Po tym jak w połowie stycznia cena baryłki typu Brent zeszła poniżej 50 dolarów, czyli najniższego poziomu od 2009 r., amerykański bank inwestycyjny Goldman Sachs oszacował, że jeśli nie nastąpi znaczące odbicie, zagrożone są na całym świecie inwestycje naftowe o łącznej wartości dwóch bilionów dolarów.

Takie zagrożone – lub już zawieszone – projekty są niemal w każdym regionie świata. Najbardziej wymownym przykładem jest Arktyka, która od dawna była na celowniku wielkich graczy. Ze złożami szacowanymi na 90 miliardów baryłek jest najprawdopodobniej ostatnim nieeksploatowanym jeszcze i zasobnym w ropę miejscem na Ziemi. A wraz z postępem technologicznym i ocieplaniem się klimatu uruchomienie wydobycia stawało się coraz bardziej atrakcyjne z finansowego punktu widzenia.

Tymczasem pod koniec stycznia norweski Statoil, który był najbardziej zaawansowany w badaniach terenów arktycznych, poinformował, że w tym roku nie będzie prowadził żadnych poszukiwań ani wierceń. W grudniu wiercenia w kanadyjskiej części Arktyki zawiesił na czas nieokreślony amerykański Chevron. Podobnie ma się sprawa w rosyjskiej jej części, choć tu doszła do tego sprawa sankcji nałożonych na Moskwę. ExxonMobil musiał wstrzymać współpracę z Rosnieftem, ten zaś poinformował, że wiercenia zostają wstrzymane najwcześniej do 2016 r. W tej sytuacji jedyną firmą, która z Arktyki nie zrezygnowała pozostaje Shell i to mimo, że w związku ze spadkiem cen ropy ogłosiła ona cięcie kosztów na kwotę 15 miliardów dolarów w ciągu najbliższych lat.

Reklama

>>> Czytaj też: Norwegia kontra Wenezuela. Jak naftowe państwa radzą sobie ze spadkami cen ropy?

Podobnie ma się sytuacja na Grenlandii, która przez pewien czas liczyła, że dzięki pieniądzom z ropy naftowej będzie mogła sobie pozwolić na niepodległość. W grudniu Statoil zrezygnował z przedłużania wygasających trzech licencji na zachodnim wybrzeżu wyspy, mimo że nie wykonał tam ani jednego odwiertu. – Oceniając różne licencje, które mamy w swoim portfolio, musimy brać pod uwagę globalną sytuację i wybierać te, które mają największy potencjał – ogłosiła norweska firma w komunikacie. Z powodu zbyt wysokich kosztów i niewielkich perspektyw na przełomie roku wycofały się też francuski GDF Suez i szkocki Cairn Energy.

Zawieszone projekty naftowe nie ograniczają się do terenów trudno dostępnych. W ramach wspomnianych oszczędności w Shellu pod nóż poszedł już wyceniany na 6,5 miliarda dolarów projekt budowy na Bliskim Wschodzie jednej z największych na świecie rafinerii, której współudziałowcem miał być Qatar Petroleum. Z kolei południowoafrykański Sasol zawiesił wartą 11 miliardów dolarów rozbudowę zakładu petrochemicznego na wybrzeżu Luizjany w USA.

Spośród złóż, o których było głośno w ostatnich latach, gdy ceny ropy były wysokie, szanse na eksploatacje mają jeszcze te wokół Falklandów. Wprawdzie brytyjska firma Premier Oil ogłosiła w styczniu, że wstrzymuje na razie decyzję, czy rozpocząć tam eksploatację, zaznaczając, że dopóki cena baryłki będzie poniżej 50 dolarów, to zgodny na to nie będzie, ale inny z posiadaczy licencji – Falklands Oil and Gas z nie rezygnuje z wydobycia, a nawet dostrzega pozytywne aspekty spadku cen. Bessa na rynku oznacza, że znacząco – o ok. jedną piątą – spadły koszty wynajmu platform wiertniczych, a także koszty zatrudnienia pracowników.