Wczoraj do Mińska przyjechał premier Włoch Silvio Berlusconi. Oficjalnym celem wizyty jest „wzmocnienie relacji gospodarczych”. Bardziej praktycznym, wysondowanie, które firmy są do przejęcia w państwie rządzonym przez Aleksandra Łukaszenkę. Do białoruskich prywatyzacji szykują się również Niemcy, którzy są jednym z głównych orędowników polityki otwarcia UE wobec Mińska.
– Proponujemy Unii współpracę. Jeśli jesteście zainteresowani, zapraszamy. Jeśli nie jesteście, nikt was do tego nie zmusza – powiedział białoruski prezydent Aleksander Łukaszenka w wywiadzie udzielonym dziennikowi La Stampa jeszcze przed przylotem Berlusconiego do Mińska. Szef włoskiego rządu odwiedza Białoruś jako pierwszy zachodni przywódca po prawie 15 latach izolacji tego kraju przez UE i USA.

Pieniądze nie śmierdzą

Do tej pory Rzym nie wahał się inwestować na Białorusi. Nawet wówczas, gdy Unia nałożyła na Mińsk sankcje, karząc go w ten sposób za wyborcze fałszerstwa oraz bezpardonowe niszczenie opozycji przez Łukaszenkę. – Włosi specjalizują się w kontaktach z państwami, które sprawiają światu problemy. Interesy są dla nich najważniejsze i nie przejmują się przy tym polityczną otoczką – komentuje Jean-Pierre Darnis z rzymskiego Instytutu Spraw Zagranicznych.
Reklama
Właśnie dlatego wizyta Silvia Berlusconiego na Białorusi, wciąż uznawanej za europejskiego pariasa, nie powinna dziwić. Włochy są jednym z największych gospodarczych partnerów Mińska: handel dwustronny opiewał w ubiegłym roku na 1,2 mld dol. To wzrost aż o 45 proc. w porównaniu z 2007 r.
Co prawda Białoruś zajmuje dopiero 167. miejsce (wyprzedzają ją m.in. Kongo, Etiopia i Nepal) w rankingu gospodarczej wolności, który co roku publikują Heritage Foundation i Wall Street Journal. Ale eksperci podkreślają, że 10-milionowy kraj w samym środku Europy to ostatni rynek w Europie, który nie został jeszcze podzielony między siebie przez wielkie koncerny. Dodatkowo interesom sprzyja polityka – Bruksela otworzyła się na Mińsk i zawiesiła sankcje, co nastąpiło po lekkiej politycznej odwilży na Białorusi.

Kryzys pokona Łukaszenkę

– Mamy przestarzałą gospodarkę, ale też liczne firmy, które byłyby dobrym nabytkiem dla inwestorów – mówi nam Pauluk Bykouski z niezależnego tygodnika Belorusy i Rynok. Chodzi o zakłady chemiczne, metalurgiczne, garbarnie oraz tartaki. Zresztą zagraniczni inwestorzy już są mocno obecni na miejscu: Holendrzy i Finowie kupili udziały w browarach, Turcy uruchomili trzecią sieć telefonii komórkowej, Brytyjczycy i Amerykanie inwestują w zakłady tytoniowe. W robienie dobrych interesów na Białorusi wierzą też Niemcy, którzy są obecnie największym handlowym partnerem Mińska – w ubiegłym roku obroty między tymi dwoma krajami wyniosły 3,6 mld dol. Na drugim miejscu jest Polska z 3 mld dol., a na trzecim Wielka Brytania – 2 mld dol.
Po kolejnym zawirowaniu na linii Mińsk – Moskwa Aleksander Łukszenka zwrócił się ku Zachodowi. Otwartym pozostaje pytanie – na jak długo. Na razie kazał wytypować 147 firm, które mają być sprywatyzowane do końca 2010 r., a kolejnych 500 ma zostać przekształconych w spółki skarbu państwa, co otwiera drogę do ich późniejszej sprzedaży. Na razie proces przebiega opornie. Ale może go przyspieszyć światowy kryzys. Finanse państwa nie są w najlepszym stanie, a Łukaszenka obawia się Rosji i nie chce się zbyt mocno z nią wiązać. – Pozostaje mu więc Zachód, który gotów byłby przejąć stare, zaniedbane zakłady i je zmodernizować – dodaje Bykouski.
ikona lupy />
Gospodarcza wolność na Białorusi / DGP
ikona lupy />
Mieszkanki Białorusi / Bloomberg