Szczególnie jeśli chodzi o wybory w swoich matecznikach, czyli na przykład w Warszawie. Dlatego już dzisiaj jestem skłonny iść o zakład z każdym, że listopadowe wybory prezydenckie w stolicy PO wygra. I to być może już w pierwszej turze.

Warszawa – kiedyś masowo głosują- ca na Unię Wolności – od lat jest bastionem partii Tuska. PO tutaj i na Pomorzu, skąd w dużej mierze wywodzą się jej twórcy – zawsze, nawet w okresach kryzysów notuje wyjątkowo wysokie poparcie. Stolicą do tego rządzi jedna z głównych figur w PO – Hanna Gronkiewicz-Waltz. I to już dwie kadencje. Jeszcze niedawno można było przypuszczać, że pani prezydent jest zmęczona, że ma dość zarządzania skomplikowanym i mało spektakularnym miejskim organizmem. Ale dzisiaj ponownie jest w niej chyba znowu sporo energii.

Wydaje się, że mając spore poparcie, Gronkiewicz-Waltz nie powinna uciekać się do tanich chwytów wyborczych, dobrych na wsiach i w miasteczkach, gdzie atrakcją weekendu jest pokościelny festyn z karuzelą, piwem za złotówkę i kapelą disco polo. A taką tandetę chce nam dzisiaj PO w stolicy zaserwować. Bo czy ktokolwiek może uwierzyć, że przypadkowe jest ogłaszanie przetargów na kolejne stacje metra tuż przed wyborami? Czy doradcy pani prezydent i ona sama ma warszawiaków za osoby intelektualnie gorsze? Pani prezydent, skromna podpowiedź: w Warszawie jest coraz więcej wegetarian. Kiełbasa wyborcza słabo się sprzedaje.