Gdy natomiast przywódcy Grupy 20 czołowych gospodarek świata spotykają się teraz w Pittsburghu – a jest to ich trzecie spotkanie w ciągu roku – gospodarka światowa znów rośnie, rynki akcji odrobiły większość strat, nie mówi się już też o nadejściu wielkiego załamania. Uczestnikom szczytu można by więc wybaczyć poczucie, że przeszli już przez najgorsze. Choć jednak poprawiły się nastroje i dane gospodarcze, twórcy polityki dalecy są od euforii, co wynika z doświadczeń ostatniego roku i dążeń do zapobieżenia nawrotu tej sytuacji. Wiedzą również, że nawet nadzwyczaj słoneczna wiosna w gospodarce nie gwarantuje skwarnego lata, nie mówiąc już o korzystnym klimacie w następnych latach.
Kontrast z kwietniowym szczytem w Londynie jest uderzający. Wówczas przywódcy konkurowali ze sobą na wielkie gesty, wynajdując sposoby oznajmiania o niewyobrażalnie wielkich pieniądzach, przeznaczanych na walkę z kryzysem. Dziś uwaga G20 – która stała się forum podejmowania najważniejszych decyzji w gospodarce międzynarodowej – skupia się na tym, jak uporządkować ten bałagan, a także jak rozpocząć zdecydowany proces zapobiegający jego powtórce. Wcześniej panowała solidarność: podziały były niebezpieczne. Dziś poszczególne kraje bardziej forsują swój sposób działania. Jednolita akcja będzie trudniejsza i – w niektórych dziedzinach – mniej konieczna.

Niepewne ożywienie

Głównym powodem tej zmiany jest pojawienie się wzrostu. W II kwartale gospodarka Francji, Niemiec i Japonii zaczęła rosnąć. Zwiększenie pożyczek bankowych i wydatków na infrastrukturę wywindowało roczne tempo wzrostu w Chinach do 7,9 proc. W zeszłym tygodniu Ben Bernanke, przewodniczący Rezerwy Federalnej, powiedział, że recesja w USA „zapewne się skończyła”, a jego brytyjski odpowiednik Mervyn King oznajmił: „Są oznaki odżywania wzrostu w III kwartale”. Te korzystne sygnały pozwoliły Dominique Strauss-Kahnowi, szefowi Międzynarodowego Funduszu Walutowego, dojść do wniosku, że „Gospodarka globalna zdaje się wreszcie wychodzić z najgorszego za naszego życia załamania gospodarczego”.
Reklama
Świadczy to, że w niespełna sześć miesięcy nastąpił ogromny postęp. Powstrzymano załamanie zaufania. Panikę zastępuje poczucie normalności. Mimo że gospodarka światowa wychodzi z pierwszego od czasu Wielkiego Kryzysu lat 30. XX wieku tak głębokiego załamania, architekci polityki gospodarczej nie mogą odpocząć.
Przede wszystkim dlatego, że wznowiony wzrost nie dotarł do najbiedniejszych, do krajów i ludzi, którzy nie mieli nic wspólnego z przyczyną kryzysu, ale ponieśli równie głębokie jego konsekwencje jak wszyscy inni. MFW przewiduje, że w 2009 roku wyniki krajów o niskich dochodach będą gorsze, niż prognozował w marcu, gdyż mniejsza od oczekiwanej jest wielkość handlu, przekazów od emigrantów, inwestycji zagranicznych oraz środków pomocowych. Bank Światowy przewiduje, że kryzys w skrajne ubóstwo – czyli życie za niespełna 1,25 dol. dziennie – wpędził kolejne 90 mln ludzi. – Mówienie o ożywieniu w Afryce jest niemal na pewno przedwczesne. Odczuwane przez nas trudności budżetowe występują także w Afryce – mówi Claire Melamed z instytucji dobroczynnej ActionAid.
Nawet w dużych, rozwiniętych gospodarkach problemy są niewiele mniejsze. Choć recesja się skończyła, mało kto z prognostów oczekuje w najbliższych kwartałach wzrostu na tyle szybkiego, by spadło bezrobocie. W skali świata wzrost jest jak dotąd bardziej efektem fiskalnych programów stymulacyjnych oraz uzupełniania przez firmy wyczerpanych zapasów aniżeli rozkwitu konsumpcji prywatnej czy inwestycji. Żaden z tych czynników nie jest trwały – nadzwyczajne „pchnięcie” fiskalne jest ograniczone w czasie, a odnawianie zapasów skończy się w sposób naturalny.

Impuls wygasa

Niektóre formy fiskalnego pompowania gotówki już się skończyły. W USA i w Niemczech wygasają programy „gotówka za graty”; Wielka Brytania szykuje się do zmniejszenia deficytu budżetowego na poziomie 1 proc. dochodu narodowego. W obydwu przypadkach te posunięcia – wycofanie z gospodarki okresowych wydatków – grożą zahamowaniem ożywienia. Twórców polityki gospodarczej najbardziej jednak niepokoją te bariery solidnego ożywienia, które mają bardziej długofalowy charakter. Główny ciężar kryzysu ponoszą budżety poszczególnych państw, mimo alarmującego spadku wpływów podatkowych, wydatki publiczne powiększano, żeby ograniczyć szkody wyrządzone przez recesję.
Deficyt budżetowy – przed kryzysem wynoszący w krajach G20 przeciętnie 1,1 proc. dochodu narodowego – ma w 2010 roku wzrosnąć do 6,9 proc. MFW oczekuje, że wskaźnik zadłużenia publicznego rozwiniętych krajów G20 podskoczy z niespełna 80 proc. w 2007 roku do 110 proc. w roku 2010, co budzi obawy, że globalne oszczędności będą służyć raczej utrzymaniu wypłacalności rządów niż finansowaniu nowych inwestycji produkcyjnych. Wreszcie, dodatkowe potrzeby pożyczkowe rządów stanowią groźbę podniesienia długoterminowych stóp procentowych. Nawet przy rekordowo niskich oficjalnych stopach procentowych warunki kredytowania zaostrzają się.

Mniejsza produkcja

Biorąc to wszystko pod uwagę, ekonomiści raczej nie wątpią, że większość cięć produkcji i zatrudnienia ma charakter nie tylko okresowy – tzn. że nie zostaną one automatycznie uruchomione wraz z odżyciem popytu i zaufania. To będzie strata na zawsze. Bezrobotni będą tracić kwalifikacje, upadnie część firm, które w innych warunkach dałyby sobie radę, a ich kapitał trwały – fabryki, maszyny, budynki – pójdzie na złom. William White, były szef Banku Rozrachunków Międzynarodowych (BIS), dowodził w zeszłym tygodniu, że rozbieżności między kształtowaniem się podaży i popytu w skali globalnej zwiększą dolegliwość koniecznych korekt. – Wiele krajów polegających mocno na eksporcie jako czynniku wzrostu nastawi się obecnie na dostarczanie towarów i usług krajom, które są bardzo zadłużone i nie mają już chęci i środków, żeby je kupować. – Świat dysponuje możliwościami produkcji i dystrybucji towarów, na które nikt dziś sobie nie może pozwolić i których nikt nie chce.
Z tą opinią zgadza się MFW. W przyszłym miesiącu przedstawi dowody – wynikające z analizy 88 kryzysów bankowych, jakie zdarzyły się na świecie w ciągu 40 lat – które sugerują, że wprawdzie wzrost raczej wraca po kryzysie do normalnego tempa, ale zlikwidowaną podczas recesji produkcję traci się na dobre. Trudność ustalenia, ile tej produkcji przepadło na zawsze, to straszliwy problem dla polityków. Jak mają nakazać wycofywanie się z nadzwyczajnych interwencji finansowych, bezprecedensowo łagodnej polityki pieniężnej i stymulacji fiskalnej? I kiedy powinni to zacząć? Ministrowie finansów G20 uzgodnili w tym miesiącu utrzymanie ekspansywnej polityki do momentu, gdy „ożywienie się utrwali” – nie zdołali jednak wyjaśnić, jakie czynniki stanowić mają o jego trwałości.
Osobiście każdy z niech wie, że działając zbyt szybko, ryzykują wpędzenie gospodarki swojego kraju w ponowną recesję. Jeśli jednak luźna polityka utrzyma się zbyt długo, narasta ryzyko pojawienia się innych nieszczęść. Banki mogły się uzależnić od licznych gwarancji państwowych, z których obecnie korzystają i znów podejmować nierozsądne ryzyko. Pogruchotane finanse publiczne mogłyby zachwiać rynkami obligacji w takim stopniu, że pożyczanie rządom uznałyby one za ryzykowny biznes i kazałyby sobie znacznie więcej za to płacić. Znowu mogłaby podnieść głowę inflacja, zwłaszcza gospodarstwa domowe stracą zaufanie do wysiłków władz w sferze zarządzania pieniędzmi.
Wspólnie ministrowie finansów zdają więc sobie sprawę, że gospodarka światowa mogłaby – i to nader łatwo – ponownie wpaść w koleiny ogromnej nierównowagi handlowej, w której konsumpcji i zapożyczaniu się USA i Wielkiej Brytanii odpowiadają produkcja i oszczędności w Japonii, Niemczech, Chinach i krajach naftowych, jak Arabia Saudyjska i Rosja. Tym razem jednak, inaczej niż w poprzedniej dekadzie, długów nie zaciągałyby gospodarstwa domowe, które chcą sfinansować konsumpcję, lecz sektor publiczny w USA i Wielkiej Brytanii.

Zwrot popytu

To, że model globalnej nierównowagi handlowej jest nietrwały, okazało się w momencie, gdy w USA pojawiły się kłopoty z pożyczkami dla sektora prywatnego, udzielanymi w formie ryzykownych kredytów mieszkaniowych – ale i stale rosnący deficyt finansów publicznych nie jest w stanie trwałe podtrzymywać ożywienia. Olivier Blanchard, główny ekonomista MFW, uważa, że osiągnięcie trwałego ożywienia wymaga zwrotu globalnego popytu poza USA. – Jeśli w USA ma nastąpić ożywienie, jeśli musi być wycofana stymulacja fiskalna i jeśli prywatny popyt krajowy jest słaby, to amerykański eksport netto musi się zwiększyć – mówi. Oznaki takiego właśnie modelu wzrostu pojawiają się na całym świecie. Chińska nadwyżka handlowa zmalała znacznie w efekcie ogromnego wzrostu eksportu. Jim O'Neill, główny ekonomista Goldman Sachs, jest przekonany, że „Chiny będą w 2010 roku ćwiczyć deficyt handlowy”.
Ten pogląd nie jest bynajmniej powszechny. Większość ekonomistów sądzi, że światu zagraża ponowne wpadnięcie w koleiny nierównowagi. Mniejsze kraje wschodzące przekonały się, że najlepiej przetrwały kryzys te z nich, które miały ogromne rezerwy walutowe i nie były zmuszone ponosić skutków stygmatyzacji, wynikającej z pożyczania od MFW. Ożywienie w Niemczech i Japonii bazuje na eksporcie. Wzrost Chin w II kwartale wynikał głównie z inwestycji, ale – jak uważa Eswar Prasad z Cornell University – przyczyni się to jedynie do powiększenia ich możliwości eksportowych. – Warunki sprzyjające kryzysowi mogą pojawić się szybciej, niż wynika to z obaw wielu ekonomistów: chodzi o załamanie wartości dolara, które ostatecznie doprowadzi do bolesnej korekty makroekonomicznej – mówi.

Trudno o zgodność

Jeśli chodzi o Grupę 20, to Europa i USA podzielają poglądy ekonomistów i mają nadzieję, że na obecnym szczycie uda się uzgodnić plan bardziej zrównoważonego wzrostu, a także tryb postępowania, który zapewniłby presję na kraje z nadwyżkami handlowymi w celu zwiększenia przez nie wydatków wewnętrznych i popytu. Podkreślają one, że jest to wyłącznie wyrównanie reguł gry, gdyż krajom z deficytem handlowym zawsze grozi możliwość, iż zabraknie chętnych do finansowania ich, a państwa dysponujące nadwyżkami nie odczuwają podobnych zagrożeń.
Chiny, największy finansista świata, zdecydowanie nie zgadza się z takim ustaleniem celów. Chcą one, by G20 skupiła się na unikaniu protekcjonizmu – to aluzja do niedawnej decyzji USA o nałożeniu wyższych ceł na chińskie opony. Trzeba mieć nadzieję, że cokolwiek uzgodni G20, gospodarka światowa najpierw dojdzie do trwałego ożywienia, a dopiero potem osiągnie większą równowagę – albo w sposób naturalny, we własnym interesie poszczególnych krajów i ludzi, albo za pomocą ustanowienia surowszych przepisów międzynarodowych w celu zapobieżenia uporczywym nadwyżkom handlowym.
Na takiej drodze do stabilności będzie jednak wiele przeszkód. Przywódcy G20 cieszą się wprawdzie z końca recesji, ale wiedzą, że ciężka praca nad stworzeniem trwałego ożywienia w skali globalnej dopiero się zaczyna.