Protestujący nie są przeciwni rozwojowi gospodarczemu, chcą jedynie bardziej sprawiedliwego podziału jego owoców.

>>> Czytaj też: Portret polskiego bezrobotnego, czyli fakty i mity o polskim rynku pracy

Ludzie rozumieją, że ich standard życia może nie wrócić do poziomu sprzed recesji, ale nie akceptują nierównego podziału obciążeń. Politycy, zajęci próbami przywrócenia wiarygodności finansowej rynków, pomijają ludzki wymiar kryzysu i konsekwencje, które on ze sobą niesie – zwłaszcza dla ludzi młodych. Szczególnie rozczarowują pod tym względem partie lewicowe, które nie potrafią sformułować postulatów pozwalających na zmniejszenie nierówności.

>>> Polecamy: Praca to luksus: ofert zatrudnienia jest najmniej od ośmiu lat

Reklama
Protestujący mają rację, że rządy traktują określone grupy w sposób uprzywilejowany. Skoro Instytut ds. Finansów Międzynarodowych, główny organ reprezentujący branżę, podał, że banki oferują nowym pracownikom więcej gwarantowanych premii niż przed kryzysem, trudno się dziwić, że ludzie wychodzą na ulice.

>>> Czytaj również: Oto sieć korporacji rządzących światową gospodarką

Politycy zawodzą również w obliczu nierówności pomiędzy pokoleniami. Dwupoziomowy rynek pracy sprawia, że młodsi pracownicy nie mają gwarancji zatrudnienia, podczas gdy starsi cieszą się rozbudowanym systemem zabezpieczeń.
Rosnący dług publiczny wymusza cięcia w usługach państwowych, które najbardziej potrzebne są gorzej zarabiającym. Ograniczenia systemu emerytalnego oznaczają zaś, że młodsi pracownicy boją się o własną emeryturę. Wiele politycznych wyborów z ostatniej dekady było korzystnych dla pokolenia wyżu demograficznego, a krzywdzących dla dzieci tego pokolenia.
Zamiast protekcjonalnie traktować protestujących, czas wprowadzić wolny, ale dobrze zarządzany rynek. Żadna opcja nie powinna być odrzucana, w tym reforma systemu emerytalnego pozwalająca na większe inwestycje publiczne. Jeżeli model kapitalistyczny ma przetrwać, musi się zreformować. Bez społecznego wsparcia zwiędnie.