Czy biznes jest jak dżungla?
W pewnym sensie tak. Wiele się na ten temat w ostatnich latach mówi i pisze. Choćby książka „Zwierzęce instynkty” Roberta Shillera i George’a Akerlofa (Studio Emka, 2011 r.) pokazująca, jak ukryte atawizmy przekładają się na decyzje inwestycyjne. Z własnego doświadczenia wiem też, że rozwój firm czy ich przemiany podlegają prawom ewolucji i naturalnej selekcji.
Silniejsi żywią się słabszymi?
To nie tylko o to chodzi. Problem sięga dużo głębiej. Niedawno rozmawialiśmy o książkach jednego z moich ulubionych autorów Daniela Kahnemana. Pamięta pan, za co on dostał w roku 2002 ekonomicznego Nobla? I to pomimo tego, że jest psychologiem, a nie ekonomistą.
Reklama
Za teorię perspektywy, czyli, upraszczając, za podważenie dotychczasowego sposobu myślenia o ekonomii. Wcześniej wierzono, że człowiek to istota podejmująca decyzje racjonalne.
A Kahneman pokazał, że to nie do końca prawda. Dowiódł m.in., że człowiek, będąc w grupie, z reguły upodabnia się do niej, zwłaszcza wtedy, gdy nie wie, jak się właściwie powinien zachować. Albo eksperyment z chorobą azjatycką...
Wyjaśnijmy to czytelnikom. Chodzi o doświadczenie przeprowadzone przez Kahnemana (do spółki z Amosem Tverskym). Jego uczestnikom przedstawiono dylemat: pewne miasto stało się ogniskiem groźnej choroby, w której wyniku może zginąć 600 osób. Aby ją zwalczyć, trzeba zdecydować się na terapię A lub B. Połowie badanych terapię A odmalowano w kontekście zysku – uda się uratować 200 osób – a drugiej grupie to samo rozwiązanie przedstawiono w kontekście strat – zginie 400 osób. Oczywiście poparcie dla tej terapii w obu grupach różniło się znacząco.
To klasyczny przykład, jak sposób przedstawienia problemu wpływa na jego rozwiązanie. Do tego należy dodać badania Kahnemana i innych pokazujące, jak bardzo silnie człowiek ulega autorytetom. Choćby słynny eksperyment więzienny Philipa Zimbardo przeprowadzony w latach 70. na Uniwersytecie Stanforda (który pokazał, jak szybko ludzie wcielają się w role, jakie im się wyznaczy – red.) albo eksperyment Stanleya Milgrama pokazujący, jak bardzo człowiek jest podatny na autorytety. Przełóżmy to wszystko teraz na język biznesu, choćby instynkt stadny i podążanie za liderem. Jeżeli obdarzony dużym autorytetem analityk powie nam, aby wejść w jakąś inwestycję lub wycofać się z niej, wiele osób ulegnie takiej sugestii. Niezależnie od tego, czy ma ona sens, czy też nie. Czy też organizacje biznesowe, które nie są niczym innym jak organizacjami stadnymi. I tak jak stado pozbawione samca alfa idą w rozsypkę. Analogii jest bardzo dużo. I w tym sensie – tak, biznes to dżungla. Pełna atawizmów.
A jak lider organizacji biznesowej może uciec przed tymi wszystkimi pułapkami?
Powinien ufać swojej intuicji.
Czyli liczyć na talent wrodzony?
Niekoniecznie. Może się doskonalić.
W jaki sposób?
Dobrym ćwiczeniem jest wymyślanie alternatywnych scenariuszy. Wszystkiego.
Ciekawa koncepcja.
Mogę polecić kilka bardzo inspirujących lektur. W roku 1999 w USA ukazała się książka „What if”. Praca zbiorowa kilkunastu historyków, każdy z nich miał za zadanie wyobrazić sobie, że jakieś ważne wydarzenie nie miało miejsca albo przybrało inny obrót. Na przykład: hitlerowskie Niemcy zamiast na Związek Radziecki idą w roku 1941 na Bliski Wschód. Japończycy wygrywają bitwę o Midway albo to Amerykanie, a nie ZSRR zdobywają w roku 1945 Berlin. Ta książka przez lata była moim faworytem, aż do momentu przeczytania „Stulecia chaosu” Witolda Orłowskiego (Wydawnictwo Open, 2007 r.).
Dlaczego?
Bo Orłowski jest jeszcze bardziej inspirujący. Ogranicza się do trzech scenariuszy: Niemiec, które wygrywają II wojnę światową, Chin, w których nie doszło do rewolucji, oraz Europy opanowanej w całości przez wojska Stalina. Robi to z dużym rozmachem, używając specjalnie skonstruowanych modeli rozwoju państw. To jest książka, która po prostu uczy myślenia. Pokazuje, co by było gdyby. Zmusza do szukania alternatywy. Mnie to bardzo inspiruje.