Płacenie młodym ludziom za porzucenie studiów i założenie własnego biznesu – to jedno z najbardziej kontrowersyjnych przedsięwzięć Petera Thiela, którym udało mu się wyprowadzić z równowagi środowisko akademickie w USA. Współtwórca PayPala, udziałowiec Facebooka i szef funduszu hedgingowego Clarium Capital broni pomysłu. – Potrzebujemy więcej przełomowych wynalazków. A te są przecież często wymyślane przez ludzi, którzy zrezygnowali z dalszego kształcenia się, bo mieli marzenia, z którymi nie mogli czekać na uzyskanie tytułu magistra – mówi Thiel.
By starać się o grant w wysokości 100 tys. dol., trzeba odpowiedzieć pisemnie na dwa pytania: „Opowiedz nam o jednej rzeczy, o której prawdziwości jesteś przekonany, choć większość ludzi sądzi, że nie jest to prawda” oraz „Jak chciałbyś zmienić świat?”. W programie nie mogą jednak brać udziału wszyscy. Thiel postawił dwa ograniczenia: pomysł musi dotyczyć nowych technologii, a jego posiadacz nie może mieć więcej niż 20 lat. Ostatni wymóg: pieniądze zostaną przyznane rocznie nie więcej niż 20 osobom z najbardziej obiecującymi ideami. Wytypowani mogą także liczyć na pomoc prawną czy doradztwo w zarządzaniu rozkręcanym biznesem przez dwa lata.

Marzenia nie mogą czekać

– Celem Thiel Fellowship jest zachęcenie najbardziej kreatywnych młodych ludzi do działania, bo nie można czekać ze spełnieniem marzeń – przekonuje Thiel. I by nie pozostać gołosłownym, podaje przykłady. Elon Musk ledwie po dwóch dniach nauki porzucił kalifornijski Uniwersytet Stanforda i założył internetową firmę Zip2, którą sprzedał Compaqowi za 307 mln dol. Później współtworzył system internetowych płatności PayPal, a dziś jest szefem dwóch firm: SpaceX produkującej dla NASA rakiety kosmiczne i Tesla Motors, która ma zalać świat autami na prąd. Scott Banister, zamiast słuchać wykładów na University of Illinois, wolał rozkręcić własny biznes – utworzył IronPort, która wyspecjalizowała się w tworzeniu technologii antyspamowych. Koncern Cisco kupił ją za 830 mln dol. William Andregg opuścił mury szacownego University of Arizona i stworzył Halcyon Molecular, która poszukuje taniego sposobu na zsekwencjonowanie ludzkiego DNA i opracowanie środków niwelujących proces starzenia się. To – podkreśla Thiel – byli dwudziestoparolatkowie, którym brak wykształcenia nie przeszkodził w osiągnięciu sukcesu.
Reklama
Jednak inicjatywa Thiela nie spodobała się środowisku akademickiemu, które poczuło się dotknięte do żywego propozycją płacenia za porzucenie studiów. Po pierwsze wytknięto mu, że sam skończył uniwersytet, a w biznes zaczął się bawić dopiero po zdaniu końcowego egzaminu. Po drugie zarzucono mu, że cały projekt jest efektem jego narcyzmu, z którego słynie na równi z zamiłowaniem do luksusu (jeździ ferrari spyderem, mieszka w apartamencie w hotelu Four Seasons w San Francisco) oraz charytatywnego wspomagania nowatorskich projektów technologicznych. I po trzecie krytycy podkreślali, że na uniwersytetach pełno jest młodych ludzi, którzy uzupełniają wiedzę, bo ponieśli w biznesie klęskę z powodu braku odpowiedniego wykształcenia.
Ale Thiel nic sobie nie robi z tych zarzutów. – Marzenia nie mogą czekać – to zdanie powtarza jak mantrę. A na internetowej stronie swojego projektu przytacza słowa Williama Andregga: „Edukacja koncentruje się na przekazaniu wiedzy, która w momencie studiowania jest już przeszłością. Kiedy próbujesz dokonać przełomu, musisz do tego wykorzystać wiedzę, którą nikt poza tobą się nie posługuje. Tego nikt cię nie nauczy”.
Urodzony we Frankfurcie nad Menem Thiel jeszcze w dzieciństwie nabrał przekonania, że warto szukać własnych rozwiązań za wszelką cenę: jego namiętnością była (i wciąż jest) gra w szachy, w której zawsze poszukiwał niekonwencjonalnych zagrań. Gdy przeniósł się z rodzicami z Niemiec do USA (wcześniej cała rodzina mieszkała m.in. w RPA i Namibii), jego talent rozkwitł: był jednym z najlepszych szachistów w USA do lat 21.
Choć płaci innym za porzucenie studiów, sam ukończył wydział filozofii na prestiżowym Uniwersytecie Stanforda. Jego promotorem był Francuz Rene Girard, twórca teorii pragnienia mimetycznego, która tłumaczy, dlaczego tak chętnie podążamy za tłumem: ludzie pożądają rzeczy, które postrzegają jako obiekty pożądania innych. Thiel, z przekonania libertarianin, pragnieniem mimetycznym tłumaczy wszystko: od baniek spekulacyjnych na giełdach do politycznej poprawności na uniwersyteckich kampusach.
Po studiach młody emigrant imał się przeróżnych zajęć: pracował dla sędziego federalnego sądu apelacyjnego w Atlancie, handlował derywatami dla Credit Suisse, założył własny fundusz inwestycyjny Thiel Capital Management. Dwa lata później dołączył do Elona Muska, Maksa Levchina oraz Luke’a Noska, z którymi założył PayPal. Zainwestował w przedsięwzięcie 240 tys. dol. i został szefem firmy, która błyskawicznie odniosła sukces na rynku internetowym. W 2002 r. przekonał pozostałą trójkę do przyjęcia propozycji kupna PayPal przez największy aukcyjny portal świata eBay. Suma transakcji wyniosła 1,5 mld dol.

Inżynierowie zamiast polityków

Zarobione 55 mln dol. (posiadał 3,7 proc. akcji PayPal) Thiel zainwestował w utworzenie funduszu hedgingowego Clarium Capital. W 2003 r. grał z wielkim zyskiem na osłabienie dolara, przewidział wzrost wartości amerykańskiej waluty dwa lata później. W lawirowaniu na trudnym finansowym rynku pomogła mu wpojona na studiach teoria pragnienia mimetycznego: w 2004 r. jako jeden z pierwszych ostrzegał przed rosnącą bańką spekulacyjną na rynku nieruchomości. Wycofał się nawet z kupna apartamentu Marthy Stewart na Manhattanie za 7 mln dol.
Już wtedy dał się poznać jako sponsor wielu nowatorskich projektów technologicznych. Na liście start-upów, które wspomógł z własnych pieniędzy lub środkami swojego funduszu, były m.in.: Palantir Technologies, Yelp, Joyent, Yammer Inc., Powerset, Vator, LinkedIn, Friendster, Rypple, Slide, Rapleaf, Geni.com czy Clickable Inc. Ale prawdziwym przełomem stał się dla niego Facebook.
W 2004 r. współtwórca Napstera Sean Parker przekonał Thiela do spotkania z Markiem Zuckerbergiem, studentem drugiego roku Uniwersytetu Harvarda, który szukał funduszy na rozkręcenie portalu społecznościowego. Rozmowa okazała się owocna dla obu stron: Thiel zdecydował się zainwestować w Facebook aż pół miliarda dolarów w zamian za 10 proc. udziałów w firmie. Dziś można powiedzieć, że zrobił interes życia, który uczynił go miliarderem (828. miejsce na liści najbogatszych ludzi świata magazynu „Forbes”), wówczas była jednak to decyzja obarczona wielkim ryzykiem. Nikt nie spodziewał się, że w tak krótkim czasie Facebook stanie się jednym z najpopularniejszych portali świata. Choć Thiel dwa lata temu sprzedał połowę akcji, głównie Digital Sky Technologies powiązanej z rosyjską grupą Mail.ru, pozostałe w jego ręku udziały są warte ok. 1,5 mld dol.
– Facebook potwierdził jego przekonanie, że ludzie bez wykształcenia, ale z dobrym pomysłem, są w stanie rozpocząć biznes w branży nowych technologii i odnieść sukces. Zdecydował się na uruchomienie programu Thiel Fellowship, bo jego obsesją stało się promowanie pomysłów mających być technologicznymi przełomami – mówi „DGP” Lucy Baxtor z American Institute for Economic Research.
Thiel polubił bycie aniołem biznesu (angel investor), czyli przedsiębiorcą, który z własnych pieniędzy finansuje realizację pomysłów innych. Na liście jego podopiecznych są m.in.: Singularity Institute for Artificial Intelligence (0,5 mln dol. na rozwój projektów mających na celu stworzenie wydajnej sztucznej inteligencji), Methuselah Foundation (3,5 mln dol. na dalsze badania nad powstrzymaniem efektów starzenia się) czy Seasteading Institute (850 tys. dol. na stworzenie systemu niezależnej komunikacji, który umożliwiałby przeprowadzenie zmian społecznych, politycznych i prawnych). Niedawno dołączył także do Committee to Protect Journalists, organizacji broniącej dziennikarzy przed procesami za ujawnianie tajemnic.
Z pewnością usłyszymy jeszcze o kolejnych kontrowersyjnych pomysłach Petera Thiela. W ostatnich miesiącach mocno zaangażował się w politykę. I znalazł już nawet przyczynę pokryzysowego marazmu, w którym pogrążone są Stany Zjednoczone. – Tylko 35 na 535 kongresmenów ma jakikolwiek związek z nauką czy technologią. Cały czas zajmują się innymi sprawami, dlatego tak trudno naprawić gospodarkę – mówił w jednym z wywiadów. I dodał, że sytuacja mogłaby się zmienić, gdyby pozostałą pięćsetkę członków Kongresu zastąpili inżynierowie.