Starbucks, czyli mekka hipsterów, drwali i leserów, ma taki zwyczaj, że podpisuje kubki imionami klientów, ewentualnie opatruje je niezgrabnymi rysunkami. A to – jak się właśnie okazało – może być tragiczne w skutkach.
Pewien dowcipniś ze Starbucksa w Poznaniu na kawie Koreanki zamiast jej imienia nabazgrał oko. Podobno skośne. I tym samym okrzyknięty został naczelnym rasistą kraju, a panna Lee chce pozwać kawową sieć do sądu. Lee? Dobrze, że kelner nie poprosił jej o podanie nazwiska, a następnie nie narysował na jej kubku spodni. Już następnego dnia poszedłby siedzieć za jednoczesne naruszenie dóbr osobistych Koreanki, amerykańskiej marki dżinsów, chińskich szwaczek oraz indyjskich producentów bawełny.
Zdaję sobie sprawę, że całkowicie pozbawieni poczucia humoru obrońcy praw człowieka wykrzykną: „To teraz postaw się na jej miejscu!”. No więc gdybym był Koreańczykiem i zobaczył na swoim kubku taki oryginalny rysunek, śmiałbym się tak, że moje oczy utworzyłyby coś na kształt litery „V”. Identycznie zareagowałbym, gdyby ktoś oznaczył mój kubek rysunkiem łysiny. Albo penisem. Ewentualnie odstającymi uszami. Z prostego względu: jestem łysy, mam penisa oraz lekko odstające uszy. I nie czuję się z tego powodu gorszy. Ani prześladowany. Inaczej musiałbym pozwać własną żonę za przezywanie mnie „łysą pałką”.
Martwi mnie to, że przestaliśmy podchodzić do życia z dystansem i nazywać rzeczy po imieniu. Zamiast tego na każdym kroku oczekuje się od nas tzw. poprawności politycznej. Idioci przestali być idiotami i są teraz „oryginalni”. Za nazwanie murzyna murzynem można trafić za kratki. Gej to waginosceptyk. Zaś stwierdzenie za pomocą rysunku, że Koreanka ma skośne oczy, osiąga rangę międzynarodowego skandalu, choć jest tak prawdziwe i oczywiste, jak powiedzenie „dzisiaj pada” w deszczowy dzień. Nie wypada tego, nie można tamtego, trzeba gryźć się w język, być „ą” i „ę”, a wszystko po to, by niechcący kogoś nie urazić.
Reklama
Niestety ta poprawność polityczna dotarła także do świata motoryzacji. Koncerny dwoją się i troją, aby nie obrazić ekologów i nie podpaść unijnym nazistom od kontroli spalin. Ofiarą takiej poprawności padło właśnie Porsche, które zmniejszyło silnik w modelu 911 Carrera S. I jednocześnie dołożyło do niego turbosprężarkę. Być może dla Was brzmi to niegroźnie, a nawet niegłupio, ale w oczach fanów marki wygląda mniej więcej tak, jakby ktoś wziął Wenus z Milo i dorobił jej bioniczną rękę z tytanu. To po prostu profanacja. Ja jednak nie jestem zdewociałym wyznawcą Porsche, w związku z czym czuję się kompetentny do tego, aby całkowicie obiektywnie poinformować was o tym, co dokładnie się zmieniło w Carrerze S z organoleptycznego punktu widzenia. No więc... nie zmieniło się nic.
Zacznijmy od wyglądu. Coś tu podobno zrobiono ze światłami i zderzakami, ale nie pytajcie mnie o szczegóły, bo doprawdy nie jestem w stanie ich dostrzec i opisać. Za to zauważyłem, że we wnętrzu pojawiły się nowy system multimedialny, nowa kierownica z pokrętłem do ustawiania trybu jazdy i nowe kontrolki sygnalizujące, w jakiej pozycji ustawiona jest skrzynia biegów – zamiast okrągłych, są teraz kwadratowe. I to już naprawdę wszystko.
Pod maską przemeblowanie było znacznie większe. Silnik zmniejszono z 3,8 do 3,0 litrów, dołożono turbo, moc zwiększono z 400 do 420 koni, a z przyspieszeniem udało się zejść z 4,3 do 4,1 sekundy. Efekt? Nie ma żadnego. Nowe 911 Carrera S jeździ tak samo jak stare 911 Carrera S – jest cholernie szybkie i daje mnóstwo frajdy. Jedyną naprawdę zauważalną różnicą jest to, że maksymalny moment obrotowy macie dostępny na długo zanim wskazówka obrotomierza dotknie cyfry „2”. Jednak nie wszyscy uznają to za zaletę. Podobnie jak to, że silnik trochę inaczej teraz brzmi. Poprzednik wydawał z siebie mechaniczne, brudne odgłosy, co trochę przypominało walenie metalową chochlą w kuchenne garnki. Nowy motor jest subtelniejszy, a jego ścieżka dźwiękowa nie powoduje, że ciarki biegają po plecach. Na pewno jednak nie jest nijaki, brzydki czy niepasujący do charakteru auta.
Największą różnicą – zdaniem samego producenta – jest niższa emisja CO2 i mniejsze zużycie paliwa nowej „eski”. Być może, ale moja wrodzona niepoprawność polityczna nie pozwoliła mi tego sprawdzić w praktyce – cały czas spalałem między 15, a 20 litrów paliwa ma setkę, prowadząc tak, jakby ktoś oblał mnie kwasem.
Wydaje mi się, że diametralnych różnic między nowym a starym 911 nie czuć z prostego względu – jest tak dobre, że niezwykle trudno było uczynić go jeszcze lepszym. Szefostwo firmy zdało sobie z tego sprawę i przeniosło część inżynierów do pracy w nowym dziale – Poprawności Politycznej, gdzie otrzymali zadanie wejścia w jelita ekologom. Podobny krok rozważa Starbucks. Z tą różnicą, że jego dział będzie musiał w pierwszej kolejności zająć się Koreańczykami. Zaczną od przerobienia Ice Coffee na Eyes Coffee.