Europejskie banki starają się zebrać jak najwięcej nowego kapitału, żeby spłacić wsparcie otrzymane od państwa.
Séverin Cabannes ma proste i wymowne wyjaśnienie pędu europejskich banków po nowe pieniądze od udziałowców. – Na rynku otworzyła się taka możliwość. I nikt nie wie, czy utrzyma się długo – mówi zastępca dyrektora naczelnego Société Générale, jednego z największych francuskich pożyczkodawców, który w październiku przyłączył się do fali emitentów praw poboru.
Pierwszy był BNP Paribas, w jego ślady szybko poszły SocGen, włoski Unicredit, norweski DnB Nor, szwedzki Swedbank, Alpha Bank z Grecji i holenderski ING. W ciągu ostatnich paru tygodni siedem z największych banków kontynentalnej Europy zwróciło się do do akcjonariuszy w sumie o jakieś 25 mld euro świeżych funduszy na spłacenie rządowej pomocy.
Obecnie inwestorzy szykują się na posunięcia ze strony dwóch największych uratowanych przez państwo banków brytyjskich Lloydsa (w którym państwo ma 43,5 proc. kapitału) i Royal Bank of Scotland (70 proc.). Lloyds opracował plan zgromadzenia 15–20 mld funtów nowych pieniędzy, żeby spłacić rządową pomoc, a RBS chce zebrać 5 mld funtów.

Zaczęło się od HSBC

Reklama
Zaledwie rok od apogeum kryzysu finansowego, który zmusił rządy na całym świecie do wpompowania miliardów w krajowe banki, wiele z tych instytucji zdecydowanie dąży do wyzwolenia się spod kontroli państwa. Nagle poczuły one przed sobą perspektywy na tyle korzystne, że chcą być znowu samodzielne. „Ratunkowe” pieniądze – w postaci akcji, akcji uprzywilejowanych, obligacji podporządkowanych – oddają najszybciej, jak tylko mogą, pozbywają się też rządowych gwarancji dla swojego zadłużenia.
Matthew Westerman, szef działu rynków akcji w Goldman Sachs, początek tego zjawiska datuje na wiosnę bieżącego roku, kiedy to bank HSBC akurat w momencie najgłębszego o sześciu lat „dołka” na giełdach podjął śmiałą decyzję o emisji praw poboru o wartości 12,5 mld funtów: była to największa odnotowana w historii emisja tego typu. Od tego czasu Światowy Indeks Banków FTSE wzrósł o 155 proc. – HSBC jest głównym sprawcą zarówno fali praw poboru, jak i zmiany nastawienia wobec akcji instytucji finansowych – mówi Matthew Westerman, który doradza HSBC. Dodaje też, że wskutek kryzysu zaangażowanie wielu inwestorów w tym sektorze jest „relatywnie za małe”.
Optymizm rynków w miesiącach letnich był dla banków podwójnie korzystny. Z jednej strony – emisja praw poboru przy lepszych cenach oznacza mniejsze „rozwodnienie” wartości akcji dotychczasowych udziałowców. Z drugiej – ożywienie na rynkach jest korzystne dla istotnych sfer działalności banków: wiele z nich ma własne spółki bankowości inwestycyjnej, które zarabiają na ożywieniu rynków akcji i obligacji. Jednak zwyżka na giełdach to tylko częściowe wyjaśnienie. Najistotniejszą przyczynę fali emisji praw poboru stanowi wrześniowe spotkanie Grupy 20, na którym nakreślono zasady przyszłych regulacji wobec sektora bankowego.



Wymogi kapitałowe

Wprawdzie po szczycie media najwięcej uwagi poświęcały ograniczeniom premii bankierów, ale dla branży najważniejsza była decyzja, iż w przyszłości banki muszą mieć większą bazę kapitałową.
Aż kusi, żeby uznać, że to właśnie nacisk G20 na lepsze zabezpieczenie kapitałowe skłoniło je do uruchomienia fali praw poboru: rzeczywistość nie jest jednak tak prosta. Dla pogruchotanych – a jednocześnie chwytających ponownie wiatr w żagle – tytanów światowych finansów stanowi to okazję do zgromadzenia minimum potrzebnego na spłacenie pomocy państwa: co do reszty, to polegają one na przyszłych zyskach.
– Ustalony przez G20 harmonogram zwiększania kapitałów własnych – do końca 2012 roku – oznacza, że banki mogą przeznaczyć na to zyski z trzech lat – mówi Cyril Court, zajmujący się rynkami kapitałowymi w HSBC. – Najważniejsze było określenie minimalnego kapitału, jaki muszą one zgromadzić. – Innymi słowy: nieuzasadnione okazały się obawy banków, iż będą musiały natychmiast zebrać ogromne kwoty. Wymogi pod tym względem są stosunkowo skromne i odnoszą się głównie do banków, które muszą spłacić rządowe wsparcie.
Dwa dni po szczycie G20 bank BNP ogłosił emisję praw poboru wartą 3,4 mld euro: tego samego dnia w jego ślady poszedł Unicredit, a tydzień później – SocGen. Emisja BNP zyskała ogromną popularność: z prawa poboru skorzystało 99 proc. akcjonariuszy. – Uznaliśmy, że podobnie może być w przypadku innych banków europejskich, także greckich – mówi Marinos Yaannopoulus z Alpha Bank.

Kłopot z rządowymi akcjami

Niedawna decyzja ING, który chce zebrać 7,5 mld euro – z czego 5 mld ma pójść na spłacenie rządowej pomocy, a 1,3 mld na państwowy fundusz wsparcia kredytów hipotecznych – stanowi ilustrację kolejnego wymiaru emisji praw poboru: chodzi o to, że największe programy wsparcia bada Komisja Europejska pod kątem ich zgodności z zasadami pomocy publicznej.
Analitycy przewidują, że następna fala praw poboru pochodzić będzie z banków takich jak Commerzbank, Allied Irish Bank i Bank od Ireland. – Z punktu wiedzenia Irlandii czy Niemiec zachęcająco wygląda to, co dzieje się w innych państwach europejskich – mówi Matthew Westerman. Analityk z JPMorgan, Kian Abouhossein, ostrzega jednak: – Dla tych banków taka operacje będzie znacznie trudniejsza ze względu ma duże zaangażowanie rządów. – W przypadku Commerzbanku w grę wchodzą np. tak zwane ciche udziały państwa (forma akcji preferencyjnych) na kwotę 16,4 mld euro, co pomniejsza jego wartość rynkową o około 10 mld euro.
Droga do normalności będzie jeszcze trudniejsza w przypadku instytucji całkowicie znacjonalizowanych w trakcie kryzysu – jak banki islandzkie, irlandzki Anglo-Irish Bank czy brytyjski Northern Rock. Nawet banki upaństwowione tylko częściowo, jak Lloyds i RBS, mogą mieć – mimo planów zgromadzenia dodatkowych środków – kłopoty z szybką spłatą rządowego wsparcia.
Pieniądze, jakich teraz poszukują, są im potrzebne w celu uniknięcia albo ograniczenia skutków uczestnictwa w kolejnym elemencie programu pomocy, czyli państwowych gwarancji dla posiadanych przez nie tzw. toksycznych aktywów, które sięgają 585 mld funtów. Wyłącznie od rządu zależy, czy sprzeda swoje udziały w tych bankach – i zapewne ten proces potrwa całe lata.



To jeszcze potrwa

Wygląda na to, że obecny pęd do gromadzenia kapitału przez banki utrzyma się do czasu, gdy zmiana warunków gospodarczych wywoła zniżkę na rynkach akcji, co spowoduje zniknięcie możliwości takich operacji.
Niektóre z nich przeprowadzały zresztą banki, które nie mają rządu jako udziałowca – dotyczy o zwłaszcza rekordowej emisji praw poboru HSBC na wiosnę tego roku i wrześniowej oferty Nomury na 5,6 mld dol. Pierwsza spłata rządowego wsparcia w USA nastąpiła w czerwcu, kiedy to dziesięć banków – w tym Goldman Sachs, JPMorgan Chase oraz Morgan Stanley – oddały łącznie 68 mld dol. otrzymanych osiem miesięcy wcześniej w ramach TARP (Troubled Asset Relief Programme). Wymuszonym na nich przez Waszyngton warunkiem wstępnym tej transakcji było zgromadzenie świeżego kapitału akcyjnego oraz finansowania za pomocą obligacji.

Nielubiany inwestor

W Europie posunięciem o najbardziej zbliżonym charakterze była letnia emisja akcji przez USB (wartości 3,8 mld franków), która nastąpiła parę tygodni przed wprowadzeniem na rynek przez rząd Szwajcarii należącego doń 9-procentowego pakietu akcji UBS. Motywy wyzwalania się z zależności od państwa są w przypadku wszystkich tych banków takie same. – Nie sądzę, by wielu bankierów stwierdziło, że lubi mieć rząd jako inwestora – mówi Marinos Yaannopoulus z Alpha Bank.
Niezależnie od plamy na reputacji, jaką powoduje wspieranie się na dostarczonej przez rząd kuli, a także od kłopotów menedżerów, którzy muszą porozumiewać się z przedstawicielami rządów, banki na całym świecie uskarżają się na trzy związane z tym istotne ograniczenia.
Inwestorów komercyjnych w krótkim okresie najbardziej niepokoją ograniczenia nakładane na dywidendę oraz kupony obligacji. Oczekuje się, że Lloydsowi, podobnie jak RBS, Komisja Europejska nakaże zawieszenie niektórych kuponów od obligacji. Poza tym kontrolowane przez państwo banki polegają znaczącej presji na zwiększenie akcji pożyczkowej oraz wspomożenie ludzi i firm, zmagających się z załamaniem gospodarczym. W niektórych krajach nie ustala się tu precyzyjnych celów.
Citigroup – która w 34. proc. należy do rządu federalnego USA – nie składała konkretnych obietnic, choć przygotowała plan udzielenia w ramach otrzymanych od rządu pieniędzy 50 mld dol. dodatkowych kredytów. W Wielkiej Brytanii narzucono bankom nadzwyczaj wysokie cele: RBS o Lloydowi nakazano udzielenie łącznie 39 mld funtów dodatkowych kredytów na cele mieszkaniowe i dla przedsiębiorstw.
Niektóre banki narzekają prywatnie, że te cele są nierealistyczne, analitycy i inwestorzy martwią się natomiast, że są naciski na pożyczanie nieodpowiednim klientom i przy nieopłacalnym oprocentowaniu: to praktyka, która może się zemścić w nadchodzących miesiącach i będzie stanowić uboczny efekt kryzysu finansowego. Inne banki nie podchodzą do tego tak pesymistycznie: np. SocGen wcale to nie niepokoi. – Nie odchodzimy od naszej polityki oceny ryzyka – mówi Séverin Cabannes. – Ze strony rządu nie ma pod tym względem żadnych nacisków.



Płacowe cięcia

Dla wszystkich banków najbardziej kontrowersyjną kwestią w kontaktach z rządami są płace. Niedawno wyszło na jaw, że rząd USA chce o 90 proc. obciąć gotówkowe wypłaty dla 25 najważniejszych osób we wszystkich firmach, które otrzymały publiczne wsparcie: dotyczy to m.in. Citi oraz Bank of America Merrill Lynch. Gdzie indziej na świecie te posunięcia nie miały tak krańcowego charakteru, ale banki poddały się naciskom dotyczącym ograniczenia płac i premii. Wściekły personel uważa, że rządy prowadzą w ten sposób do powstania drugorzędnego rynku, bo banki uratowane przez państwo tracą najlepszych pracowników na rzecz rywali, którzy płacą im więcej.
Jeśli jednak ożywienie gospodarcze na świecie okaże się trwałe, to być może nie trzeba będzie długo czekać na to, by większość banków uratowanych przez państwo ponownie stanęła na własnych nogach, a kryzys finansowy i stanowiące jego następstwo bezprecedensowe posunięcia rządów zostaną uznane za surrealistyczne wynaturzenie kapitalizmu.
Piętno rządowej własności będzie się jednak odczuwać jeszcze długo. Przedstawiciele władz nie znikną z zarządów natychmiast. Zmiany w wynagrodzeniach bankierów będą odczuwane przez lata, podobnie jak efekty determinacji polityków i organów regulacyjnych, którzy chcą mieć pewność, że nic takiego już się nie zdarzy.
– Nawet gdy „ratunkowe” pieniądze zostaną zwrócone, to ze względu na ryzyko systemowe nadzór rządów nad bankami będzie bardzo ścisły – mówi Séverin Cabannes z SocGen. – Głównym skutkiem kryzysu będzie właśnie nowy sposób zarządzania tym ryzykiem przez rządy i banki centralne. – Dobrze przynajmniej, że państwo nie będzie go sprawować jako akcjonariusz z decydującym głosem.