Otwarcie usług, które były zamknięte od października ubiegłego roku, musiało się skończyć korektą ich cen. Można było zakładać, że ujście znajdzie tzw. odłożony popyt – czyli klienci ruszą do lokali gastronomicznych, by skorzystać z oferty, której byli pozbawieni przez ponad pół roku. Łatwo było też przewidzieć, że przedsiębiorcy będą próbowali odrobić część strat i bilansować koszty działalności, które wzrosły w ostatnich kwartałach. I rzeczywiście: dane o płatnościach kartami, które publikowały niektóre banki, wskazywały na wzrost zainteresowania usługami restauracyjnymi i hotelarskimi. Według informacji zebranych przez PKO BP pod koniec maja w restauracjach po umożliwieniu prowadzenia sprzedaży również w lokalach (a nie tylko w ogródkach) wydatki były wyższe niż w najlepsze dni wakacji 2020 r. Klienci wrócili też do hoteli, tam poziom obrotów był większy nie tylko w porównaniu z tym samym okresem ubiegłego roku, ale również względem 2019 r. To wszystko przełożyło się na wzrost cen, co wiemy z opublikowanych wczoraj danych GUS.