Cóż więc przyniesie nowy rok, jeśli chodzi o kursy walut? Jedynie bezpieczne jest założenie, iż na rynku tym utrzyma się duża zmienność; znajdujemy się bowiem w takim niezwykłym momencie, gdy tendencje krótko- i długoterminowe wyglądają bardzo różnie. W krótkim terminie dolar i jen powinny nadal zwyżkować, zyskując na poszukiwaniu bezpiecznego schronienia, w którym chcą się ukryć spanikowani inwestorzy. Pozycję dolara i jena wzmacnia również fakt, iż wszędzie banki centralne nadal obniżają stopy procentowe zbliżając ich poziom do zera, tymczasem w USA i w Japonii osiągnęły już one ten poziom.
Choć więc w najbliższej przyszłości żadne z tych państw nie będzie podnosić stóp procentowych, ich obniżanie w innych krajach sprawia, że dolar i jen są relatywnie silniejsze. Ceny surowców nadal będą niskie, ciągnąc w dół kursy walut krajów je eksportujących i wzmacniając przede wszystkim jena, jako że uboga w surowce Japonia jest bardzo uzależniona od ich importu.
W normalnych warunkach krótko- i długoterminowe tendencje na rynkach walutowych mają ten sam kierunek. Z ogromnej liczby badań wynika, że w odniesieniu do głównych walut najlepszym punktem odniesienia dla prognoz kursu w przyszłym tygodniu, w przyszłym miesiącu, a nawet w przyszłym roku jest po prostu ich obecny kurs. Dzisiejsze czasy trudno jednak uznać za normalne. Trwający wciąż kryzys finansowy wywołuje ciągłą presję zwyżkową na dolara, który utrzymuje swoją pozycję waluty bezpiecznego schronienia. A ceny surowców ciągle lecą w dół.
Kryzys finansowy kiedyś się jednak skończy, podobnie jak recesja globalna. Trzeba pamiętać, że nie nastąpi to szybko, a w każdym razie chyba nie w ciągu kilku najbliższych siedmiu czy ośmiu miesięcy: może nawet potrwa to dłużej. Gdy jednak powróci normalny wzrost gospodarczy, zanikną czynniki, podtrzymujące obecnie kurs dolara i jena. Być może inwestorzy instytucjonalni będą wdzięczni USA za prowadzenie agresywnej polityki pieniężnej i fiskalnej, która wyraźnie się nasili po objęciu 20 stycznia rządów przez prezydenta-elekta Baracka Obamę. Inwestorzy powinni jednak pamiętać, co będzie, gdy przyjdzie do płacenia za nią rachunków.
Reklama
Wiele tzw. krajów wschodzących również chce prowadzić antycykliczną politykę makroekonomiczną, ale powstrzymują je obawy przed naruszeniem dyscypliny budżetowej oraz strach przed wywołaniem wysokiej inflacji. Politykę budżetową krajów europejskich ogranicza Traktat z Maastricht, zaś polityka pieniężna strefy euro jest raczej jednostronnie nastawiona na utrzymanie stabilności cen.
Wprawdzie Chiny, dysponujące ogromnymi rezerwami walutowymi, mają możliwość wydawania więcej niż ktokolwiek inny na politykę przeciwdziałania cyklowi koniunkturalnemu. Władcy Chin wiedzą jednak, że poddany wielu ograniczeniom tamtejszy system bankowy jest podatny na ciosy, związane ze stopniową liberalizacją finansową, i że rezerwy walutowe mogą być potrzebne w celu dokapitalizowania banków.
Można zatem sądzić, że żaden region nie będzie prowadzić tak ekspansjonistycznej polityki jak Stany Zjednoczone.
W chwili obecnej globalni inwestorzy nie mogą kupić takiej ilości bonów skarbowych USA, jaką mogłoby sugerować malejące oprocentowanie krótkoterminowych amerykańskich papierów wartościowych. Ten popyt jest jednak w dużym stopniu napędzany krótkoterminowymi, wynikającymi z kryzysu obawami. Gdy sytuacja na rynkach unormuje się, inwestorzy rozejrzą się wokół i stwierdzą, że zwalczając spowolnienie gospodarcze Stany Zjednoczone ogromnie zwiększyły swój dług, być może o kilka bilionów dolarów. W tym samym czasie obserwowany dziś spadek cen (czyli deflacja) przeobrazi się w inflację, ponieważ agresywne poluzowanie polityki pieniężnej musi wpłynąć na poziom stabilności cen.
Według powszechnej opinii następujące w minionym roku zmiany kursów głównych walut należałoby uznać za powrót do normalności. Jeśli wziąć pod uwagę parytet siły nabywczej (który mówi, ile realnych dóbr można kupić za poszczególne waluty), to przy kursie 1,60 dolara euro było absurdalnie przewartościowane, jen natomiast (przy kursie 120 za dolara) był równie absurdalnie niedowartościowany. Waluty surowcowe muszą obniżyć swój wygórowany kurs.
Tak więc ubiegłoroczne ruchy kursów walut oznaczały do pewnego stopnia po prostu lepsze ich zrównoważenie z poziomem cen krajowych. Obecnie jednak spadek kursów walut krajów wschodzących, a także walut krajów surowcowych prawdopodobnie jest już nadmiernie duży.
W dłuższej perspektywie dojdzie zapewne do wznowienia procesów globalizacji i konwergencji gospodarczej, a wtedy waluty krajów surowcowych będą musiały się umocnić. Jednocześnie perspektywa wyższej inflacji w USA oraz o wiele wyższego obciążenia tego państwa długiem musi w końcu wpłynąć na kurs dolara, podobnie jak niepokojący ciągle amerykański deficyt handlowy. Jeśli chodzi o jena, on też ucierpi wskutek ciągłego wzrostu zadłużenia publicznego Japonii, którego wskaźnik już dziś należy do najwyższych w świecie. Utrzymująca się słabość gospodarki japońskiej uderzy w końcu w jena.
Jeśli więc obecny układ kursów walutowych odzwierciedla nadmierne wzmocnienie dolara i jena - zwłaszcza wobec walut krajów wschodzących - to kiedy może się on zmienić? Zależy to od tego, na kiedy przewiduje się rozwiązanie kryzysu finansowego, a przewidzenie czasu, w jakim to nastąpi, jest równie trudno jak przewidzenie kursów walutowych. Kiedyś to jednak nastąpi. A wtedy kursy dolara i jena zaczną spadać.