Wczorajsze wybory parlamentarne na Białorusi, choć nie zostały przeprowadzone zgodnie z zasadami demokracji, otwierają okres starań władz w Mińsku o normalizację stosunków z Zachodem. Bez tego Białoruś nie dostanie koniecznego do przetrwania zastrzyku finansowego.

Bez wsparcia ani rusz

Z ubiegłorocznego kryzysu, którego przejawami były 64-proc. dewaluacja waluty i 110-proc. inflacja, wyszła na prostą jedynie dzięki kredytom pozyskanym przy wsparciu Rosji. Pomocy z Moskwy towarzyszą jednak przykre warunki natury gospodarczej. Białoruś musi m.in. prywatyzować majątek, czego skutkiem było ostateczne przekazanie całości operatora infrastruktury gazowej Biełtranshazu rosyjskiemu Gazpromowi. Co więcej, pobrane kredyty trzeba spłacać. Szczyt potrzeb jest oczekiwany na przełom 2013 i 2014 r., gdy Mińsk będzie musiał znaleźć kilkanaście miliardów dolarów.
– Koncepcja polityki zagranicznej nigdy się u nas nie zmieniła. Zawsze, odkąd na początku ubiegłej dekady została ona wypracowana, chodziło nam o wielowektorowość – mówi DGP Wadzim Hihin, szef prezydenckiego pisma „Biełaruskaja Dumka”, uznawany za głównego ideologa obecnej władzy.
Reklama
W przekładzie na bardziej zrozumiały język: nie chcemy trzymać wszystkich jajek w rosyjskim koszyku, by nie zdawać się na łaskę i niełaskę Kremla. Na spłatę kredytów ze Wschodu przydadzą się tym razem pieniądze z MFW, z którym Mińsk już współpracował w latach odwilży 2008 – 2010. Jednak aby je zdobyć, Białoruś musi wykonać kilka symbolicznych gestów pod adresem Zachodu.
Pierwsze jaskółki już widać. Miesiąc temu szefem MSZ został Uładzimier Makiej, jeden z autorów ostatniej liberalizacji, w trakcie której dostosowano do norm międzynarodowych kodeks wyborczy (jego przestrzeganie to zupełnie inna historia), ułatwiono działalność niezależnych gazet i przystąpiono do unijnego Partnerstwa Wschodniego.
– Makiej to jedyny przedstawiciel władz, który studiował przez krótki czas na Zachodzie (konkretnie w Austrii), zna więc i rozumie panujące tam zasady gry, a przy tym specjalizuje się w kuluarowych, rozgrywkach – tłumaczy kojarzony z prawicą politolog DGP Waler Bułhakau.
I przypomina, że po zabiciu w Libii amerykańskiego ambasadora Makiej wysłał do Waszyngtonu notę wyrażającą ubolewanie, choć w tym samym czasie rządowa propaganda operowała zgoła innym przekazem, sprowadzającym się do zdania: „Dobrze wam tak, trzeba było nie obalać Kaddafiego”.
Ten z pozoru drobny fakt ilustruje sposób, w jaki białoruska władza zamierza odbudować kontakty z Zachodem. Mińsk przy tym zdaje sobie sprawę, że najważniejszym warunkiem dla Zachodu jest uwolnienie pozostających wciąż za kratami więźniów politycznych, w tym kandydata na prezydenta sprzed dwóch lat Mikoły Statkiewicza. Prezydent Aleksander Łukaszenka ogłosił wczoraj, że kolejne dwie osoby napisały wniosek o ułaskawienie.
– Ten problem sam się wkrótce rozwiąże – jedni wyjdą po amnestii, inni zostaną ułaskawieni, reszcie skończy się wyrok. Dla władz to żadna przyjemność trzymać ich za kratami, same z nimi problemy – mówi Hihin.

Zmęczenie zimną wojną

Czy to oznacza powrót do odwilży zarzuconej po pacyfikacji powyborczych protestów w 2010 r.? Przedstawiciele władzy i opozycji są wyjątkowo zgodni: niewinność traci się raz.
– Władze po 2010 r. żyją w stanie paranoi, irracjonalnego strachu przed zachodnim spiskiem wymierzonym w Łukaszenkę – komentuje Bułhakau. – Po 19 grudnia obie strony utraciły do siebie resztki zaufania. Ocieplenie będzie bardzo trudne – dodaje Hihin, który odpowiedzialność za ten stan rzeczy składa na barki... szefa polskiej dyplomacji Radosława Sikorskiego. Władze zdają się naprawdę wierzyć, że to on pociągał za sznurki wewnątrz białoruskiej opozycji, by siłą obalić Łukaszenkę. Dlatego nie ma powrotu do dawnej otwartości.
– Kampania przed wyborami do parlamentu w 2008 r., które rozpoczęły odwilż, była bardziej otwarta. Teraz, mimo zliberalizowanego prawa, represje są znacznie silniejsze – ocenia w rozmowie z DGP prawnik centrum Wiosna Uładź Łabkowicz.
– Wybory robimy dla siebie, a nie dla Zachodu – mówił wczoraj Łukaszenka. Ale nie da się ukryć, że obie strony – tak Bruksela, jak i Mińsk – są już zmęczone dwoma latami zimnej wojny. Czekają nas długie miesiące nieśmiałego sondowania zamiarów drugiej strony. Mińsk ma rok, by przekonać Zachód do odkręcenia kranu z pieniędzmi.