Ich przywódcy obawiają się rosnącej presji Rosji, a także podgrzewania istniejących i kreowania nowych separatyzmów.
– Na Ukrainie żyją miliony rosyjskojęzycznych obywateli i Rosja zawsze będzie chronić ich interesy – tłumaczył Putin motywy przyłączenia Krymu. Moskwa zastrzega więc sobie prawo do interwencji nie tylko w obronie swoich obywateli, lecz także każdego, kto w domu mówi po rosyjsku. Ta teza została wzmocniona ustawą, na mocy której każdy nosiciel języka rosyjskiego urodzony na terenach byłego ZSRR lub carskiej Rosji (a więc także w Warszawie) ma prawo ubiegać się o paszport z dwugłowym orłem.
Także dlatego, gdy na forum ONZ głosowano nad rezolucją potępiającą Rosję za aneksję, dwie byłe republiki sowieckie poparły stanowisko Kremla: Armenia i Białoruś. Ta pierwsza nie miała innego wyjścia. Wciśnięta między wrogą Turcję a rosnący w siłę Azerbejdżan jest skazana na sojusz z Rosją. Tym bardziej że od wczesnych lat 90. Erywań okupuje część azerskiego terytorium, utrzymując separatystyczne quasi-państwo w Górskim Karabachu.
Reklama
Z kolei Białoruś usiłuje zachować równowagę między oboma sąsiadami. Z jednej strony prezydent Łukaszenka deklarował we wtorek, że „będziemy razem z Rosją w najtrudniejszych sytuacjach”. Z drugiej jednak jednoznacznie sprzeciwił się wymuszanej przez Kreml federalizacji Ukrainy. – W takim przypadku rękoma Ukraińców doprowadzilibyśmy do rozpadu kraju – mówił. Wcześniej Łukaszenka spotkał się z nieuznawanym przez Rosję p.o. prezydentem Ołeksandrem Turczynowem i powtarzał, że w sytuacji analogicznej do krymskiej Białorusini stanęliby do walki.
Na Białorusi pojawili się już ludzie skarżący się na ucisk osób rosyjskojęzycznych. Pomimo że język rosyjski dominuje w życiu publicznym i zawodowym, jest też używany na co dzień przez 70 proc. obywateli. Liderem Domu Rosyjskiego jest były lokalny urzędnik z Witebska Andrej Hieraszczanka, publicznie zaprzeczający samemu istnieniu narodu białoruskiego i nazywający ten kraj „kolejnym rosyjskim państwem”. – Do takich ludzi trzeba podchodzić jak do dywersantów – mówił we wtorek Łukaszenka.
W wielu państwach odżyły też obawy przed podsycaniem separatyzmów. W Mołdawii chodzi już nie tylko o Naddniestrze, oderwane w 1991 r. samozwańcze państwo, w którym stacjonują rosyjscy żołnierze. Notabene ukraińskie władze informują, że z terytorium Naddniestrza do pobliskiej Odessy przenikają rosyjscy prowokatorzy, a w razie utworzenia na tych terenach postulowanej Noworosji, Naddniestrze mogłoby wejść w jej skład. Głosy domagające się odłączenia od Mołdawii w przypadku dalszych postępów w integracji z UE pojawiły się zaś w autonomicznej Gagauzji, dużym mieście Bielce i etnicznie bułgarskim rejonie Taraclia. Co więcej, tegoroczne wybory parlamentarne w Mołdawii mogą wygrać prorosyjscy komuniści.
Na Łotwie i w Estonii, choć są one bezpieczniejsze jako członkowie NATO, także w sposób zwarty żyją Rosjanie, stanowiący 1/3 mieszkańców. Obawy Łotwy wywołała np. informacja szefa parlamentarnej komisji obrony Valdisa Zatlersa, jakoby rosyjskie służby przeprowadzały sondaże na temat postaw mieszkańców w znacznej mierze rosyjskojęzycznej Łatgalii wobec wydarzeń na Krymie. By odciąć ich od kremlowskiej propagandy, Ryga zawiesiła na trzy miesiące licencję rosyjskiego kanału RTR-Płanieta.
Sytuację na Krymie uważnie śledzi graniczący z Rosją Kazachstan. – Ukraina może być przykładem tego, jak Rosja może potraktować Kazachstan przed planowanym podpisaniem traktatu o Unii Euroazjatyckiej. Prezydent Nursułtan Nazarbajew najwyraźniej się obawia, że Moskwa może użyć siły, jeśli nasi politycy będą hamować procesy integracyjne – mówił BBC politolog Tałgat Mamyrajymow. Także dlatego że północna część kraju jest w większości rosyjskojęzyczna, a etniczni Rosjanie skarżą się na nadreprezentację Kazachów w urzędach. Choć Rosjanie stanowią 22 proc. ludności, obsadzają jedynie 5 proc. państwowych etatów. – Konflikt może wybuchnąć, gdy organizacje rosyjskie przy współudziale Rosji zaczną budzić separatyzm – dodał Mamyrajymow.
Z kolei w Uzbekistanie, rządzonym twardą ręką przez Isloma Karimowa, odżywa separatyzm karakałpacki, obwiniający władze centralne o dyskryminację ekonomiczną. Karakałpakstan to zamieszkana przez 1,7 mln ludzi autonomia, w której 2/3 ludności stanowią Kazachowie i spokrewnieni z nimi Karakałpacy. „Naród Karakałpakstanu nie zgadza się z polityką reżimu Karimowa. Naród żąda zjednoczenia z Rosją” – czytamy w odezwie organizacji Naprzód! kierowanej przez Maripa Kungradskiego.