Przyjechał pan do Europy inwestować w obiecujące projekty. Dlaczego tu? Czy to z powodu pańskich dawnych kontaktów w regionie Europy Wschodniej i Bliskiego Wschodu?

Dokładnie tak. Przez ostatnie kilka lat pracowałem w Krakowie z Piotrem Przewrockim (QBN). Ma on w swoim portfolio mnóstwo start-upów, które uzyskały finansowanie. Na początku zaimponowała mi ich liczba, co było wskazówką jak wiele innych, potencjalnie lukratywnych projektów może być w Polsce. Takich, które zasługują by wysłać je do Doliny Krzemowej i udostępnić całemu światu. Polacy mają świetną reputację na świecie jako posiadający duże zasoby kreatywnych kadr o wysokim wykształceniu – to naprawdę wyjątkowo obradzające w niebywałe projekty miejsce. Moje wycieczki do Polski nigdy mnie nie zawiodły. A przecież byłem w wielu innych miejscach, posiadających duży potencjał m.in. w Wiedniu, Monachium, Ljubljanie czy Budapeszcie.

Komu łatwiej jest uzyskać finansowanie: Amerykanom od tamtejszych inwestorów czy Polakom ze środków Unii Europejskiej?

Myślę, że amerykańskie projekty mają łatwiej. Wynika to głównie z faktu, że Dolina Krzemowa już od 50 lat zajmuje się w głównej mierze finansowaniem start-upów. I pomimo pewnych mitów, amerykański rząd też od dawna chętnie uczestniczy w tym procesie. Unia Europejska jednak dała Polakom możliwości rozwoju projektów i dostarczyła odpowiednie zasoby. Co ważne, ograniczyła też do minimum wymogi raportowania postępów (start-upy nie mają czasu na takie bzdury). Decyduje się też na dalsze finansowanie projektów, mimo że gros z nich nie przyniosło oczekiwanych rezultatów dla inwestorów. I bardzo dobrze, bo przecież start-upy są trudne i na początkowym etapie prac nie da się ocenić, który z nich osiągnie oszałamiający sukces. To bardziej sztuka, niż nauka.

Reklama

Jakiego rodzaju projekty są najbardziej pożądane na rynku?

Nie ma na to prostej odpowiedzi. Inwestorzy często dodają własne preferencje do produktów, w które wkładają fundusze. Czasem faktycznie zdarza się, że jakiś rodzaj działalności stanie się „modny” – ale to trwa zaledwie chwilę. Niektóre segmenty rynku potrzebują więcej czasu na dojrzewanie (np. farmaceutyki), inne wybuchają błyskawicznie (np. gry wideo). Inwestorzy zazwyczaj starają się stworzyć sobie zbalansowane portfolio różnych inwestycji, bo myślą przyszłościowo. Ponadto, najbardziej pożądane na rynku są dobre zespoły start-upowe z silną wizją i pasją, ciężko pracujący w kierunku sukcesu. Tylko takie są w stanie dostarczyć produkt, który może mieć duży wpływ na życie ludzi i rozwiązywać ich problemy lub zaspokajać istotne potrzeby.

W latach 80. był pan zatrudniony w Atari, by wprowadzać komputery na rynek Europy Wschodniej i Bliski Wschód. Właściwie to był tam wtedy jakikolwiek rynek?

Praktycznie go nie było. A jeśli już pojawiały się jednostki korzystające z komputerów, było to Commodore od konkurencji. Ale właśnie na Bliskim Wschodzie znaleźliśmy świetny sposób na wyróżnienie się. Sprzedawaliśmy tam dużo tańsze Atari 400, posiadające membranową klawiaturę. Jako pierwsza posiadała arabskie znaki. Stworzyliśmy też specjalny program, który zamieniał je w całe zdania. Robiłem prezentacje dla Ministerstw Edukacji, chcąc sprzedać sprzęt w Arabii Saudyjskiej, Kuwejcie i Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Poszli na to, a my mieliśmy świetny biznes.

A w Europie?

Też sprzedawaliśmy Atari jako komputery do edukacji i pracy. Oczywiście dodatkowy komponent w postaci możliwości korzystania z gier komputerowych – nie szkodził. Ale nie mogliśmy go eksponować, bo wtedy nikogo nie interesowała konsola do gier. Reklamowaliśmy się jako Komputerowy System Wideo, chociaż było to lekkie przegięcie. Ale dla nas to był sposób na penetrację rynku i rywalizację z innymi firmami elektronicznymi. To był bardzo trudny czas dla nowych technologii. Kolega z Włoch powiedział mi wtedy, że nie widzi absolutnie najmniejszego powodu, żeby kiedykolwiek chciał posiadać w domu komputer. Kilka lat później spotkałem go jeszcze raz i powiedział mi, że nigdy nie przypuszczał, jak wielkie daje on możliwości.

Polska zupełnie dla was nie istniała?

Wasz kraj był częścią Bloku Wschodniego i nie mieliśmy pojęcia, co się tu dzieje. Poza tym amerykańskie korporacje nie mogły sprzedawać żadnej technologii krajom Związku Radzieckiego.

A jak to teraz wygląda? Co się w Polsce zmieniło?

Rynek europejskich gier rozwija się jak szalony, szczególnie w Polsce, ale też w Estonii, na Litwie, Białorusi, Ukrainie, Słowacji, Słowenii i Czechach. Wszędzie, gdzie pojadę, ludzie przychodzą do mnie i dziękują za to, że byłem współzałożycielem Electronic Arts. Bo granie w gry EA dało im inspirację do bycia deweloperem gier lub programistą. W Polsce jest całe mnóstwo utalentowanych i kreatywnych twórców, którzy… zupełnie nie potrafią sprzedawać swoich produktów. Wielu z nich tworzy gry czy sprzęt dla innych. Niektórzy decydują się na swoje własne firmy, ale wtedy mają problemy z ich finansowaniem.

Dlaczego?

Bo kiedy pytam ich, w jaki sposób będą dystrybuować swoje gry, odpowiadają niepewnie, że być może zatrudnią do tego jakąś agencję marketingową. Oczywiście to jest jakiś sposób – ale jednocześnie drogi, długotrwały i niespecjalnie wydajny. A oni sami nie mają dokładnej informacji, jak dużo czasu będą musieli czekać, żeby w końcu zacząć zarabiać na swoim produkcie. Na rynku zmieniło się wiele rzeczy, ale mam wrażenie, że polscy twórcy, zwłaszcza ci mniejsi, nadal o nich nie wiedzą.

A w jaki sposób zmieniło się lobbowanie nowych start-upów technologicznych? Czy crowdfunding, internet i nowe sposoby marketingu mają duże znaczenie?

I tak i nie. Bo mimo wszystko, nadal trzeba mieć świetny i unikalny pomysł. Jest mnóstwo firm, które kopiują stare rozwiązania. Inwestorzy wyłożą pieniądze tylko i wyłącznie w projekt dobrego zespołu. Czasy się zmieniają, technologia rozwija, ale mimo to - wciąż wszystko sprowadza się do rozmowy twarzą w twarz i wzajemnego zaufania. W mojej opinii obecny rynek wcale nie łatwiejszy, niż 30 lat temu, ale za to znacznie się powiększył. Dziś, jak nigdy przedtem, można dotrzeć do miliardów ludzi. Kiedy zaczynaliśmy Electronic Arts, chodziliśmy od sklepu do sklepu, próbując wcisnąć komuś nasz komputer. Start-upy są w obecnie dla USA największym i najszybciej powiększającym się źródłem wzrostu naszej ekonomii. Cały świat powinien brać z tego przykład. Co więcej, internet i nowe połączenia handlowe sprawiają, że mamy absolutnie najlepszy możliwy czas na założenie firmy.

>>> Czytaj też: Powtórzymy sukces na miarę "Wiedźmina"? W Cieszynie powstanie akcelerator gier wideo