Spada liczba pierwszych porodów. Może to powodować kolejne problemy demograficzne.
ikona lupy />
Dziecko / ShutterStock
Mały baby boom, którego świadkami jesteśmy od końca 2016 r., zaczyna tracić impet. W lutym urodziło się 29 tys. dzieci, podczas gdy 12 miesięcy wcześniej było ich 31,2 tys. – podał wczoraj GUS. Luty to po listopadzie i grudniu kolejny miesiąc, w którym narodzin było mniej niż rok temu w analogicznym czasie. Nieco lepiej było w styczniu, kiedy przyszło na świat o 800 maluchów więcej niż na początku 2017 r. Ale w dużej mierze mógł to być efekt statystyczny. W styczniu tego roku było mniej weekendów, a w soboty i niedziele nie przeprowadza się planowych zabiegów cesarskiego cięcia. Jeden dodatkowy weekend to kilkaset urodzeń więcej.
Jeśli spojrzymy na dane za okres listopad–luty, widać, że liczba porodów spadła w porównaniu z analogicznym okresem sprzed roku o 3,5 tys. – Wyczerpuje się potencjał wzrostu urodzeń. Zmiany, które obserwowaliśmy do tej pory, były związane ze zmianą kalendarza urodzeń – tłumaczy prof. Irena Kotowska, demograf z SGH. Choć przestrzega, by poczekać na kolejne dane, gdyż procesy demograficzne charakteryzują się dużą inercją. Zanim rodzice marzący o kolejnym dziecku podejmą decyzję o powiększaniu rodziny, mija sporo czasu.
Reklama
Wcześniej na przeszkodzie stawały względy materialne i poczucie braku stabilizacji życiowej. Już badanie „Diagnoza społeczna” na początku tej dekady pokazywało, że to główny powód rozdźwięku między deklarowaną przez Polaków liczbą dzieci, które chcą posiadać, a tą, którą faktycznie mają. Od tego czasu mamy do czynienia ze wzrostem gospodarczym, rosnącym zatrudnieniem i wzrostem płac. To rozwiewa obawy materialne. Równocześnie od początku dekady rośnie zakres polityki rodzinnej.
Chodzi np. o wydłużenie urlopów rodzicielskich, rozwój form opieki nad małym dzieckiem czy program 500 plus. Kumulacja tych czynników ośmieliła rodziców do starania się o potomków, ale zapał powoli się wyczerpuje. – Spada liczba pierwszych urodzeń. To niepokojąca tendencja – podkreśla prof. Kotowska. W 2017 r. liczba urodzeń wprawdzie wzrosła o 2 tys., ale pierwszych dzieci spadła o 3 tys. (na świat przychodziły kolejne). To może być kolejny kłopot naszej demografii. Program 500 plus miał przyspieszyć kolejne urodzenia i swoją rolę wykonał, ale widać, że może być potrzebny kolejny impuls, by zachęcić do rodzenia kobiety bezdzietne. – Bez pierwszych dzieci nie będzie kolejnych – podkreśla prof. Kotowska.
Kłopotem będzie też spadająca liczba kobiet, które mogą rodzić. Te z wyżowych roczników z lat 80. są już po 30. Najbliższe lata będą więc dla większości z nich ostatnimi, w których mogą się decydować na dziecko. Późniejsze roczniki – te z końcówki lat 80. i z lat 90. – są dużo mniej liczne.
Rząd liczy, że kolejnym impulsem zachęcającym do posiadania dziecka będzie wzrost środków na program „Maluch”, który pozwoli rozbudować różne formy opieki dla dzieci do lat trzech.
Program ma pomóc w łączeniu obowiązków rodzica z pracą zawodową. Dodatkową zachętą ma być świeżo ogłoszony program „Mama plus”. Ma on zawierać zachęty do szybkiego urodzenia drugiego dziecka. Czekamy na szczegóły, które są szykowane w rządzie. Niektóre rozwiązania są wzorowane na tych funkcjonujących w Szwecji, gdzie rodzice mogą liczyć na wydłużony urlop rodzicielski, jeśli drugie dziecko przyjdzie na świat w ciągu dwóch lat po pierwszym. Wicepremier Beata Szydło, która zapowiadała ten program, wspominała też o ułatwieniach w dostępie do żłobków dla takich „szybkich” dzieci.