Główne szlaki przerzutu wiodą przez nadbałtyckie porty: Hamburg, Rotterdam, Rygę oraz Gdańsk. Poza jakąkolwiek kontrolą naszych służb.

Nielegalna żywność trafia do Polski w kontenerach z towarami pochodzenia azjatyckiego – wynika z materiałów operacyjnych Straży Granicznej. Kalmary, owoce morza czy egzotyczne ryby wjeżdżają do kraju w wyładowanych lodem skrzyniach ukrytych na przykład między tekstyliami. Trafiają stamtąd bez jakiejkolwiek kontroli do barów orientalnych. Towary z kontenerów trafiają do hurtowni m.in. w Wólce Kosowskiej. To jedno z największych w kraju centrów handlu hurtowego towarami azjatyckimi. Tu w miniony piątek funkcjonariusze Straży Granicznej odkryli setki kilogramów nielegalnego mięsa, które nie przeszło ani kontroli celnej, ani fitosanitarnej.
Rok temu, na jesieni 2013 r. podczas podobnej kontroli nielegalnej hurtowni w ręce funkcjonariuszy SG wpadły kalmary i półlitrowe butelki z krwią zwierzęcą. Tym razem uwagę Straży Granicznej zwrócił 20-kilogramowy korpus zwierzęcia bez głowy i kończyn. Funkcjonariusze podejrzewali, że jest to korpus psa. Podejrzenie wynikało m.in. z materiałów operacyjnych, które wskazywały na nielegalny proceder handlu psim mięsem.
– Według naszej wiedzy psy kupują polscy pośrednicy. To bardzo cenione mięso wśród osób pochodzenia azjatyckiego. Z Wólki Kosowskiej, gdzie mieszczą się nielegalne ubojnie i hurtownie, mięso czy owoce morza są dalej przewożone do warszawskich lokali gastronomicznych. Nawet w momencie kiedy prowadziliśmy kontrolę tego sklepu-hurtowni, zajeżdżali tam odbiorcy z barów orientalnych. Nie mieliśmy jednak prawa ich zatrzymać – opowiada pracujący przy sprawie oficer Straży Granicznej.
Reklama
Centrum handlu towarami azjatyckimi w Wólce Kosowskiej to państwo w państwie. Na tym terenie działa kilka tysięcy spółek. Przybywa ich zawsze przed świętami, po okresie szału zakupowego część zawiesza swoją działalność. Działają tu lokale gastronomiczne, usługowe, instytucje finansowe, a nawet własna agencja ochrony. Problemy z wejściem na ten teren mają wszystkie służby, bo formalnie jest to teren prywatny. Nawet kontrolerzy urzędu skarbowego muszą wchodzić w asyście służby mundurowej. – Nie mamy możliwości stworzenia tam stałych posterunków – ubolewa porucznik Adam Mróz, naczelnik wydziału operacyjno-śledczego Nadwiślańskiego Oddziału Straży Granicznej. Funkcjonariusze straży muszą więc za każdym razem mieć uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa, aby tam wkroczyć. Albo kontrolować legalność pobytu czy zatrudnienia cudzoziemców.
Jednak powodów do zajmowania się Wólką Kosowską nie brakuje. Ta podwarszawska miejscowość jest także miejscem nielegalnego handlu alkoholem i papierosami oraz podróbkami markowych towarów odzieżowych na wielką skalę. Pod koniec października tego roku podczas nalotu na bazar skonfiskowano ubrania, obuwie i kosmetyki o wartości 22 mln zł. Handel podróbkami odbywał się tam w nocy – na parkingu jednego z magazynów.
W ciągu ostatniego roku SG przeprowadziła na terenie Wólki Kosowskiej 33 kontrole, w wyniku których zatrzymano 43 osoby, w tym 36 cudzoziemców.

Straż Graniczna: stare mięso na podłodze Sanepid: mięso było świeże i w lodówce

Mięso zatrzymane w Wólce Kosowskiej zostanie zutylizowane. Nie dowiemy się , czy 20-kilogramowy korpus zwierzęcia należał do psa. O nieprzeprowadzaniu badań genetycznych zdecydował urzędnik Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej Piaseczno z siedzibą w Chylicach. – Nie ma zagrożenia dla konsumentów. Zwierzę było w całości, zabezpieczona została cała jego tusza. Zapadła już decyzja o utylizacji 300 kg mięsa. Przedsiębiorcy zostali zobowiązani do tego na własny koszt i powiadomienia o tym sanepidu. Nasza kontrola wykazała tylko uchybienia i złamanie procedury administracyjnej, a dokładnie nielegalną sprzedaż hurtową mięsa – wyjaśnia proszący o zachowanie anonimowości urzędnik sanepidu. Przedsiębiorcy, u których znaleziono nielegalne mięso, zapłacą tylko grzywny. Wysokość kary jest poufna.

Inny przedstawiciel inspekcji zdradza szczegóły: – Weterynarz na miejscu stwierdził, że mięso było świeże i trzymane w lodówce. Były to w większości wieprzowina i drób. Miał zastrzeżenia do kaczek z głowami. Przedsiębiorca tłumaczył się, że mięso miał na własny użytek, na przyjęcie.

Inną wersję prezentują funkcjonariusze Straży Granicznej. – Mięso leżało na podłodze między skarpetami i ryżem. Stały zakrwawione pieńki. Martwe i żywe kraby, bez wody, trzymano w plastikowych skrzyniach – opowiada funkcjonariusz, który prowadził przeszukanie. Straż Graniczna zakwestionowała legalność tony mięsa. Właściciele czterech sklepów udokumentowali później legalność 700 kg. W komunikacie dla mediów SG podała, że: „mięso zostało zabezpieczone w celu dokonania badań genetycznych, na podstawie których zostanie potwierdzony gatunek zwierząt, z których pochodziło, gdyż istnieje duże prawdopodobieństwo, że część jego to mięso z psów. Jeśli potwierdzą się przypuszczenia lekarza weterynarii, właścicieli sklepów może czekać nawet kara pozbawienia wolności”.