KRZYSZTOF POLAK
Kiedy będziemy mieli w Polsce do czynienia z wolnym rynkiem energii?
JANUSZ BIL
Reklama
Mamy z nim do czynienia już dziś, ale to dopiero pierwsza faza tworzenia wolnego rynku. Ceny energii na rynku hurtowym od kilku lat już są wolne od regulacji, ale ceny energii dla odbiorców indywidualnych wciąż są regulowane. Potrzeba jeszcze czasu i wytężonej pracy, by polski rynek upodobnił się do dojrzałych, zliberalizowanych rynków energetycznych, takich jak np. w Szwecji, czy Wielkiej Brytanii.
W polityce energetycznej Polski do 2030 roku rząd zapowiada, z jednej strony, zwiększanie konkurencji na rynku energii, a z drugiej, przeciwdziałanie nadmiernemu wzrostowi cen. Jaki zakres interwencjonizmu państwa w energetyce można pogodzić z wolnym rynkiem?
Deklaracja rozwijania konkurencji na rynku to dobry sygnał, ale powstaje pytanie: dlaczego rząd, obwieszczając takie zamiary, toleruje dokonaną pod koniec 2006 r. konsolidację rynku, w wyniku której powstały wielkie podmioty, dominujące w poszczególnych regionach i w praktyce pozbawione konkurentów.
Konkurencję na rynku energii można rozwijać na trzy sposoby. Po pierwsze, przez zwiększanie liczby producentów – więcej podmiotów na rynku sprzyja konkurencji. Po drugie, przez rozbudowę sieci elektroenergetycznej wewnątrz kraju i w połączeniach transgranicznych, co zwiększa konkurencję nie tylko na rynku krajowym, ale i europejskim.
Trzecią metodą jest stymulowanie elastyczności popytu. Cechą charakterystyczną energii elektrycznej jako towaru jest nieelastyczny popyt, co ułatwia producentom wykorzystywanie potencjalnej siły rynku. Na rynku energii klienci nie reagują bowiem zmianą zapotrzebowania w odpowiedzi na zmianę cen, tak jak to się dzieje na rynkach innych dóbr.
Konkurencja jest najlepszą metodą zabezpieczenia interesów konsumentów. Jeśli mówimy o ochronie konsumentów przed wzrostem cen, to rozwój konkurencji na rynku najlepiej służy osiągnięciu tego celu. O wiele bardziej niż interwencjonizm państwa, czy niewłaściwą regulację rynku.
Kiedy interwencje państwa zaczynają dławić rynek?
Interwencje państwa powinny się ograniczać do ustanowienia dobrego i stabilnego prawa. Ważne jest niedopuszczanie do powstania nadmiernej koncentracji, która ogranicza konkurencję. Uczestnicy polskiego rynku energii są zgodni, że obecnie mamy do czynienia z nadmiarem regulacji. Na rozwiniętym rynku skandynawskim państwo ustala reguły, ale nie ingeruje w ceny. To jest wzorzec wart naśladowania.
Czy wobec tego należy podtrzymywać praktykę regulowania cen energii przez państwo?
Ceny na rynku hurtowym nie są regulowane. Regulacjom podlegają jedynie ceny energii dla odbiorców indywidualnych. To dość paradoksalna sytuacja, bo sprzedawcy energii kupują energię na rynku hurtowym, ale nie mogą przenieść kosztów jej zakupu na ceny sprzedaży detalicznej dla odbiorców indywidualnych, bo regulacje Urzędu Regulacji Energetyki (URE) im na to nie pozwalają. Logika ekonomii nakazywałaby uwolnienie cen sprzedaży energii na rynku detalicznym i wzmacnianie konkurencji na rynku dostaw hurtowych, również przez rozwój transgranicznych połączeń sieciowych, czyli otworzenie polskiego rynku na konkurencję w wymiarze europejskim.
Skoro jest to postulat uzasadniony ekonomicznie, to dlaczego administracja nie chce uwolnić cen i otworzyć rynku na konkurencję?
Praktykę regulacji cen podtrzymuje URE, który powinien być instytucją niezależną, a jest agendą rządową. Interwencjonizm URE w postaci ustalania cen jest uzasadniany wciąż niedostateczną konkurencją na rynku i chęcią ochrony tzw. wrażliwych odbiorców. Jednak firmy energetyczne i bez interwencjonizmu URE od dawna sobie radzą z takimi odbiorcami, np. Vattenfall współpracuje z ośrodkami pomocy społecznej i organizacjami społecznymi niosącymi pomoc ubogim m.in. w tym celu, by dostarczać im energię na preferencyjnych warunkach. Powoływanie się na potrzeby odbiorców wrażliwych to nie jest dobry argument za utrzymywaniem regulacji cen.
Urzędowe zapewnianie niskich cen energii jest rozwiązaniem dobrym doraźnie. W dalszej perspektywie skutki takiej polityki są destrukcyjne – ceny, które ledwie starczają na pokrycie kosztów, hamują inwestycje i modernizację, co w dalszej perspektywie prowadzi do pogarszania się bezpieczeństwa działania systemu i w końcu nawet do nieciągłości dostaw energii. URE zachowuje się jak właściciel kamienicy, który pobiera minimalny czynsz od mieszkańców i w związku z tym nie stać go na żadne remonty. Doraźnie mieszkańcy zyskują, ale z roku na rok kamienica zamienia się w nieznośną ruderę.
Janusz Bil dyrektor Departamentu Regulacji Rynku Energii Elektrycznej w Vattenfall Heat Poland.