Zadanie, jakie dostała minister rodziny, pracy i polityki społecznej – wypracowania nowego mechanizmu waloryzacji – nie będzie łatwe. Na razie przyjęto trzy założenia. Po pierwsze system ma wspierać osoby o najniższych świadczeniach, choć nie określono jasnej granicy, kogo zaliczyć do tej grupy. Drugie założenie: nowy mechanizm ma nie zwiększyć ogólnej puli pieniędzy, jaka jest przeznaczona w przyszłym roku na podwyżkę świadczeń. A jak wynika z prognoz waloryzacji i zapowiedzi w Planie Aktualizacji Konwergencji, na ustawową waloryzację budżet wyda ok. 1,7 mld zł. Dodatkowo zapowiedziano 1,5 mld zł na powtórzenie jednorazowych dodatków emerytalnych, czyli te pieniądze także byłyby włączone do nowego mechanizmu podwyżki. Łączna suma na podwyżki to ponad 3 mld zł. Ostatnie założenie jest takie, by w miarę możliwości wypracowano stały mechanizm waloryzacji świadczeń spełniający powyższe warunki.

Wypracowanie nowego mechanizmu nie będzie łatwe, bo z jednej strony ma pozwolić podwyższać najniższe świadczenia i spełnić inne założenia, a z drugiej musi być on zgodny z ogólnymi zasadami systemu emerytalnego i prawa. – Najważniejszą zasadą obecnej waloryzacji jest utrzymanie realnej wartości świadczeń, a dodanie co najmniej 20 proc. realnego wzrostu płac sprawia, jest to trochę więcej, czyli ta realna wartość świadczenia ma być co najmniej utrzymana – mówi rzecznik finansowy Aleksandra Wiktorow. Kolejna zasada to równość ubezpieczonych, bo wszyscy powinni być traktowani tak samo, co przekłada się też na proporcjonalność świadczeń, tzn. świadczenia powinny wynikać z opłaconej składki.

Wymienione zasady to drogowskazy, które będzie musiało wziąć pod uwagę Ministerstwo Pracy, szykując nowy mechanizm. Resort nie zaczyna jednak od zera, gdyż szukanie pomysłów na to, jak podwyższać najniższe świadczenia, trwa lata. Możliwych rozwiązań szczegółowych jest kilka.

>>> Czytaj też: O ile wzrosną emerytury i renty w 2017 r.? Rząd przymierza się do przyszłorocznego budżetu

Reklama

Na przykład roczne jednorazowe dodatki. Do tej pory rządy SLD, potem PiS i PO-PSL, kilka razy wdrożyły ten pomysł. Dodatki te miały uzupełnić lub zastąpić waloryzację. Ich wadą jest to, że cała kwota była na ogół wypłacana w marcu w jednym rzucie. Pomysł można zmodyfikować i podzielić sumę podwyżki na kolejne miesiące w roku i dodawać je do emerytury.

Jak wynika z naszych informacji, takie rozwiązanie jest przez rząd brane pod uwagę. Gdyby powielić tegoroczną wysokość dodatków i podzielić je na miesiące, byłoby to od 5 do 40 zł miesięcznie. Wprawdzie taki mechanizm raczej nie będzie stały, bo może działać, póki nie ma inflacji, ale z drugiej strony nie podbija w kolejnych latach puli środków potrzebnych do waloryzacji.

Inna metoda to podwyżka emerytury minimalnej. Ten pomysł, który przewija się od kilku lat, zakłada jednorazową podwyżkę o 100, 200 czy nawet 300 zł. Reszta świadczeń byłaby waloryzowana na dotychczasowych zasadach. Ale mamy tu dwa problemy. Po pierwsze, choć minimalna emerytura idzie w górę, to w znaczący sposób nie rosną emerytury osób, których świadczenia są tuż ponad minimalną. Po drugie, taka podwyżka jest znacząca, a jej skala duża, bo dotyczy zarówno sporej części emerytów w ZUS, jak i większości w KRUS.

Warto też rozważyć różną waloryzację w zależności od wysokości świadczeń. To wariant rozważany w rządowych kuluarach. Powszechny mechanizm gwarantowałby jak dziś, że świadczenia będą podwyższane co najmniej o wskaźnik inflacji. Natomiast dla osób o niższych świadczeniach mógłby zostać wprowadzony dodatkowy wskaźnik albo skorelowany jak dziś ze wzrostem płac lub z jakąś inną wartością, który będzie powodował, że najniższe emerytury będą rosły szybciej niż reszta.

>>> Czytaj też: Rzecznik rządu: Realny termin obniżenia wieku emerytalnego to 2018 rok