To kolejny dowód, że nasze elity polityczne opacznie rozumieją, czym powinna być sprawiedliwość społeczna. Pamiętają państwo historię becikowego? Początkowo do tego zasiłku mieli prawo wszyscy. Ale potem rząd uznał to za niesprawiedliwe. Z dniem 1 stycznia 2013 r. wprowadzono więc kryterium dochodowe. Teraz 1 tys. zł trafi a tylko do rodziców słabiej sytuowanych. A nie do „bogaczy”, którzy przecież tych pieniędzy nie potrzebują. Tymczasem jedynym sposobem realizacji ideałów sprawiedliwości społecznej jest to, by były one oparte na modelu powszechności. Model powszechny jest z ekonomicznego punktu widzenia najbardziej efektywny. I oszczędny.

Liberałowie podkreślają, że im więcej świadczeń obliczonych na wyrównywanie szans, tym większa rozbudowa biurokracji. I mają rację! Bo zastanówmy się, co by się stało, gdyby wprowadzić zasadę, że w supermarkecie biedniejsi płacą za te same towary mniej niż bogatsi. W idealnym świecie tak być powinno. Bo składnikiem ceny jest podatek VAT. I jest głęboko niesprawiedliwe, by ubogi rodzic trójki dzieci płacił go w takiej samej wysokości, co singiel z wyższej klasy średniej. Ale nie możemy wymagać, by sklepy spożywcze zatrudniały dodatkowych kasjerów sprawdzających zaświadczenia o dochodach i na tej podstawie ustalały indywidualną cenę puszki fasoli.

Dlatego nawet najbardziej zatwardziali lewacy machają ręką na niesprawiedliwość VAT. Postulując jednocześnie, by istniejące różnice niwelować silnie progresywnym podatkiem dochodowym. Tu i tak biurokracji nie unikniemy. Efektywniej użyć jej raz do roku, sprawdzając zeznania, niż dzień po dniu przy kasie supermarketu. Podobnie jest z innymi mechanizmami. Rozsądniej (i taniej) mieć becikowe (albo każde inne świadczenie niwelujące niesprawiedliwości społeczne) bez kryterium dochodowego. A że część pieniędzy trafi do bogatych? Przecież potem można te pieniądze ściągnąć przy pomocy wyższych podatków dla najlepiej zarabiających. Tymczasem polski rząd robi dokładnie odwrotnie. Spłaszczył kilka lat temu podatek dochodowy. W konsekwencji podniósł fiskalne znaczenie mniej sprawiedliwego VAT. Udaje, że dba o sprawiedliwość, wprowadzając bezsensowne kryteria.

I zwiększając w ten sposób biurokrację. Jest jeszcze drugi argument za powszechnością. Chodzi o wysłanie obywatelom pewnego sygnału. W przypadku propozycji mandatowej jest on niepokojący. Bo co on miałby oznaczać? Że jak mniej zarabiamy, to możemy mniej się liczyć z przepisami? To przynosi smutne konsekwencje i po drugiej stronie dochodowej drabinki. Zwiększając mandaty za szybką jazdę dla najbogatszych, proponujemy im pewien układ: „Ja ci pozwolę pocisnąć 180 km/h, ale potem zapłacisz za to więcej”. A co jeśli ten bogatszy wejdzie do gry? I zaakceptuje warunki? W efekcie biedny może uznać, że niebezpieczna jazda jest jego „przywilejem socjalnym”.

Reklama

Podczas gdy dla bogatego będzie „prawem, które może sobie kupić”. A przecież kara to powinna być kara. I nic innego. System uniwersalny (skorygowany progresją podatkową) nie dzieli społeczeństwa. Nie tworzy wrażenia (jak jest to dziś w Polsce), że zasiłek rodzinny czy dodatek mieszkaniowy to ochłap rzucony nieudacznikom. To inwestycja, którą państwo oferuje swoim obywatelom (również klasie średniej). I ta inwestycja może się zwrócić. W postaci lepszego stanu ich zdrowia, większej produktywności, innowacyjności, napędzenia popytu wewnętrznego. Może pora to wreszcie zrozumieć również nad Wisłą.