Dlatego amerykańska armia w obawie przed kolizją w kosmosie śledzi każdego dnia lot 800 satelitów mogących wykonywać samodzielnie manewry. Do końca roku dorzuci kolejne 500. Idą na to ogromne pieniądze, ale ponoć warto. Wojsko wzmogło kontrolę nad satelitami po tym, jak 10 lutego br. zderzył się rosyjski komunikacyjny satelita wojskowy z komercyjnym pojazdem konsorcjum Iridium.

Gen. Kevin Chilton, kierujący Dowództwem Strategicznym USA, nazwał kolizję „ostrzegawczym sygnałem”, który dowiódł, że kosmos wcale nie jest tak wielki, aby krążące po różnych orbitach obiekty nie kolidowały ze sobą. Narzekał, że armia nie ma wystarczających środków na kontrolę wszystkich satelitów, bo przed wspomnianym zderzeniem śledziło ich zaledwie...100. Wypadek zaskoczył nie tylko armię, ale i prywatne instytucje badawczo-kontrolne. Wykazał, że amerykańskie satelity, które są wykorzystywane do różnych celów militarnych i pokojowych, narażone są niebezpieczeństwo. Tymczasem według gen. Chiltona w kosmosie krąży już ponad 20 tys. satelitów i różnych fragmentów rakiet, gdy kilka lat temu było jeszcze 14 tys.

Inny amerykański wojskowy, gen. Larry James z Dowództwa Strategicznego USA podkreślił, że „naszym celem jest kontrola wszystkich aktywnych satelitów”. - W sumie będziemy ich śledzić do końca br. ok. 1300 sztuk, a użytkownikom przekazywać niezbędne informacje - zapewnił na listopadowej konferencji w Omaha w stanie Nebraska.

Okazuje się, że aż 500 satelitów może spaść bezwładnie na ziemię, gdyż nie mają wystarczającej ilości paliwa, aby sprowadzić je po wykonaniu misji z orbity w bezpieczny rejon na ziemi, np. do oceanu. Dlatego siły lotniczej USA zaczęły kupować więcej komputerów dużej mocy w firmie IBM i innych urządzeń wspomagających oraz rekrutować analityków z amerykańskich uczelni. Współpracują coraz ściślej z operatorami komercyjnych satelitów i wymieniają się danymi zebranymi przez ich zespoły i agencje rządu USA. Gen. Chilton docenia te wysiłki, ale i tak jego zdaniem nie spełniają wszystkich wymogów związanych z zagrożeniem i wymagają wielu usprawnień. – Jesteśmy o całe dziesięciolecia w tyle za potrzebami - podkreśla.

Reklama