Obecnie jej kierowca nie ma już tego kłopotu, bo największy europejski projekt infrastrukturalny – próba zbudowania w Polsce przyzwoitej sieci autostrad – zaczyna przynosić owoce.

Nie tylko drogi

Coraz spokojniejsza podróż Jaworskiej to w dużej mierze efekt gigantycznych sum, jakie Unia Europejska przeznaczyła na pomoc Polsce w cyklu budżetowym 2007 – 2013. Jest to 67 mld euro z funduszy strukturalnych, które mają zmniejszyć dystans do zamożniejszych państw członkowskich. Z tego 10 mld euro ma pójść na budowę dróg. Suma ta nie uwzględnia miliardów wydawanych na rolnictwo i inne programy unijne.

– Bez tych funduszy prawie nic by się nie działo – mówi Magdalena Jaworska, zauważając, że około dwóch trzecich pieniędzy wykorzystywanych przez jej agencję pochodzi z Brukseli. Nie tylko drogi korzystają z członkostwa Polski w Unii Europejskiej. W Jaśle, miasteczku na południowym wschodzie kraju, niedaleko od granicy z Ukrainą, Stanisław Sławniak dziękuje Brukseli za pomoc w zbudowaniu nowoczesnej oczyszczalni ścieków i kanalizacji dla grupy miejscowości zlokalizowanych wokół bystrej rzeki Wisłoki. Program kosztował 49 milionów euro, z czego 84 procent pokryła UE.

Reklama

– Niektóre miejscowości w ogóle nie miały kanalizacji i ścieki trafiały wprost do rzeki – mówi. Bez tych funduszy projekt byłby niemożliwy, bo niektóre regiony są bardzo biedne – dodaje.

Maria Kurowska, burmistrz Jasła, wymienia projekty współfinansowane przez UE: utworzenie nowej strefy ekonomicznej, kamery przemysłowe, ocieplanie budynków publicznych, programy edukacyjne, komputeryzacja lokalnych urzędów, nowe autobusy, modernizacja systemu zarządzania kryzysowego. Łącznie około 24 mln złotych dla miasta, którego roczny budżet wynosi 130 mln zł.

– Bez funduszy z UE nic z tego nie byłoby możliwe – mówi.

Oswojona biurokracja

Podobnie jest w całej Polsce, a skutki ekonomiczne są nie do przecenienia. Elżbieta Bieńkowska, minister ds. rozwoju regionalnego, której resort kontroluje większość wydatków z unijnych funduszy strukturalnych, mówi, że około połowy zeszłorocznego wzrostu gospodarczego w Polsce, który wyniósł 1,7 proc., było zasługą unijnych pieniędzy.

– Wpływ tych funduszy jest nie do przecenienia – mówi. – Żaden kraj nigdy nie dostał tyle pieniędzy za jednym razem.

Rząd nabrał wprawy w wypełnianiu papierkowej roboty, której wymaga Bruksela. Tuż po wstąpieniu do UE pojawiały się drobne problemy, głównie spowodowane tym, że prawo krajowe nie było zharmonizowane z wymogami unijnymi, co oznaczało, że organizacje przestrzegające polskich regulacji łamały przepisy unijne. Kwestie te zostały jednak w większości rozwiązane.

Początkowo obawiano się, że niewydolna państwowa biurokracja w połączeniu z dość swobodnym podejściem do przepisów, które leżą w charakterze Polaków, uniemożliwi krajowi wykorzystanie dostępnych pieniędzy. Polska okazała się jednak bardzo dobra w wyciskaniu z UE ostatniego centa. Bieńkowska mówi, że kraj jest na dobrej drodze, by wykorzystać wszystkie pieniądze w tym cyklu budżetowym.

Problem ministra finansów

Jednak napływ funduszy sprawia problemy ministrowi finansów Jackowi Rostowskiemu, który próbuje ograniczyć rosnący deficyt i dług publiczny kraju. Wynika to z faktu, że każdy unijny projekt musi mieć lokalne współfinansowanie w wysokości co najmniej 15 proc., a często więcej.

Lokalne samorządy zadłużają się, by sfinansować te projekty. – Byłoby nierozsądne z ich strony nie starać się o te projekty, skoro mogą dostać 85 proc. finansowania – zauważa Bieńkowska.

Zadłużenie samorządów to około 1,2 proc. PKB. Kwotę tę dodaje się do długu publicznego, który zbliża się do 55 proc. PKB. Po przekroczeniu tego poziomu rząd jest zmuszony ciąć wydatki.

Rostowski ma dodatkowe problemy z powodu terminów, w jakich napływają środki z Brukseli. W przyszłym roku różnica pomiędzy pieniędzmi wydanymi a odzyskanymi z Brukseli wyniesie 19 mld zł. Sytuacja poprawi się w 2012 r., kiedy luka w finansowaniu skurczy się do zaledwie 9 mld zł. W 2013 roku, kiedy większość projektów zostanie zakończonych i zrefinansowanych, wahadło przesunie się w drugą stronę, z korzyścią dla budżetu.

Pomimo problemów księgowych większość Polaków postrzega unijne fundusze jako szansę dogonienia zachodnioeuropejskich standardów życia.

– I tak musielibyśmy zrealizować te projekty, ale w ciągu 20 lub 25 lat, a nie pięciu – mówi Bieńkowska.