych państwa żydowskiego. Dla Amerykanów takie rozwiązanie może być tylko tymczasowe. W dłuższym terminie grają na połączenie administracji Strefy Gazy z Zachodnim Brzegiem, widzą w tym rolę dla Autonomii Palestyńskiej oraz państw arabskich. Autonomia Palestyńska wysyła sygnały zainteresowania, ale jedynie pod warunkiem materializacji rozwiązania dwupaństwowego. Kraje arabskie, mimo zabiegów dyplomacji USA, nie wyrażają entuzjazmu wobec większego zaangażowania sprawy powojennej Strefy Gazy. Która będzie obszarem zdewastowanym, ze zradykalizowanym i straumatyzowanym społeczeństwem.

Czego oczekuje Izrael?

ikona lupy />
Mapka Izraela i Palestyny / Media / Patryk Koch

Na ten moment celem Izraela, prócz uwolnienia ponad dwustu zakładników, jest zabicie bojowników Hamasu oraz demilitaryzacja Strefy Gazy. O konkretnych planach na „dzień po” nie wiadomo nic. Wiadomo natomiast, że działania Izraela stoją w sprzeczności z postulatami USA. Bo dochodzi do okupacji oraz przymusowych przesiedleń, trwa katastrofa humanitarna i blokada, dostawy żywności, wody i prądu są jedynie symboliczne. Napięcie między rządami dotyczy też stosunku do ofiar cywilnych. Trudno już zliczyć komunikaty, w których Amerykanie wzywają Izrael do „przestrzegania prawa wojny”, „ostrożnego wybierania celów ataków” czy „poszanowania życia cywilów”. A także odezwy o „humanitarną przerwę”. Na jedną, czterogodzinną, Netanjahu się oficjalnie zgodził, ale z informacji z wewnątrz Strefy Gazy wynika, że obietnicy nie zrealizował. Biden prosił o trzy dni.

Przyszłość Strefy Gazy

Przyszłość Strefy Gazy pozostaje więc wielką niewiadomą, a przed pragnącymi uspokojenia sytuacji w regionie Amerykanami jeszcze długie rozmowy z Izraelczykami oraz władzami państw regionu. Pewne, że w śródziemnomorskiej palestyńskiej enklawie, z której wojska i osadnicy żydowscy wycofali się w 2005 roku, dojdzie do rewolucyjnej zmiany politycznej. Na ten moment nie wiemy jednak nawet o jej przyszłych granicach, a także liczbie ludności. Bo swoje domy w Strefie Gazy pod ostrzałem musiało opuścić już ponad milion Palestyńczyków. Liczba zabitych w izraelskich nalotach przekracza ponad 10 tys. Według najnowszych amerykańskich informacji rządowych rzeczywista liczba ofiar śmiertelnych jest prawdopodobnie wyższa. Te informacje kontrastują z wypowiedzią Bidena (i wtórujących mu wielu kongresmenów), który wyrażał wcześniej sceptycyzm, czy dane podawane przez organizacje ze Strefy Gazy nie są przesadzone. Za to, przywódca USA, musi liczyć się teraz z krytyką części kolegów z Partii Demokratycznej, ugrupowania, którym wstrząsają największe podziały za jego prezydentury.