Szlakiem rozmarynu, budowli socjalistycznych, win i miodów pitnych czy dawnych pól bitewnych. Polska walczy o turystów coraz bardziej pomysłowymi niszami. Goście, którzy poszukują takich wrażeń, są gotowi płacić o wiele więcej niż za wolny czas spędzony w Turcji czy Tunezji.
Przygotowania do sezonu letniego zaczynają się już w maju. Wtedy jest najlepszy moment, by Anna Julia Gas mogła zebrać mniszek lekarski i zrobić z niego leczniczy syrop. W czerwcu trzeba zebrać kwiaty czarnego bzu, też na syrop. Mniszkowy jest świetny na przeziębienia, ten z bzu leczy migreny. Właśnie dla nich zjeżdżają się goście do prowadzonego przez Gas ośrodka Łopusze położonego w Beskidzie Wyspowym. Dodatkowo mogą jeszcze spróbować „świeżości wiejskiego ogrodu” (sałatka z młodej kapusty z ziołami) czy „słodyczy listków rozmarynu” (ciasto z rozmarynem).
– Działamy od 1999 roku. Na początku byliśmy agroturystyką z naciskiem na ofertę dla dzieci. Ale tu jest region, w którym rośnie masa ziół: kilka rodzajów mięty, naturalna lebioda – czyli polskie oregano, krwawnik. I zawsze wiązki ziołowe wisiały u gospodyń w kuchniach. Więc goście z zainteresowaniem o nie pytali, chętnie próbowali syropów i nalewek – opowiada „DGP” Anna Julia Gas.
W 2009 roku gospodarstwo Łopusze wraz z 19 innymi rozsianymi po okolicach Nowego Sącza, wspólnie z Sądecką Organizacją Turystyczną, stworzyło program „Małopolska wieś pachnąca ziołami”. – Wszyscy gospodarze przeszli szkolenia ze znajomości ziół. Przygotowali swoje autorskie programy: specjalne potrawy, warsztaty – zachwala Bożena Srebro z SOT. I tak do Odnowy w Biadolinach Radłowskich można przyjechać na weekendowe ziołowe oczyszczenie i odprężenie, do Czarowni w Górkach w Jodłownikach na warsztaty o magicznych właściwościach ziół dla kobiet, a do willi Jasna w Czorsztynie na kilkadziesiąt różnych nalewek ziołowych wyrabianych na miejscu.
SOT dołożyła jeszcze stronę internetową w siedmiu językach i profesjonalny katalog. Zadziałało. Jest tak wielu chętnych, by zawitać na taką klimatyczną wieś, że w gospodarstwach nie ma już wolnych miejsc na tegoroczne wakacje. – A przyjeżdżają goście nie tylko z kraju. Ogromna część turystów to obcokrajowcy, tak z Europy, jak i z Australii czy RPA. Dla nich to coś nowego – mówi Gas.
Reklama

Ziółka, ślady Niemców, boćki

– Nie ma się co oszukiwać: Polska nie jest dla turystów krajem pierwszego wyboru Nie mamy takich atutów jak Europa Południowa – starożytnych zabytków i słońca niemal przez cały rok. Więc jeżeli zagraniczny turysta decyduje się na przyjazd do nas, to albo coś go żywo zainteresowało, albo z powodów emocjonalnych – mówi „DGP” Marek Frysztacki, który razem z kolegą w 1996 roku założył w Krakowie biuro turystyczne Marco der Pole. Obaj fascynowali się historią i kulturą Krakowa oraz okolic i postanowili taką ofertą przyciągać turystów z zagranicy.
Jednak kiedy Polska weszła do Unii Europejskiej, zachodnim turystom spowszednieliśmy: ot, spokojne i nudnawe państwo, kraj na obrzeżach Europy. W statystykach wprawdzie ruch turystyczny wygląda nieźle – tylko w 2010 roku nasz kraj odwiedziło 12,5 mln osób, czyli o 5 proc. więcej niż rok wcześniej – w rzeczywistości tylko część z nich to prawdziwi turyści. Blisko dwie trzecie spędziło u nas tylko jedną noc, a więc było bardziej przejazdem niż w celach turystycznych. W takim kontekście nawet te blisko 5,5 mld zł, jakie wydali, nie wygląda już tak spektakularnie.
Do Polski przyjeżdżają głównie Niemcy – w zeszłym roku 4,5 mln. Na drugim miejscu są Ukraińcy (1,35 mln) i Białorusini (970 tys.). Największy wzrost liczby turystów zanotowano z Rosji – 400 tys., czyli 25 proc. więcej niż rok wcześniej. Ale gdy porówna się to z blisko 20 mln cudzoziemców, którzy do Polski przyjeżdżali w połowie lat 90., wyraźnie widać, że nawet otwarcie granic w ramach traktatu Schengen nie było wystarczającą zachętą dla cudzoziemców.
Nasza branża turystyczna stara się więc coraz bardziej nie tylko, by reklamować Polskę jako taką, ale przyciągać atrakcjami, które są rzeczywiście wyjątkowe. Stąd właśnie pomysł na rozpropagowywanie np. turystyki zielarskiej. Oprócz „Małopolskiej wsi pachnącej ziołami”, w podobny sposób Stowarzyszenie Aktywizacji Polesia Lubelskiego promuje wieś Hołowno. Skoro okolica jest pełna naturalnie rosnącego rumianku, otworzono tam wiejskie spa Kraina Rumianku, gdzie oprócz sauny i zabiegów kosmetycznych wykorzystujących zioła można też skorzystać z warsztatów tradycyjnego rękodzieła.
Na tradycję postawiło również Marco der Pole. – Kultura i historia żydowska, dawny Śląsk w nowym świecie, rubieże wschodnie jako zderzenie kultur – Frysztacki wymienia najchętniej dziś wybierane przez obcokrajowców destynacje tematyczne w Polsce. – Oczywiście taka oferta jest niszowa i trudniejsza do przygotowania niż po prostu hotel, słońce i drinki – dodaje właściciel Marco der Pole.
Trzeba nie tylko zorganizować wycieczki – jak w ofercie wypadu na wschodnie rubieże Polski, podczas którego odwiedza się kilkanaście miejscowości od Białowieży poprzez Lublin, Łańcut aż po Sandomierz – ale także pokazać, na czym polega ich specyfika. A można tego dokonać poprzez spotkania z ludźmi, którzy żyją w tych miejscach i znają je od podszewki: historykami, artystami, lokalnymi dziennikarzami.
Marco der Pole jest nastawione wyłącznie na turystów zagranicznych i rocznie obsługuje kilka tysięcy osób, głównie z Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji i Włoch. – Z czego Niemcy to ponad połowa naszych klientów. Wciąż to oni są najbardziej zainteresowani Polską – mówi nam właściciel biura.

Nie taka mała nisza

W Polsce jest kilka biur podróży nastawionych na klientów z zagranicy oferujących turystykę niszową. Kolejne działają w Europie, głównie Niemczech. Ilu dokładnie turystów zagranicznych przyjeżdża ściągniętych taką ofertą, dokładnie nie wiadomo. Według ocen branży to co najmniej kilkadziesiąt tysięcy osób rocznie. Ale co ważne – są oni skłonni spędzić u nas więcej czasu niż przeciętny turysta i chętniej wydają pieniądze.
Armin Mikos von Rohrscheidt, właściciel jednego z najstarszych polskich touroperatorów specjalizujących się w turystyce kulturowej KulTour.pl i współautor wydanej właśnie książki „Militarna turystyka kulturowa”, przywołuje światowe szacunki. – Turyści celowo poszukujący takich ofert stanowią w krajach rozwiniętych nawet 5 proc. ogółu turystów – mówi von Rohrscheidt. – Ale kolejnych 20 proc. jest gotowych wybrać podróże, których programy wpisują się w aktualne mody – dodaje. W sumie, jak podkreśla, tak naprawdę ta nisza jest w rzeczywistości całkiem spora, dochodzą do tego rosnące grupy pasjonatów bardzo już wyspecjalizowanych rodzajów turystyki – np. industrialnej czy militarnej.
KulTour.pl właśnie do nich kieruje swoją ofertę. „Fortece polskiego wybrzeża”, „Śladami Niemców w Polsce” czy „Śladem parowych piękności” – to kilka z wycieczek, jakie znajdują się w ofercie tego biura. Białostockie biuro Nature Travel z ofertą skierowaną praktycznie tylko do Niemców wyspecjalizowało się w Polsce wschodniej i można z nim zwiedzić m.in. parki narodowe na granicy z Białorusią. Ciekawą ofertę ma też monachijskie biuro Studiosus, które proponuje m.in. wyjazd śladami filmów i filmowców po Łodzi czy 9-dniową wycieczkę po Mazurach po największych skupiskach bocianów.
Ale oferta turystyki kulturowej jest też kierowana do turysty z Polski. – Zamożność społeczeństwa rośnie, a dzięki podnoszeniu poziomu wykształcenia poszerzają się też nasze horyzonty. Coraz więcej ludzi poszukuje ambitniejszych ofert wyjazdów – tłumaczy Rohrscheidt.
Właśnie stąd bierze się rosnący wybór specjalistycznych przewodników po Polsce. Wydawnictwo Carta Blanca tylko w ciągu ostatnich trzech lat wydało m.in. „Zielona Polska. Ekoprzewodnik po Polsce”, „Ptasie ostoje”, „Zamki”, „Technika”, „Koleje”, „Fortyfikacje” „Polska według kobiet”. – Żyjemy intensywnie, ciężko pracujemy, więc kiedy chcemy wypocząć, szukamy autentycznych doświadczeń – mówi „DGP” Marcjanna Bulik z Carta Blanca.
Turystycznymi niszami coraz odważniej promują się też samorządy. W Białymstoku obok klasycznej oferty turystycznej – czyli szlaków esperanto i dziedzictwa żydowskiego w ubiegłym roku zorganizowano też specjalny szlak PRL. Na trasie znajduje się kilkanaście mniej i bardziej monumentalnych budowli socrealistycznych. Wzorując się na podobnych szlakach z Francji, Hiszpanii czy Węgier, także u nas zaczęła się rozwijać enoturystyka, czyli podróże winiarskie. Na lubuskim szlaku winem i miodem płynącym na razie jest 14 przystanków: muzeum wina i muzeum etnograficzne, kilka winnic, pasieka i dwa gospodarstwa produkujące miody pitne. Ale jak zapewniają tamtejsi winiarze, to dopiero początek, bo zainteresowanie tak turystów, jak i smakoszy wina tym regionem rośnie z roku na rok.
Tak wyspecjalizowana turystyka ma przed sobą u nas dobre perspektywy. I podaje przykład murowanego sukcesu. – W Polsce jest jeszcze kilka nisz, które czekają na wypełnienie. Jedną z nich jest choćby inny niż tradycyjne pielgrzymki typ turystyki religijnej, kładącej nacisk na edukację – ocenia Rohrscheidt.