Trzmiel, jak brzmi obiegowa opinia, to zdaniem naukowców taki dziwny owad, który nie powinien latać, ale lata. Można powiedzieć, że podobnie jest z Unią Europejską – w wielu dziedzinach nałożyła tyle ograniczeń, że jej gospodarka nie powinna działać, ale działa.
Tak jest w energetyce, w której pakiet klimatyczny miał wyprzeć tzw. brudne, tańsze źródła energii, a postawić na te czystsze i droższe. Gaz łupkowy idzie w poprzek tego myślenia, bo może zapewnić względnie czyste paliwo za niską cenę. Ale Unia zgodnie ze swoją trzmielową naturą zaczęła przymiarki do tego, by łupkowemu szaleństwu powiedzieć „nie”. Wzorem jest stojąca energetyką jądrową Francja, która łupków po prostu zakazała. Polsce groziło, że nasze wysiłki, by dowiercić się do złóż, zostaną za kilka lat przekreślone przez dyrektywy z Brukseli.
Na szczęście ustawa łupkowa przygotowana w Niemczech to niebezpieczeństwo oddala. Bo choć zawiera liczne obostrzenia dotyczące poszukiwania gazu i wyklucza niektóre tereny, to jednak ma tę podstawową zaletę, że traktuje łupki jak biznes. A z naszego punktu widzenia lepiej walczyć o to, jak gaz ma być wydobywany, niż czy ma być wydobywany. Dlatego Berlin jako sojusznik jest cenny. Bo już sam projekt ustawy ujawnił duże zainteresowanie łupkami i pokazał możliwe korzyści z wydobycia w Niemczech.
To oddala groźbę ogłoszenia u naszych sąsiadów moratorium lub zakazu jego wydobywania. A taka decyzja znaczyłaby, że stanęlibyśmy wobec antyłupkowego sojuszu Berlina i Paryża. Dlatego należy trzymać kciuki za Niemców. Już sama zapowiedź zgody na wydobycie gazu skłania do obniżek cen. A unijny trzmiel polata dłużej na gazie łupkowym – najlepiej i polskim, i niemieckim.
Reklama
ikona lupy />
Grzegorz Osiecki zastępca kierownika działu życie gospodarcze kraj / Dziennik Gazeta Prawna