Cała rodzina Marty Wróbel od pokoleń prowadziła własne interesy i od pokoleń mieszkała w Łowiczu. Pomysł, by wejść na rynek z łowickimi wycinankami w nowoczesnej oprawie, był więc prostym następstwem tych dwóch faktów.

>>> Czytaj również: Oto zieloni innowatorzy z Polski

Ale zanim 31-letnia dziś Marta zebrała lokalnych artystów, w nowoczesny sposób opakowała ich produkty i znalazła kanały dystrybucji łowickich kogutów i wycinanek, objechała pół świata. Była w północnej Afryce, zwiedziła Europę, pojechała do Chin. I za każdym razem z ciekawością przyglądała się regionalnej kulturze, tak silnie promowanej na turystycznych szlakach. Pierwszy raz w Teksasie, dokąd pojechała jeszcze w liceum (na szkolnym korytarzu przeczytała ogłoszenie o wymianie uczniów i namówiła rodziców na zgodę na roczny pobyt w USA). Przeżyła tam, jak dziś mówi, prawdziwy szok. – Wydawało mi się, że to kraj bez wielkiej historii i kultury. A tymczasem zobaczyłam ludzi w niesamowity sposób pielęgnujących lokalną tradycję – wspomina. Teksańczyków, którzy na co dzień w T-shirtach i spodenkach krzątali się po domu lub wyruszali do pracy, a w niedzielę do kościoła obowiązkowo przywdziewali galowy strój: kowbojki, kapelusze z rondem, koszule w kratę, dżinsy i pasy z wielkimi klamrami. W centrach handlowych oglądała sklepiki ze wszystkim, co teksańskie. Ponieważ jednak lokalne wzornictwo było raczej mizerne, półki zapełniały gadżety z mapą stanu: kubki, magnesy na lodówkę i koszulki. – Może śmieje się z tego pół Ameryki, ale wydało mi się niesamowite, jak można fantastycznie promować swoją kulturę, choć nie ma ona szczególnie głębokich korzeni – mówi Marta Wróbel.

>>> Polecamy: Polskie meble wchodzą na wyższą półkę. Firmy stawiają na luksus

Reklama
Gdy po studiach (ekonometria na Uniwersytecie Łódzkim i zarządzanie u Koźmińskiego) wyjechała na roczny staż na Hawaje, zwróciła uwagę na kolejne zjawisko: do skutecznej promocji nie trzeba nawet wielkiej sztuki. Hawaje bowiem promuje – i to z sukcesem – jeden niepozorny kwiatek (hibiskus hawajski). Jest na iPodach, klapkach, spodenkach plażowych, wszystkim, co można wziąć do domu na pamiątkę z wakacji. Skoro więc prosty wzór może zrobić tak wielką karierę, dlaczego nie wykorzystać gigantycznych zasobów, jakie oferują polscy ludowi artyści.

>>> czytaj także: Arrinera - polskie superauto jak pojazd z parkingu Batmana (ZDJĘCIA)

Pierwszy dywan sukcesu

Mniej więcej w tym czasie polski design oparty na motywach ludowych po raz pierwszy przebił się na światowe salony. To za sprawą Magdy Lubińskiej, wówczas 28-latki z Częstochowy, która szukając dywanu dla swojego dziecka, odkryła na Podkarpaciu w Czechowicach-Dziedzicach fabrykę produkującą sukno na góralskie portki. Ten materiał – wpada na pomysł Lubińska, wtedy właścicielka agencji reklamowej – można wzmocnić kilkoma warstwami i przenieść na podłogę jako dywan. Ale to mało – Lubińska zaprasza do współpracy projektantów i razem postanawiają iść jeszcze dalej: na wzór tradycyjnej wycinanki tną na dywanie ludowy wzorek i w takiej formie, wzmocnionej jaskrawym kolorem, kładą go na podłogę. Tak powstaje słynny dziś dywan Mohohej! Dia.
Lubińska zrzuca się z dwiema innymi polskimi firmami na stoisko podczas londyńskich targów 100% Design i odnosi niebywały sukces. – Polska kojarzyła się tylko z produkcją, a nie z designem – wspomina. Prestiżowy magazyn „Wallpaper” nominuje dywan do głównej nagrody w kategorii tkanina (Dia wygrywa), na jego tle fotografują się światowi designerzy, co powoduje, że fama o dywanowej wycinance obiega cały świat. W 2005 r. „The Sunday Times” wymienia ją wśród najlepszych bożonarodzeniowych prezentów z dziedziny wzornictwa, a trzy lata później – w towarzystwie najlepszych marek, jak Apple, Ferrari, Siemens, Bosch – zgarnia nagrodę Red Dot Design Award, uważaną za designowego Oscara.
Marta Wróbel o sukcesach polskiej wycinanki w postaci designerskiego dywanu nic jeszcze wtedy nie wie. Wraca do kraju i nabiera doświadczeń w rodzinnej firmie oferującej kosmetyki i chemię światowych marek: Gillette, Henkel, Nivea. Bada kanały dystrybucji, odpowiada za wprowadzenie nowych produktów na rynek. Gdy rodzina otwiera w Łowiczu centrum handlowe, staje na jego czele. Właśnie wtedy, organizując lokalne eventy i kiermasze z pracami twórców ludowych, zaczyna nabierać pewności, gdzie znalazła niszę dla siebie. Widzi, jak jedna twórczyni sprzedaje chusty, inna wisiorki, trzecia ozdobne pasy, a wszystko bez żadnej współpracy i organizacji. Ktoś inny oferuje wycinanki, które od lat wieszano pod sufitem, więc sprzedaje turyście po prostu taki luźny wycięty kartonik. Ale przecież dziś nikt kartonika ot tak, pod sufitem sobie nie zawiesi, trzeba go najpierw oprawić, wsadzić za szkło, by nie niszczał. Kto ma to zrobić, skoro artysta nie ma do tego głowy?
Między empikiem a sklepem z odzieżą dziecięcą w lokalnym centrum handlowym Marta otwiera więc własny punkt: Folkstar. Na próbę, na początek, jest tylko mały kąt, stoisko w holu, tuż przed Bożym Narodzeniem 2009 r. Od razu widać, że to strzał w dziesiątkę – Łowiczanie, zgodnie z lokalną tradycją, chętnie obdarowujący się ludowymi prezentami, wykupują krawaty, aksamitne pasy, chusty, wszystko w łowickie kwiaty, koguty i pasy. Ale Marta Wróbel od początku zakłada, że klient będzie bardziej masowy, niezwiązany z lokalną kulturą, bo chce, by łowickie pasy odnalazły się we współczesnej kulturze. Dlatego urządza sklep nowocześnie, z jasnym światłem i białymi meblami, które silnie odróżniają się od tradycyjnych kredensów ze snopkami siana.

Biznes kręci się coraz szybciej

Nie wszystko jest jednak takie proste, okazuje się, że ludowi twórcy to specyficzni dostawcy towaru. Słabo rozumieją wolny rynek, różnicę między cenami detalicznymi i hurtowymi, przesunięte terminy płatności, mają kłopot z wywiązywaniem się z terminowej realizacji zamówień. Zdarza się, że klient przynosi koszulę, by ozdobił ją łowicki kwiatek (Folkstar realizuje m.in. zamówienia indywidualne), a twórczyni po kilku dniach oddaje koszulę z... kogutem i tłumaczy, że akurat takie miała natchnienie. Inny twórca niby chce sprzedać towar i zarobić, ale nie potrafi się zdecydować, bo za pół roku tradycyjny kiermasz i tam też zamierza zaprezentować swe dzieła. Ostatecznie z ponad setki ludowych artystów z okolicy Marta Wróbel wybiera dziesiątkę.
Towar, jaki oferuje w sklepie tradycyjnym i internetowym (otwarty minionej jesieni) dzieli na kategorie: rękodzieło (certyfikowane przez odpowiednie stowarzyszenie, wyłącznie ręczna robota, żadnych komputerowych podróbek) oraz produkty designerskie, tylko inspirowane łowickim folklorem. To kubki z kogutami, papierowe serwetki, magnesy na lodówkę, etui na okulary, smycze, breloki, zegary ścienne, skarpetki, podkładki korkowe pod szklanki i podkładki pod myszy do komputera. Część pomysłów pochodzi od Marty, niektóre proponują same twórczynie – tak było z biżuterią (kolczyki, bransoletki, broszki zdobione łowickimi kwiatami, drewniane korale oplecione materiałem w tradycyjne wzory).
To sporo kosztuje – otwarcie obu sklepów pochłonęło 150 tysięcy złotych, ale wydatki dość szybko zaczęły się zwracać. Od początku tego roku Folkstar jest na plusie, a każdy miesiąc przynosi przyzwoite zyski (kwietniowy sięgnął 25 tysięcy). Składają się na nie, w zasadzie po równo, sprzedaż detaliczna, współpraca z hurtowniami oraz realizacja zamówień dla firm i instytucji. O produkty pytają też klienci z zagranicy, wkrótce więc internetowa strona dostępna będzie w języku angielskim (a może też w japońskim i koreańskim, bo klienci piszą stamtąd mejle tłumaczone przez translate.google.com, co trudno odczytać). Sporo zamówień spływa też z okazji polskiej prezydencji w Unii Europejskiej – ministerstwa i urzędy proszą o serwetki i torby dla zagranicznych gości. Kancelaria Senatu zamawia breloczki z Łowiczanką. Mazowieckie urzędy pytają o kubki, podkładki, smycze. Furorę robią wciąż ścienne wycinanki. Wiele przetargów, jak mówi Marta, jednak przepada, bo organizatorzy zamawiają bardzo różnorodne wzory, a jej firma promuje tylko łowicką kulturę (na razie, bo jeszcze w tym roku w ofercie znajdą się hafty z Kaszub i obrusy z Podhala).
Nie wszyscy wierzą w siłę polskiego wzornictwa ludowego, zapominając być może o międzynarodowych sukcesach jego uwspółcześnionego wydania. Marty to nie załamuje: – Nasze wzornictwo ludowe ma niesamowity potencjał i w pełni zasługuje na to, by je promować także we współczesnych czasach. Wkrótce podbije świat, jednak byłoby fantastycznie, gdyby wcześniej podbiło samą Polskę.