W staraniach o zachodnie pieniądze Białoruś wznawia starą retorykę, sugerując m.in. przyspieszenie prywatyzacji. Mińsk ściga się z czasem, zaś obywatele boją się nowej dewaluacji narodowej waluty.
Im bardziej władze zapewniają, że dewaluacja jest nierealna, tym mniej wierzą im zwykli Białorusini. Mieszkańcy kraju wymieniają ruble białoruskie na dolary i euro. Między 1 lipca a 1 października odsetek depozytów walutowych osób fizycznych wzrósł z 62 proc. do 66 proc. Jednocześnie tylko we wrześniu Białorusini kupili dolary i euro na kwotę wartą w sumie równowartość aż 1 mld zł. Ucieczka od waluty narodowej wpływa na jej kondycję. Rubel białoruski nigdy nie był tak tani.
Za 1 dolara można obecnie dostać 9170 rubli, czyli o 7 proc. więcej niż na początku roku. To na razie niewielki wzrost, ale ekonomiści dostrzegają podobieństwa do sytuacji sprzed dwóch lat, gdy odwlekanie dewaluacji doprowadziło do wzrostu nierównowagi na rynku walutowym i runu na kantory. Rząd ostatecznie i tak musiał bowiem urealnić kurs, z dnia na dzień podnosząc go z 5712 do 8680 rubli za dolara. O déja vu pisze teraz nawet rządowa „Respublika”, zrzucając jednak winę na... konflikt budżetowy w USA.
Reklama
W tej sytuacji Mińsk zaczyna się rozglądać za pomocą zagraniczną. W grę wchodzą kredyty z kontrolowanego przez Rosjan Funduszu Antykryzysowego Eurazjatyckiej Wspólnoty Gospodarczej lub MFW. Ten pierwszy byłby łatwiejszy do uzyskania, ale naraża Mińsk na dalsze uzależnienie się od Kremla. Ten drugi zaś oznacza konieczność realnych reform. Do końca miesiąca nad Świsłocz przybędą delegaci obu instytucji. Białoruś celuje przede wszystkim w kredyt z MFW. Współpraca z waszyngtońską instytucją to dla Mińska nie pierwszyzna. W latach 2009–2010 Białoruś otrzymała z tego źródła 3,5 mld dol., realizując przy tym wiele reform. Uproszczono wówczas procedury celne, obniżono podatki, ułatwiono rejestrację firm.
Obietnice słychać również teraz. Wiceminister gospodarki Dźmitry Hołuchau, należący do grona młodych, wykształconych technokratów, mówił m.in. o przestawieniu priorytetów firm państwowych z ilości na jakość produkcji. Byłaby to rewolucja, bo do tej pory przemysłowe molochy pracowały według sowieckiej reguły „im więcej, tym lepiej”.
Innymi słowy dwie wadliwie działające nowe lodówki są w statystykach więcej warte niż jedna solidna. Równolegle władze ogłosiły listę 85 firm przeznaczonych do prywatyzacji, m.in. rafinerii w Mozyrzu i zakładów maszynowych BATE, właściciela klubu piłkarskiego o tej samej nazwie. Do tej pory jednak z braku zachodnich inwestorów kampanie prywatyzacyjne kończyły się fiaskiem. W 2012 r. zamiast zakładanych 2,5 mld dol. pozyskano z tego tytułu jedynie 3,2 mln dol. (1,3 proc. planu). Nic nie wskazuje na to, by tym razem się udało.
Dotychczas białoruski model gospodarczy działał głównie dzięki dotacjom z Rosji. Na tanim gazie i ropie Mińsk zaoszczędził w 2012 r. równowartość 10 mld dol. – Do 2018, 2019 r. Rosja urealni ceny – mówił wczoraj wicepremier Uładzimier Siamaszka. Do tego czasu Mińsk musi zreformować gospodarkę.