Po południu mieliśmy już ściśle określoną cenę godności według unijnej miary: 125 mln euro – na tyle mogą liczyć polscy producenci rolni dotknięci bezpośrednio kryzysem handlowym Rosja – UE.

Niestety unijne odszkodowania będą dotyczyć jedynie części szybko psujących się owoców i warzyw, których nie da się zbyt długo magazynować ani w praktyce szybko sprzedać na rynkach innych niż rosyjski.

Tymczasem już kilkanaście dni temu Ministerstwo Rolnictwa oszacowało, że przewidywane straty dla polskiego sektora dotkniętego sankcjami Putina mogą wynieść nawet 500 mln euro.

W tej sytuacji można się domyślać, że Dacian Ciolos wziął do ręki kalkulator i podzielił deklarowane przez nas 500 mln na cztery równe części. I wyszło mu 125 mln euro. Dlaczego na cztery? A dlaczego nie? Unijna logika jest przecież jedyną w swoim rodzaju.

Reklama

Optymiści powiedzą: dobrze, że Unia w ogóle coś polskim rolnikom da. Przecież mogłaby rządowi pokazać figę z makiem i wykręcić się faktem objęcia rosyjskimi zakazami wielu państw Europy. Europejskiej straty szacuje się przecież na ponad 5 mld euro.

Pesymiści stwierdzą, że rząd nie umie radzić sobie w żadnej sytuacji kryzysowej, czego obcięte o trzy czwarte odszkodowanie z brukselskiej kasy jest dobitnym przykładem. Że jedynie pozoruje ruchy, nie mając realnego wpływu na liczbę i wagę kart rozdawanych w Europie. A do tego cieszy się jak dziecko z ochłapów spadających ze stołu, przy którym jedzą znacznie silniejsi.

Na pocieszenie zostaje nam fakt, że Komisja Europejska nie zamierza jeszcze definitywnie zamykać tematu odszkodowań. Będzie monitorować sytuację i jeśli zajdzie taka potrzeba, podejmie odpowiednie kroki, jak zawsze adekwatne do sytuacji. Ostatnie zdanie brzmi jak bełkot z korporacyjnej unijnej nowomowy. I właśnie tak miało brzmieć.

>>> Polecamy także: Rosjanie żałują embarga. Rząd liczy na pobudzenie rynku wewnętrznego