Rada Polityki Pieniężnej na rozpoczynającym się jutro posiedzeniu prawdopodobnie omówi projekt budżetu. Na razie jej członkowie wypowiadają się wstrzemięźliwie w sprawie wpływu rozluźnienia fiskalnego na politykę banku centralnego, choć prezes NBP Sławomir Skrzypek kilka razy mówił, że tak duży deficyt nie będzie neutralny dla polityki pieniężnej.

Nie przybyło wydatków

Teoretycznie duży deficyt może wpływać na wzrost inflacji, bo kreuje dodatkowy pieniądz w obiegu, co zwykle ma przełożenie na ceny. Jednak w obecnych warunkach sprawa nie jest tak jednoznaczna.
– Duży deficyt nie wynika ze znacznego wzrostu wydatków, tylko z ubytku dochodów, więc nie można powiedzieć, że będzie on czynnikiem napędzającym popyt, co z kolei grozłoby wzrostem inflacji – mówi Dariusz Winek, główny ekonomista BGŻ.
Reklama
Zdaniem Marcina Mrowca, ekonomisty Pekao, nawet gdyby wzrost deficytu oznaczał generowanie popytu ze strony sektora publicznego, to i tak coraz słabsza konsumpcja prywatna zrównoważy ten efekt.
– Wyższy deficyt niejako wskoczy w miejsce coraz mniejszego popytu prywatnego. I dlatego nie przeceniałbym jego roli w generowaniu inflacji, skoro działamy w warunkach tak głębokiego spowolnienia – mówi analityk.
Ekonomiści zwracają uwagę, że większy popyt publiczny nie musi oznaczać wyższej inflacji z jeszcze jednego powodu: strumień popytu kierowany jest na takie segmenty rynku, w których ceny produktów ważą w inflacji stosunkowo mało. Wyjątkiem są pensje budżetówki i świadczenia, ale te zbytnio nie rosną i nie będą czynnikiem dominującym dla kształtowania się dochodów ludności.
Wśród analityków nie ma jednomyślności.
– Mamy ciągle wzrost gospodarczy, konsumpcja, choć wolno, też ciągle rośnie. I nie wydaje mi się, by impuls fiskalny zastąpił popyt, on raczej działałby obok niego – mówi Urszula Kryńska z banku Millennium.
– Podwyższona inflacja bazowa utrzymuje się od kilku miesięcy. Luźna polityka fiskalna, ryzyko wzrostu cen surowców na światowych rynkach, perspektywa wzrostu gospodarczego: to sprawia, że sytuacja RPP nie będzie komfortowa – dodaje Urszula Kryńska.
Nasi rozmówcy dodają, że duży deficyt może spowodować wzrost cen, jeśli w trakcie roku budżetowego będą się nasilać problemy z jego finansowaniem.

Powodzenie prywatyzacji

– Jeśli nie uda się zrealizować planów prywatyzacyjnych, to ryzyko finansowania deficytu może bardzo wzrosnąć. W takim scenariuszu trzeba się liczyć z deprecjacją złotego, a ona może się szybko przełożyć na wzrost cen – mówi Dariusz Winek.
Dodaje, że RPP z pewnością nie poradzi sobie z tym problemem, podnosząc stopy procentowe.
– Dobrze to pokazuje przykład węgierski, gdzie w ten sposób próbowano neutralizować ryzyko. Jedyne, co można by było wówczas zrobić, to bronić złotego przy użyciu elastycznej linii kredytowej z Międzynarodowego Funduszu Walutowego – mówi ekonomista BGŻ.
Marcin Mrowiec również jest zdania, że wysoki deficyt grozi nadmiernym wzrostem długu publicznego.

Koszty długu

– Nasz model gospodarczy charakteryzuje się tym, że nawet gdy mamy duży wzrost gospodarczy, państwo musi pożyczać, żeby realizować wydatki. Przyszłoroczny deficyt grozi przede wszystkim tym, że nagromadzimy tyle długu, że koszt jego obsługi będzie trudny do udźwignięcia – mówi ekonomista Pekao.
Nasi rozmówcy sceptycznie podchodzą do prognozy inflacji MF (1 proc.).
– Do lutego może się utrzymywać presja na wzrost cen. Tempo, w jakim będzie spadać inflacja w całym 2010 roku, zależy od tego, do jakiego poziomu wzrośnie ona w najbliższych miesiącach. Jeśli wyraźnie przekroczy 4 proc., to jej spadek będzie trwał dłużej i trudniej będzie osiągnąć cel NBP, czyli 2,5 proc. – mówi Dariusz Winek z BGŻ.
Jego zdaniem średnioroczna inflacja w 2010 roku wyniesie około 3,2 proc.