Czy to, co się dzieje za naszą wschodnią granicą, jest niebezpieczne dla nas z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego?

To, co się tam dzieje, ma implikacje nie tylko dla Polski ale dla całej Europy. Mówimy tutaj przede wszystkim o gazie, bo jedną trzecią całej europejskiej konsumpcji tego surowca zaspokaja Rosja. Ogromna część tranzytu gazu idzie przez Ukrainę. To nie jest tylko NordStream i przechodząca przez Polskę słynna rura jamalska, ale to są też instalacje na Ukrainie. O tym trzeba pamiętać. Drugą kwestią jest konsumpcja gazu na Ukrainie. Tylko mała jej część pochodzi z własnego wydobycia, właściwie można powiedzieć, że niemal w 100 procentach jest uzależniona od jednego dostawcy – Gazpromu. Trudno nie patrzeć z niepokojem na to, co się dzieje za wschodnią granicą.

To co może się teraz wydarzyć w kwestiach gospodarczych? Jakie są scenariusze?

Patrzę na to, co się dzieje na giełdach i widzę reakcję. Była wyprzedaż akcji, czyli zamykanie pozycji przez inwestorów, są kupowane waluty uznawane za pewne, czyli dolar i euro. Mamy więc pewien moment niepewności. Ale wierzę w te zdania, które pojawiają się u polityków i ekonomistów, że wojna i duże zamieszanie na świecie się nikomu nie opłacają – w tym także Rosji. Myślę, że ma to głębokie uzasadnienie.

Reklama

A czy bardziej realne staje się teraz przyspieszenie budowy przez Rosję tzw. South Streamu, czyli południowej nitki gazociągu przez Morze Czarne, omijającej Ukrainę?

Popatrzmy na możliwości przesyłowe, które istnieją już w tej chwili. Oprócz tranzytu gazu przez Ukrainę jest 30 mld m3 przepustowości, którą ma Jamał, i jest 55 mld m3 w Nord Stream, który do tej pory nie jest w pełni wykorzystany, a mógłby być. Czyli istnieje wyobrażalne, żeby Rosjanie w dużej mierze ominęli tranzyt przez Ukrainę, wykorzystując Jamał i Nord Stream, choć oczywiście nie z dnia na dzień. South Stream to zupełnie inna kwestia. A warto podkreślić, że ostatnio mówiło się o budowie kolejnych dwóch nitek Nord Streamu, z czego jednej bezpośrednio do Wielkiej Brytanii, która jest ogromnym rynkiem europejskim.

Ale Rosja chyba nie pozwoliłaby sobie na granie kartą gazową nie z Ukrainą, ale już z Europą?

To kwestia polityczna, a ja wolałabym skupiać się na sprawach gospodarczych. Bezsprzeczne i ekonomiczne jest to, że Rosja jest ogromnym producentem gazu i, jak mówiłam wcześniej, zaspokaja jedną trzecią konsumpcji w Europie. Czy można z dnia na dzień tą jedną trzecią zastąpić dostawami z innych kierunków? Nie. Pozyskać 160 mld m3 gazu rocznie szybko z innych źródeł byłoby bardzo trudno. Nie ma takiej przepustowości terminali LNG w Europie, a ogromne zwiększenie produkcji ze złóż europejskich z dnia na dzień też nie jest możliwe. A gazu przecież balonem się nie sprowadzi. Z drugiej strony Europa to ogromny rynek zbytu i żaden podmiot gospodarczy na pewno takiego rynku nie chciałby stracić.

A może to dobry moment, żeby renegocjować umowy gazowe z rosyjskimi firmami? Na tamtejszej giełdzie mamy objawy paniki i są one pod pewną presją, może warto wykorzystać ten czas do realizacji naszych celów?

Zakładając pozytywne scenariusze polityczne, panika na giełdach jest chwilowa i jest naturalną reakcją na niepewność. Ale takie chwilowe zachwianie nie jest podstawą do renegocjacji jakichkolwiek kontraktów. Po to, żeby móc renegocjować kontrakty, nie tylko z Rosjanami, są zapisy w umowach, które mówią kiedy i przy spełnieniu jakich warunków negocjacje mogą mieć miejsce. W przypadku Polski, zgodnie z kontraktem jamalskim, negocjacje z Gazpromem mogą się zacząć od 6 listopada tego roku. Nie znaczy to jednak, że gdyby np. strona rosyjska chciała obniżyć cenę wcześniej, nie jest to niemożliwe. Natomiast od strony prawnej Polska może zażądać renegocjacji dopiero po 6 listopada.

>>> Polecamy felieton: Piotrowska-Oliwa: Gazowa ścieżka zdrowia

To może renegocjować umowy na dostawy gazu z Katarem?

Odnoszę wrażenie, że jeśli pada w przestrzeni publicznej słowo "gaz", wszyscy natychmiast ulegają jakiejś dziwnej panice, a tam, gdzie rozum śpi, budzą się upiory. Gdy jeszcze jako prezes PGNiG zostałam zapytana po zakończonych z sukcesem negocjacjach z Gazpromem, co teraz z kontraktem z Katarem, powiedziałam bardzo wyraźnie, że nie jest celem samym w sobie prowadzenie negocjacji i najlepiej powiedzieć sobie prawdę, choćby nawet bardzo niepopularną. Kontrakt z Katarem był podpisany w 2009 roku, w konkretnych warunkach rynkowych w skali globalnej. Do tego był to czas, kiedy rozpoczęto inwestycje w gazoport w Świnoujściu, trzeba było zapewnić towar do tego terminalu. Trzeba jasno powiedzieć, że to był kontrakt, który na dane warunki był najlepszy do uzyskania, zwłaszcza że w 2009 roku to dostawcy ustalali warunki. To, że pewne rzeczy się w ciągu kilku lat zmieniły, też jest normalne. Pewne rzeczy w kwestii cen LNG się wydarzyły. Była np. katastrofa w Fukushimie, która spowodowała ogromny wzrost popytu na to paliwo w Japonii i innych krajach azjatyckich, a więc i wzrost cen. To było zupełnie nie do przewidzenia.

Trzeba zacząć od tego, jaka była logika kontraktu, do czego to zmierzało. Bardzo łatwo jest wywołać zamieszanie, coś, co potem jest nazywane aferą, jakimiś jamałgate’ami, chociaż dokonywane jest w świetle i zgodnie z literą prawa. A afera ma miejsce wtedy, kiedy złamane jest prawo, kiedy łamane są reguły korporacyjne, są bandyci, prokuratorzy, CBA, ABW itd. Więc rzeczywiście słowo „gaz” wywołuje panikę, która uniemożliwia racjonalną dyskusję biznesową.

W takim razie teraz już mówimy o powodach Pani odwołania z funkcji prezesa PGNiG. Przypomnijmy, że chodziło o okoliczności podpisania memorandum przez EuroPolGaz.

To było memorandum, które dotyczyło wyłącznie zrobienia analiz wykonalności technicznej jednej inwestycji, bez żadnych zobowiązań. Co z resztą potwierdzają informacje ostatnie, że strona rosyjska wycofuje się z rozmów na temat jakichkolwiek inwestycji. To potwierdza tylko, że żadnych zobowiązań w tym dokumencie nie było, bo zresztą być nie mogło.
Ale pomówmy jeszcze o gazie katarskim, bo jednak mamy z nim problem. Może się okazać, że ten gaz może być droższy, ponieważ nie mamy go gdzie odebrać. Gazoport w Świnoujściu jeszcze nie jest gotowy i być może będziemy go musieli odebrać w jakimś innym europejskim terminalu, oczywiście za to płacąc.

Usystematyzujmy wiedzę. Otóż w tym roku, zgodnie z kontraktem, tylko jeden statek miał zawinąć do Świnoujścia. Każdy kontrakt – tu odnoszę się do ogólnych przepisów, a nie do konkretnego katarskiego kontraktu – przewiduje np. zmiany miejsca odbioru towaru. Jest kilka terminali w Europie, w których można statki z Kataru rozładować. Teraz kwestią negocjacji między PGNiG a stroną katarską będzie to, gdzie ten gaz zostanie odebrany, ponieważ firma go musi odebrać. Inną kwestią są negocjacje w sprawie ceny, o których wspominał już prezes PGNiG. Jeśli okaże się, tak jak mówią eksperci, że wskutek zmian na rynku cena będzie wyższa od ceny gazu rosyjskiego, trzeba będzie liczyć się z tym, że w przypadku 1,5 mld m3 surowca ta potencjalnie wyższa cena będzie musiała zostać odzwierciedlona w taryfie.

Czyli ceny gazu w górę.

Tą jedną dziesiątą wolumenu zużywanego przez nas gazu, która może mieć inną cenę, można spróbować zbilansować na przykład inną ceną gazu rosyjskiego, jeżeli negocjacje z Gazpromem się zaczną i powiodą. Naprawdę trzymam za kolegów kciuki.

Jak postępuje liberalizacja rynku gazu w Polsce?

Postępów za bardzo nie widać. Zaczęliśmy ten proces od złej strony. Zostało wprowadzone obligo giełdowe, które jest na wysokich poziomach, nie spotykanych w Europie. Będzie ono powodowało, że PGNiG, chcąc je zrealizować, będzie musiało wydzielić nową spółkę i handlować ze sobą samym. Tak wygląda rzeczywistość. Zrealizowanie 40 proc. sprzedaży poprzez giełdę w tym roku, pomijając ten handel PGNiG ze sobą, to, krótko mówiąc, mission impossible.

>>> Polecamy: Mariusz Zawisza, nowy prezes PGNiG - sylwetka

Drugi powód, dla którego obrotu gazem na giełdzie nie ma, to kwestia możliwości pozyskania surowca z zagranicy. Nominacje na tzw. interkonektorach w Lasowie czy Cieszynie, czyli pozyskanie surowca np. z Niemiec czy z Czech, są ograniczone, bo te przepustowości mają swoich właścicieli. Bardzo jestem ciekawa, jaki przebieg będzie miała aukcja przepustowości na Jamale, gdzie wreszcie możliwy jest tzw. fizyczny, a nie tylko wirtualny rewers, czyli zwrotny transport. Od przebiegu tej aukcji będzie też zależał rozwój tego zliberalizowanego rynku gazu. Patrząc na prognozy publikowane ostatnio przez PGNiG widać, że firma liczy się z dużą utratą wolumenu sprzedaży.

Zmieńmy temat z gazowego na telekomunikacyjny. Dwa tygodnie temu rozmawialiśmy z prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej Magdaleną Gaj, m.in. o tym, dlaczego nie udała się aukcja na szybki internet. Przetarg jest nowy, a zmian, poza uzupełnieniem dokumentacji, zbyt dużych nie ma. Dobrze się stało, że będzie to w praktyce bardzo podobny przetarg do tego ogłoszonego wcześniej?

Nie dziwię się, że Pani Prezes odwołała przetarg, bo historia pokazuje, że nie było przetargu na częstotliwości, który później nie zostałby zaskarżony, oczywiście przez przegranych. Z reguły powodem były jakieś błędy formalne. A w przypadku tego przetargu przez kilka godzin na stronie internetowej UKE nie było dostępu do wyjaśnień do dokumentacji przetargowej. Więc powód formalny do ewentualnego kwestionowania wyników aukcji później by był. Dobrze się więc stało, że już na początku Pani Prezes opóźniła przetarg o kilka tygodni, eliminując ryzyko, nazwijmy to, „podłożenia się”. Zwłaszcza, że to bardzo ważny przetarg, dotyczący bardzo atrakcyjnych częstotliwości 800 MHz, które oferują możliwość pokrycia całego kraju szybkim internetem. Im niższa częstotliwość, tym rzadziej trzeba stawiać wieże bazowe, co ogranicza koszty inwestycji. Więc trzeba się liczyć z wszystkimi możliwymi chwytami stosowanymi przez wszystkich operatorów. Ten, kto będzie miał największy pakiet pod częstotliwości LTE, będzie mógł zdobyć największą liczbę klientów i zrobi to relatywnie niskim kosztem.

Czy kwota z aukcji 1,8 mld zł, którą zaplanował urząd, to absolutne minimum?

Tak, to absolutne minimum. Pewnie ta kwota jeszcze trochę wzrośnie, ale nie gdybałabym o ile. Nie liczyłabym jednak, że to będą jakieś kokosy do budżetu i firmy zaczną sypać setkami milionów złotych, bo ich po prostu na to nie stać.

Rząd powraca do pomysłu tworzenia komitetu nominacyjnego członków rad nadzorczych spółek skarbu państwa. To dobre posunięcie?

Byłam w zarządach i radach nadzorczych kilku spółek giełdowych i muszę powiedzieć, że istnieje Kodeks Spółek Handlowych i wystarczyłoby naprawdę go przestrzegać. I patrzeć na przykład firm prywatnych, gdzie rady składają się z wybitnych ekspertów od prawa, zarządzania czy ekonomii, a nie z urzędników. Eksperci wybierają zarządy według kompetencji, a nie według tego, kto kogo przyniesie w teczce. Takie komitety nominacyjne mogą dalej odstraszać menedżerów od spółek skarbu państwa, bo nie każdy chce przechodzić taki otwarty medialnie proces. W firmach prywatnych prezesa rekomendują wyspecjalizowani headhunterzy, a rady nadzorcze wybierają go zgodnie z Kodeksem Spółek Handlowych. Wystarczy zastosować mechanizmy z korporacji prywatnych, a z headhunterów korzystać i wierzyć w ich rekomendacje.

W ubiegłym tygodniu była Pani na targach telekomunikacyjnych w Barcelonie. Jaki gadżet zrobił na Pani największe wrażenie?

Usiłowałam znaleźć Galaxy S5, ale nie ja jedna poległam - właściciele stoiska, czyli Samsung, również już w pierwszym dniu ekspozycji poszukiwali tego nowego modelu telefonu. Ale patrząc ogółem, ilość gadżetów technologicznych była imponująca. Na mnie największe wrażenie zrobiła prezentacja technologii 5G. Ma szanse wejść ok. 2020 roku i zaoferować prędkości i możliwości usług, które dla obecnego użytkownika telefonów komórkowych są na razie nie do wyobrażenia.

>>> Targi CES 2014 w Las Vegas: oto najciekawsze premiery