Złożone społeczeństwa są wrażliwe i delikatne. Ich spoiwem są niewidzialne sieci wzajemnego zaufania i współpracy. Sieci te mogą jednak bardzo łatwo ulec nadwątleniu, skutkując polityczną niestabilnością, wewnętrznymi konfliktami, a czasem nawet załamaniem się ładu społecznego.

Analiza społeczeństw z przeszłości pokazuje, że takie destabilizujące historyczne trendy rozwijają się wolno, trwają kilka dekad i upływa stosunkowo dużo czasu, zanim ustaną. Cesarstwo rzymskie, chińskie imperium, czy też średniowieczne i wczesnonowożytne Anglia i Francja również odczuwały negatywne skutki takich cykli. W USA ostatni okres niestabilności rozpoczął się w roku 1850, trwał przez wojnę secesyjną aż do niespokojnej pierwszej dekady XX wieku.

Te same negatywne trendy możemy dziś zaobserwować w USA. Aby móc je śledzić, skonstruowałem około 30 szczegółowych wskaźników (np. dobrobyt, stopień nierówności, współpraca społeczna, polaryzacja, konflikty). Prawie wszystkie z nich od 30 lat idą w niewłaściwym kierunku.

Źródła obecnych problemów w USA leżą w latach 70. XX wieku, gdy wynagrodzenia pracowników przestały nadążać za wzrostem ich wydajności. Dwie krzywe zaczęły się rozchodzić: wydajność rosła, a wysokość wynagrodzeń zatrzymała się. Choć dużo ostatnio się mówi o wielkiej rozbieżności pomiędzy majątkami 1 proc. najbogatszych i majątkami reszty 99 proc. społeczeństwa, to negatywne konsekwencje takiej sytuacji dla długoterminowego politycznego porządku są bagatelizowane. Wydarzenia takie jak niedawny paraliż administracyjny rządu USA są tylko jednym z przejawów tego, co może dziać się za 10 lat.

Reklama

>>> Polecamy: Buchanan: ekonomiści wolą przymykać oczy niż przyznawać się do błędów

Bogactwo potrafi niszczyć

W jaki sposób rosnące nierówności ekonomiczne prowadzą do politycznej niestabilności? Częściowo ta współzależność jest odbiciem bezpośredniego związku przyczynowo-skutkowego. Wysoki poziom nierówności wpływa negatywnie na współpracę społeczną i gotowość do kompromisu, zaś zanik współpracy oznacza większą niezgodę i konflikty polityczne. Być może ważniejsze jest to, że nierówności ekonomiczne są także symptomem głębszych zmian społecznych, które zaszły w dużej mierze w sposób niezauważony.

Wzrost nierówności prowadzi nie tylko do wzrostu samych majątków najbogatszych, ale również do wzrostu liczby tych, którzy posiadają największe majątki. Najbogatszy 1 proc. staje się najbogatszymi 2 proc. Dziś udział milionerów, multimilionerów i miliarderów w całym społeczeństwie jest dużo większy niż 30 lat temu.

Weźmy choćby taki wskaźnik, jak liczba gospodarstw domowych wartych co najmniej 10 mln USD. Według ekonomisty Edwarda Wolffa, do 1983 do 2010 roku liczba takich gospodarstw wzrosła z 66 tys. do 350 tys.

Bogaci Amerykanie mają tendencję do większej aktywności politycznej niż reszta populacji. Grupa ta wspiera kandydatów, którzy podzielają ich przekonania i wartości, często sami startują w wyborach.

Liczba urzędów politycznych pozostaje płaska (wciąż w USA wybiera się 100 senatorów i 435 członków Izby Reprezentantów, tak jak 1970 roku). Z technicznego punktu widzenia taka sytuacja nazywa się „nadprodukcją elit”.

Podobnym przejawem nadprodukcji elit jest liczba absolwentów prawa. Od połowy lat 70. XX wieku do 2011 roku, według danych American Bar Association, liczba prawników wzrosła z 400 tys. do 1,2 mln. Populacja w tym czasie zwiększyła się tylko o 45 proc. Economic Modeling Specialists Intl. szacuje, że egzamin prawniczy zdaje dwa razy więcej osób, niż jest wolnych miejsc pracy. Innymi słowy, każdego roku szkoły prawa w USA wypuszczają około 25 tys. „nadwyżkowych” prawników, spośród których wielu jest zadłużonych. Wielu z nich decyduje się na studia prawnicze w nadziei, że kiedyś wejdą w politykę.

Nie można ich potępiać, ponieważ działają pod wpływem takich samych, bezosobowych sił społecznych jak każdy z nas. Liczba nowych posiadaczy tytułu MBA rośnie nawet szybciej niż liczba nowych prawników.

>>> czytaj też: Skrajna bieda w polskich regionach: zobacz, gdzie żyje najwięcej ubogich

Nadmiar prawników

Dlaczego zatem duża liczba zdesperowanych absolwentów prawa i dużo większa liczba bogatych obywateli z politycznymi ambicjami jest tak ważna?

Fale politycznej niestabilności, takie jak wojny domowe w okresie późnego imperium rzymskiego, francuskie wojny religijne i amerykańska wojna secesyjna, choć miały wiele przyczyn i były osadzone w charakterystycznych dla swoich czasów okolicznościach, miały coś wspólnego – była to m.in. nadprodukcja elit. Innymi ważnymi elementami były spadające warunki życia ogółu populacji i wzrastające zadłużenie państwa.

Nadprodukcja elit prowadzi do zwiększonej konkurencji wewnątrz tej grupy oraz stopniowo niszczy ducha współpracy. To z kolei prowadzi do ideologicznej polaryzacji i coraz większych podziałów w łonie klasy politycznej. Dzieje się tak, ponieważ im większa liczba rywali, tym większa liczba przegranych. Dużej klasie rozczarowanych i często świetnie wykształconych, zdolnych pretendentów do stania się elitą odmawia się dostępu do elitarnych stanowisk.

Rozważmy przy tej okazji przypadek wojny secesyjnej. Od roku 1830 do roku 1860 liczba nowojorczyków i bostończyków, których majątki wynosiły co najmniej 100 tys. USD (dziś byliby multimilionerami), wzrosła pięciokrotnie. Wielu z tych nuworyszy oraz ich dzieci miało polityczne ambicje, jednak rząd, szczególnie administracja prezydencka, Senat, Sąd Najwyższy, były zdominowane przez elity z południa. Sytuacja taka spowodowała frustrację i rozgoryczenie elit północy, a elity południa poczuły presję i stawały się coraz bardziej defensywne.

Niewolnictwo było kwestią sporną od czasu założenia USA. Przez 70 lat elitom udawało się osiągnąć pod tym względem kompromis. Ostatecznie w latach 50 XIX wieku współpraca pomiędzy elitami przestała być możliwa do tego stopnia, że przy różnych okazjach sytuacja w Kongresie groziła wybuchem strzelaniny (np. jeden z ówczesnych senatorów pisał o swoich „uzbrojonych i niebezpiecznych kolegach”)/

Choć niewolnictwo było podstawową kwestią, która różniła elity, takich różnic było więcej – m.in. kwestia podatków czy też postawy wobec imigrantów. Na dekadę przed wybuchem wojny secesyjnej te odśrodkowe siły rozsadzały system dwupartyjny. Wówczas Partia Demokratyczna podzieliła się na południową i północną frakcję, a Whigowie ulegli rozbiciu.

>>> Czytaj także: Buchanan: jeśli inwestorzy chcą być efektywni, niech kupią sobie blender

Wojna domowa

Nie ulega wątpliwości, że niewolnictwo było naganne, zaś odejście od tej praktyki było kwestią czasu. Jednak zniesienie niewolnictwa nie musiało oznaczać śmierci setek tysięcy ofiar przy okazji wojny secesyjnej (mniej więcej w tym samym czasie zniesienie niewolnictwa w Rosji odbyło się bez wybuchu wojny domowej). Rosyjska rewolucja przyszła jednak 50 lat później, gdy kraj ten został dotknięty swoją własną nadprodukcją elit.

Amerykański cykl niepokojów nie zakończył się wraz z końcem kataklizmu wojny secesyjnej. Od czasu wojny domowej do początku XX wieku budowano w USA wielkie fortuny, zaś nierówności ekonomiczne osiągnęły wówczas rekordowy poziom. Liczba absolwentów prawa od 1870 do 1910 roku potroiła się, a Stany Zjednoczone doświadczyły kolejnej fali politycznej przemocy w latach 1919-1921. Od czasów wojny secesyjnej był to najgorszy okres politycznej niestabilności w USA.

Walka klasowa przybrała formę gwałtownych strajków robotniczych. Z jednej strony około 10 tys. uzbrojonych górników, z drugiej tysiące oddziałów wojska i policji. USA doświadczały wówczas także fali terroryzmu ze strony anarchistów i lewicowych radykałów. Konflikty rasowe przeplatały się z konfliktami klasowymi, doprowadzając w 1919 roku do „czerwonego lata” z 26 poważnymi zamieszkami i ponad tysiącem zajść. Było to znacznie gorsze niż zamieszki z przełomu lat 60 i 70 XX wieku - okresu, który wielu z nas już dobrze pamięta.

W latach 60 XX wieku skala przemocy była stosunkowo łagodna – być może ze względu na wejście w okres tzw. wielkiej kompresji. Nierówności ekonomiczne od lat 30 XX wieku zaczęły się zmniejszać – różnice dochodowe pomiędzy najbogatszymi i najbiedniejszymi uległy skurczeniu. Co więcej, odwrócono nadprodukcję elit – liczba milionerów w wartościach bezwzględnych zmniejszyła się, podczas gdy liczba populacji dalej rosła.

Wielka kompresja zahamowała pod koniec lat 70 XX wieku, gdy wynagrodzenia pracowników przestały rosnąć. Obecnie znajdujemy się w kolejnym cyklu rosnących nierówności, nadprodukcji elit, polaryzacji ideologicznej i politycznej fragmentacji.

To co możemy dziś obserwować, to nie tylko gorzki konflikt pomiędzy Partią Demokratyczną i Partią Republikańską, ale rozpadanie się samej Partii Republikańskiej. Obecnie, tak jak w latach 50’ XIX wieku, wiele politycznych elit gardzi kompromisem i zamiast tego jest gotowych walczyć do końca. Na szczęście nasi senatorowie nie uzbroili się na tę okazję w rewolwery i noże.

>>> Polecamy: Wielka Brytania to kraj największych dysproporcji w UE

Zapobiec katastrofie

Powinniśmy spodziewać się wielu lat politycznego kryzysu, który osiągnie swój szczyt w latach 20’ XXI wieku. Ze względu na fakt, że współczesne społeczeństwa są znacznie bardziej wrażliwe i delikatne niż sobie to wyobrażamy, istnieje ryzyko jakiegoś katastrofalnego w skutkach wydarzenia, gdzie bankructwo USA byłoby jednym z mniej przerażających scenariuszy.

Oczywiście katastrofa nie jest z góry przesądzona. Historia pokazuje, że społeczeństwa potrafią podążać po stosunkowo stabilnych trajektoriach rozwoju wbrew falom niestabilności.

Niektóre z tych trajektorii kończą się społecznymi rewolucjami, gdzie bogaci i silni zostają obaleni. Tak właśnie stało się podczas wojny secesyjnej z elitami południa – zostali pokonani w wojnie domowej, ich główne zasoby – niewolnicy – zostali uwolnieni, zaś ich dostęp do władzy w Waszyngtonie został ograniczony.

Z kolei w innych przypadkach powracające wojny domowe skutkowały trwałym podziałem państwa i społeczeństwa. Czasami społeczeństwom udawało się przechodzić przez okres zawirowań bez uszczerbku dzięki wprowadzeniu serii rozsądnych reform. Reformy te były inicjowane przez elity, które rozumiały, że całe społeczeństwo jedzie na tym samym wózku. Dokładnie taki scenariusz miał miejsce na początku XX wieku w USA. Szereg reform, które stworzyły ramy do współpracy pomiędzy pracownikami, pracodawcami i rządem, były wprowadzane w czasie pierwszych dwóch dekad XX wieku i kontynuowane w czasie New Dealu.

Dzięki wprowadzeniu tzw. wielkiej kompresji społeczeństwo jako całość zyskało. Reformy pozwoliły pokonać wyzwania wielkiej kryzysu gospodarczego z 1929 roku, przejść przez zawirowania II wojny światowej oraz zimnej wojny. Przeprowadzenie reform pozwoliło także wejść USA w okres prosperity po 1945 roku.

Czy uda nam się podążyć tą samą drogą, w dużej mierze będzie zależało od naszych politycznych i gospodarczych elit. Od nas wszystkich zaś, zarówno biednych jak i bogatych, zależy właściwe rozpoznanie prawdziwych zagrożeń i podjęcie próby ich rozwiązania.

Peter Turchin – wiceszef Evolution Institute, profesor biologii i antropologii na Uniwersytecie w Connecticut. Autor książki pt.: „War and Peace and War: The Rise and Fall of Empires.” Prowadzi bloga.

ikona lupy />
Zamieszki w Grecji / Bloomberg