21,3 proc. skontrolowanych partii artykułów rolno-spożywczych było niewłaściwie oznakowanych – wynika z danych Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych (przeprowadza ona kontrole u producentów żywności) za pierwsze półrocze 2017 r. Ze statystyk Inspekcji Handlowej, odwiedzającej sklepy, wynika, że wady dotyczą aż 26,7 proc. produktów.
Najczęściej konsumenci oszukiwani są na targowiskach. Im sklep większy – tym rzadziej. Choć różnica między osiedlowym sklepikiem a hipermarketem nie jest duża (18,9 proc. nieprawidłowo oznaczanych produktów w sklepach wielkopowierzchniowych i 20,2 proc. w sklepach tradycyjnych).

Mięso, jaja i miód

Nieprawidłowości najczęściej dotyczą produktów mięsnych i garmażeryjnych. W czterech na dziesięć przypadków oznaczenie wprowadza konsumenta w błąd. Najczęściej oszustwa polegają na pomijaniu w składzie produktu, który został użyty, np. chrząstek. Często też producenci chwalą się czymś, czego nie użyli. Popularne jest wykorzystywanie określeń typu „staropolskie” czy „bez konserwantów”. Nawet gdy staropolska mielonka powstała w Azji, a parówki bez konserwantów zawierają połowę tablicy Mendelejewa.
Reklama
Wiele nieprawidłowości dotyczy jaj i miodu. W pierwszym przypadku producenci wprowadzają w błąd lub nie podają metody chowu, klasy wagowej i kodu producenta. W drugim – nieprawidłowo informują o miejscu pochodzenia. Zdarzają się przypadki, gdy na etykiecie można przeczytać o polskim miodzie, podczas gdy produkt pochodzi z Chin.
Problemy są także z napojami. Mimo wielu ostrzeżeń i kar nakładanych na producentów nadal część z nich nazywa napoje lub nektary sokami.
Źle jest też z syropami. Na etykietach wielu z nich znajdują się obrazki owoców, najczęściej malin, jagód i truskawek. Sęk w tym, że w roztworze nie ma ich nawet w szczątkowej ilości.
Z danych inspekcji wynika, że co do zasady lepiej kupować produkty paczkowane. Szansa, że kupujemy to, co chcemy, jest wtedy większa. Mitem jest natomiast, że produkty sprzedawane luzem nie muszą być oznaczane. Zgodnie z rozporządzeniem nr 1169/2011 w sprawie przekazywania konsumentom informacji na temat żywności, stosowanym od końca 2014 r., wymóg oznaczania, choć uproszczonego, obejmuje również te produkty.
Rzecz w tym, że na straganach sprzedawcy często wprowadzają klientów w błąd. Nawet co do tego, czym jest dany produkt (np. tańsza ryba udaje droższą). Standardem jest też oszukiwanie co do kraju pochodzenia (azjatyckie owoce i warzywa udają europejskie).

Lepiej, ale nie najlepiej

Porównanie obecnych statystyk z archiwalnymi pokazuje, że niezależnie od złych wyników sytuacja na przestrzeni ostatnich lat się poprawia. Jeszcze 10 lat temu co trzeci produkt był źle oznaczony. Od końca 2014 r., czyli od wejścia w życie nowych przepisów unijnych stosowanych w polskim prawie wprost, jest lepiej. Co nie znaczy, że nie ma już nic do zrobienia. Przede wszystkim jeśli chodzi o pomoc konsumentom.
– Nieprawidłowe znakowanie żywności jest w Polsce dość powszechnym problemem, co potwierdzają częste kontrole właściwych organów. Konsumenci rzadko reagują jednak na zauważone nieprawidłowości. Dzieje się tak, gdyż brak jest powszechnej wiedzy, jak przeciwdziałać takim praktykom. Konsumenci mogą tymczasem skorzystać z przysługującego im prawa do reklamacji i żądać m.in. zwrotu pieniędzy – mówi Tomasz Kaźmierczak, adwokat w kancelarii KRK Kieszkowska Rutkowska Kolasiński.
Większości osób nie chce się tego robić. Szkoda im poświęcać czas w imię odzyskania kilkunastu złotych. Stąd postulat wzmocnienia pozycji organizacji konsumenckich (patrz: ramka).
Sytuację poprawić może też coraz większa aktywność instytucji publicznych. Pomijając doraźne kontrole IJHARS i Inspekcji Handlowej, potężne narzędzie w postaci kary do 10 proc. rocznego obrotu przedsiębiorcy ma prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Coraz częściej z niego korzysta.
– Przykładem może być decyzja nałożona na producenta masła, który miał fałszować jego skład, używając tłuszczu roślinnego. Za tę praktykę nałożona została kara w wysokości prawie 1,5 mln zł – przypomina Tomasz Kaźmierczak. ⒸⓅ
OPINIA
Mylące oznakowanie to czyn nieuczciwej konkurencji
Statystyki dotyczące wyników kontroli pokazują, że oznakowania żywności często nieprawdziwie informują o składzie lub właściwości produktów. Oznacza to ryzyko nie tylko dla klientów, lecz także dla uczciwych producentów. Stoją oni wobec konieczności konkurowania z produktami niższej jakości, a promowanymi jako towary o lepszym składzie i wartości. Kompetencje inspekcji i prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów są szerokie i pozwalają na szybką i zdecydowaną reakcję na wypadek nieprawidłowości, łącznie z karami pieniężnymi, które mogą być wysokie w stosunku do produktów zafałszowanych. Ale organy te nie mogą się koncentrować wyłącznie na żywności, kontrole mają więc charakter wyrywkowy. W związku z tym powstaje pole do działania dla uczciwych producentów na drodze sądowej. Mylące oznakowanie produktu jest czynem nieuczciwej konkurencji. Producenci lub organizacje ich zrzeszające mogą dochodzić między innymi zakazu nieprawdziwego oznakowywania. Istnieje więc spore pole do działania dla organizacji przedsiębiorców – pytanie tylko, czy są gotowe ponieść trud finansowy i organizacyjny udziału w postępowaniu sądowym?
Konsumentowi przysługują różne uprawnienia w razie fałszywego oznakowania. W większości przypadków weryfikacja produktów wymaga badań laboratoryjnych, uzyskania ekspertyz i trudno sobie wyobrazić, aby przeciętny konsument chciał angażować się w takie kosztowne działania. Aktywność w tym zakresie mogłyby wykazywać organizacje konsumenckie i to one byłyby właściwe do zwalczania, również przed sądem, nieprawdziwych oznakowań. Pojawia się jednak ponownie pytanie o środki finansowe i organizacyjne. Może należałoby pochylić się znów nad ustawami o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji i o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom rynkowym, aby ułatwić organizacjom producentów lub konsumentów starania w interesie ogółu?

>>> Polecamy: Jak nie salmonella to formaldehyd. Sklepowe półki są puste, jajek brakuje i drożeją