Rząd jednak uspokaja, że ma pomysł na znalezienie dodatkowych 150 mln zł. Aby pokryć niedobór w budżecie na 2020 r., przesunie na ten cel – jak zaznacza wyjątkowo w przyszłym roku ‒ dochody z nieruchomości rolnych skarbu państwa. Będzie to wymagało zmian w kilku ustawach. Taka kwota powinna wystarczyć, bo jak twierdzi resort, zainteresowanie ubezpieczeniami upraw i hodowli wśród rolników jest wciąż niskie, znacząco niższe niż przewidywane.
Rzeczywiście rolnicy powszechnie narzekają na obecny system. Chętniej ubezpieczają się duzi producenci rolni, a dla małych ubezpieczenia nawet z dopłatami na poziomie 65 proc. okazują się zbyt drogie. Organizacje rolników jedna za drugą powtarzają, że przy stawkach, jakich żądają obecnie firmy ubezpieczeniowe, dopłaty rządowe powinny być wyższe. A rząd szuka oszczędności. Błędne koło! Jak jednak informuje nas resort rolnictwa, rozpoczęto już prace nad zmianami w całym systemie ubezpieczeń rolniczych. Tyle że są na wstępnym etapie – opracowana ma być dopiero koncepcja nowych produktów ubezpieczeniowych. Zatem ostateczny pomysł na systemowe rozwiązanie tego jednego z ważniejszych problemów rolników poznamy nieprędko.©℗
Joanna Pieńczykowska
joanna.pienczykowska@infor.pl
Reklama
Nie obejdzie się bez gruntownych zmian
Aby uzupełnić brakującą kwotę w budżecie, Ministerstwo Rolnictwa chce sięgnąć w przyszłym roku po dochody z nieruchomości rolnych Skarbu Państwa. Ale system ubezpieczeń rolniczych potrzebuje głębszych zmian. Dlatego resort już rozpoczął prace nad nowym systemem
W projekcie ustawy budżetowej na 2020 r. na dopłaty do ubezpieczeń upraw rolnych i zwierząt gospodarskich zaplanowano jedynie 350 mln zł. Producenci rolni wstrzymali oddech: to kwota znacznie niższa niż wykorzystana w ubiegłym roku. Jak wynika ze sprawozdania z wykonania budżetu wypłacono rolnikom na ten cel ok. 450 mln zł. I na dodatek niższa niż zaplanowana na ten rok (w budżecie na 2019 r. zarezerwowano ok. 650 mln zł). Pojawiły się obawy, że w efekcie nie dla wszystkich zainteresowanych uzyskaniem dopłaty do ubezpieczeń rolnych wystarczy pieniędzy. − W tej sytuacji albo pieniądze skończą się przed czasem i nie wszyscy chętni rolnicy skorzystają, albo rząd będzie musiał obniżyć poziom dopłat – mówił Mariusz Olejnik, prezes Krajowego Zrzeszenia Producentów Rzepaku.
Niektórzy są zdania, że może powtórzyć się sytuacja sprzed kilku lat, kiedy to pula okazała się niewystarczająca i część zainteresowanych odeszła z zakładów ubezpieczeniowych z kwitkiem. – Obawiam się, że na jesieni 2020 r. zabraknie środków na dopłaty. Taka sytuacja miała już miejsce w 2016 r., gdy po polisy ubezpieczeniowe ustawiały się kolejki, a wielu rolników nie mogło zawrzeć umowy z dopłatą. Wówczas pieniądze skończyły się w październiku. Rząd dorzucił wprawdzie 7 mln zł, ale to wciąż było mało w stosunku do zapotrzebowania – przypomina Piotr Włodawiec z kancelarii Radców Prawnych i Adwokatów Prokurent.
Resort: sięgniemy po dochody z nieruchomości
Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi (MRiRW) uspokaja jednak rolników i zapewnia, że już planuje dodatkowe środki. – Zakłada się możliwość finansowania tego zadania wyjątkowo w 2020 r. również ze środków pozyskiwanych z zagospodarowania mienia Zasobu Własności Rolnej Skarbu Państwa do kwoty 150 mln zł – mówi Małgorzata Książyk, dyrektor Biura Prasowego Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi (patrz stanowisko).
Jednak to oznacza, że niezbędne będzie uchwalenie odpowiednich zmian w prawie. Resort przyznaje, że wiązać się to będzie z koniecznością wprowadzenia zmian w ustawie z 7 lipca 2005 r. o ubezpieczeniach upraw rolnych i zwierząt gospodarskich oraz w ustawie z 19 października 1991 r. o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi Skarbu Państwa. Dzięki temu łączna wysokość środków przeznaczonych na dopłaty do ubezpieczeń docelowo wynieść ma 500 mln zł.
To wciąż mniej niż przewidziano w ustawie budżetowej na 2019 r., w której zagwarantowano na dopłaty 650,7 mln zł. Resort rolnictwa tłumaczy jednak, że środków powinno wystarczyć. Szczególnie że w kilku ostatnich latach z reguły na dotacje ostatecznie wydawano mniej, niż było na nie przewidywane. – Wysokość środków wydatkowanych na ubezpieczenia upraw rolnych i zwierząt gospodarskich wynosiła w 2016 r. 208,01 mln zł (ustawa bud żetowa 200,7 mln zł), w 2017 r. wydano 397,18 mln zł (ustawa budżetowa 902,6 mln zł). W 2018 r. było podobnie. Na dotacje wypłacono 452,87 mln zł, podczas gdy ustawa budżetowa gwarantowała 852,6 mln zł – wymienia Małgorzata Książyk. I dodaje, że w tym roku oczekiwana jest kontynuacja tego trendu. Zakładane jest bowiem wykorzystanie środków na poziomie 500 mln zł, czyli poniżej przewidzianego ustawą poziomu.
Eksperci: może być problem
Przyglądając się jednak tendencji wciąż rosnącej liczby wykupowanych polis, eksperci mają wątpliwości, czy faktycznie zaplanowana pula pieniędzy będzie wystarczająca. W 2011 r. liczba zawartych umów wyniosła niemal 139 tys. W 2018 r. sięgnęła już 165 tys. W tym samym czasie powierzchnia ubezpieczonych upraw zwiększyła się z 3 mln do 3,26 mln ha, a wysokość składek należnych ubezpieczycielom wzrosła z 272 do 725 mln zł.
Jeżeli pieniędzy nie wystarczy, to rolnicy musieliby zapłacić pełne stawki. A więc prawie trzy razy więcej niż bez dopłat. Obecnie rząd bowiem dopłaca do stawki ubezpieczenia nawet 65 proc., a więc rolnik pokrywa z własnej kieszeni tylko pozostałe 35 proc. A na opłaty stawek w pełnej wysokości mało kogo stać. – Gdy limity we wszystkich towarzystwach oferujących w sprzedaży ubezpieczenie upraw i zwierząt gospodarskich się wyczerpią, rolnicy staną przed wyborem: albo oferta komercyjna albo rezygnacja z polisy. Ci, których nie będzie stać na taki wydatek, będą musieli liczyć na szczęście, bo w przypadku wystąpienia masowych szkód wywołanych gradobiciem, przymrozkami wiosennymi lub złym przezimowaniem, spora część rolników w 2021 r. nie otrzyma odszkodowań i nie poradzi sobie z powtórnym zakupem materiału siewnego – mówi Piotr Włodawiec.
To nie koniec złych wieści. Do konsultacji 11 października br. trafił bowiem projekt rozporządzenia w sprawie maksymalnych sum ubezpieczenia dla poszczególnych upraw rolnych w zwierząt gospodarskich na 2020 r. Większość proponowanych w niej kwot jest niższa niż przed rokiem. Obniżono maksymalne stawki ubezpieczeń w przypadku upraw zbóż, kukurydzy, rzepaku i rzepiku, chmielu, warzyw gruntowych, truskawek, roślin strączkowych, a także hodowli bydła, owiec, świń, indyków, strusi. Przykładowo: maksymalna suma ubezpieczenia w przypadku 1 ha zbóż spadła z 13,2 tys. zł do 10,8 tys. zł, kukurydzy – z 8,47 tys. zł do 5,36 tys. zł.
Wzrosną jedynie stawki dla tytoniu, drzew i krzewów owocowych, ziemniaków, buraków cukrowych oraz hodowli koni. W praktyce oznacza to, że skoro w przyszłym roku sumy ubezpieczeń będą niższe, to i dopłaty do ubezpieczeń w większości upraw i hodowli będą mniejsze. Z uzasadnienia projektu wynika, że zmiany wysokości maksymalnych poziomów sum ubezpieczeń są skutkiem zmian cen rynkowych poszczególnych upraw lub zwierząt. „Maksymalne sumy ubezpieczenia zostały wyliczone na podstawie danych przekazanych przez główny Urząd Statystyczny za rok 2018 i pierwsze półrocze 2019 r. oraz danych przekazanych przez Instytut Ekonomiki Rolnictwa” – czytamy w uzasadnieniu. Ale rząd nie ukrywa, że chodzi też o dostosowanie do możliwości budżetu państwa. – Obniżanie maksymalnych stawek ubezpieczenia to zdecydowanie efekt poszukiwania oszczędności przez rząd – nie ma wątpliwości adwokat Łukasz Opaliński, specjalista od prawa rolnego.
Powszechne narzekania
Zarówno rolnicy, jak i eksperci zgodnie zauważają, że obecny system dopłat do ubezpieczeń nie działa prawidłowo i wymaga gruntownej przebudowy. Coraz częstsze przypadki klęsk żywiołowych sprawiły, że stawki proponowane przez ubezpieczycieli rosną. Rolnicy narzekają na źle skonstruowane, mało przejrzyste umowy z ubezpieczycielami, trudności w uzyskaniu wypłat odszkodowań oraz wysokie stawki, a także to, że oferowane pakiety polis obejmują rzadko spotykane zagrożenia. I gros z nich nie ubezpiecza się. Kiedy zaś dochodzi do najgorszego – ministerstwo nie chce zostawiać producentów żywności na lodzie i rokrocznie uruchamia dodatkowe środki, np. w tym roku udzielano pomocy w związku z suszą. – Susza powtórzyła się w Polsce już dwa lata z rzędu i resort rolnictwa chciałby zachęcać rolników do ubezpieczenia się, zamiast organizować doraźną pomoc w przypadku wystąpienia klęsk żywiołowych – uważa Tomasz Żydek, wspólnik w kancelarii Żydek Pliszka Korcik.
Wszyscy eksperci są zgodni – potrzeba głębszych zmian. Bez nich, jak twierdzą, nie ma szans na odrodzenie się zwyczaju zawierania ubezpieczeń przez rolników. Choć trzeba przyznać, że i tak obecnie jest lepiej niż w latach 90. minionego wieku. Po tym, jak w 1990 r. zniesiono obowiązkowe ubezpieczenia upraw, nastąpił drastyczny spadek nabywanych polis. Jak wynika z danych GUS, rynek skurczył się z 3 mln ubezpieczeń do zaledwie 32 tys. w 2001 r. Potem widoczne było odbicie na skutek wprowadzenia w 2005 r. ustawy o ubezpieczeniach upraw rolnych i zwierząt gospodarskich, ale znacznie mniejsze od oczekiwanego, bo do poziomu zaledwie ok. 140 tys. polis rocznie. Niewiele też pomogło podniesienie w 2015 r. kwoty, jaką dopłaca do składki państwo z 50 proc. do 65 proc. – Od kilku lat liczba zawartych umów utrzymuje się na poziomie 160−165 tys. – zauważono na specjalnej konferencji zorganizowanej w połowie roku przez Najwyższą Izbę Kontroli. Te dane na tyle zaniepokoiły izbę, że postanowiła przeprowadzić kontrolę, m.in. badającą przyczyny niskiej skali ubezpieczeń rolnych (nie ma jeszcze jej wyników).
Obniżenia planowanej na 2020 r. kwoty na dopłaty do ubezpieczeń rolniczych nie pochwalają też sami ubezpieczyciele. Jak podkreślają – poziom dofinansowania składek ma zasadniczy wpływ na chęć rolników do ubezpieczania upraw. – Warto pamiętać, że w Polsce ubezpieczonych jest niespełna 30 proc. areału upraw, przy czym dotyczy to w szczególności gospodarstw wysokotowarowych, ogrywających zasadniczą rolę w produkcji żywności. W kontekście coraz częstszych i gwałtowniejszych zjawisk atmosferycznych nie jest to dobra wiadomość. W związku z tym rolą państwa powinna być popularyzacja ubezpieczeń upraw, m.in. poprzez zapewnienie odpowiednich środków na dopłaty – uważa Rafał Mańkowski, ekspert-analityk Polskiej Izby Ubezpieczeń.
Zainteresowanie poniżej oczekiwań
Z przepisów wynika, że każdy rolnik pobierający dopłaty bezpośrednie musi ubezpieczyć co najmniej 50 proc. swoich upraw. I choć zdecydowana większość producentów żywności składa wnioski o dofinansowanie (dane Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa mówią o ponad 1,3 mln osób), to polisy wykupuje niewielu (w 2018 r. zaledwie 11 proc., dziś mówi się o 23,5 proc.). Powodów takiego stanu rzeczy jest wiele.
Otóż rolników nie odstraszają potencjalne kary, wynoszące równowartość w złotych 2 euro od 1 hektara, nakładane przez władze lokalne w przypadku braku ubezpieczenia przy jednoczesnym pobieraniu dopłat bezpośrednich. Jak mówi nam Franciszek Baranowski, członek zarządu Dolnośląskiej Izby Rolniczej, wspomniane sankcje nie są egzekwowane.
– Na naszym terenie nikt nie żąda płacenia kar od rolników. Nie słyszałem o ani jednym przypadku, aby wójt, burmistrz czy prezydent zastosował to narzędzie wobec jakiegokolwiek rolnika – twierdzi Franciszek Baranowski. Uważa, że to dlatego producentom żywności opłaca się ryzykować.
Problemem jest także to, że za brak ubezpieczenia nie grożą dostatecznie dotkliwe konsekwencje. Aby producent żywności otrzymał pomoc suszową w pełnej wysokości, wymagane jest ubezpieczenie przez niego co najmniej połowy upraw od co najmniej jednego ryzyka. Jednak przy braku jakiejkolwiek polisy rolnicy i tak mogą liczyć na pomoc, choć tylko w połowie wysokości. I znów – to wystarczająco dużo, aby wielu producentom żywności kalkulowało się ryzyko.
Ponadto producenci żywności zwyczajnie oszczędzają. – Duże przedsiębiorstwa rolne kupują polisy, bo mają zbyt wiele do stracenia. Natomiast mniejsi nie ubezpieczają się w ogóle bądź wykupują najtańsze ubezpieczenia. Takie, które zapewniają im ochronę połowy upraw na minimalnym poziomie, co jest wystarczające przy pobieraniu dopłat bezpośrednich. Wielu z nich nie myśli bowiem długofalowo. Liczą na łut szczęścia, że akurat ich nie dotknie żadna susza czy nieurodzaj. A nawet jeśli, to mają nadzieję, że rząd dla nich „coś wykombinuje” – mówi mec. Łukasz Opaliński.
Producenci rolni niechętnie się asekurują
Taki stan rzeczy potwierdzają dane FADN (ang. Farm Accountancy Data Network; unijny system zbierania danych rachunkowych z gospodarstw rolnych). W grupie gospodarstw do 5 ha polisy wykupuje 2,1 proc. rolników, a do 10 ha – 6,5 proc. Ale już w grupie gospodarstw dużych, czyli o powierzchni 30−50 ha, ubezpieczenie ma 22,1 proc. z nich, a w grupie bardzo dużych, czyli powyżej 50 ha – aż 33,9 proc.
Mecenas Łukasz Opaliński uważa, że trudno się rolnikom dziwić. Wszak ceny polis – mimo dopłat – są nadal stosunkowo wysokie, koszty produkcji wciąż wzrastają, ceny skupu produktów zaś właściwie się nie zmieniają. – Dlatego rolnicy szukają oszczędności, gdzie tylko się da – uważa mec. Opaliński. Mecenas Tomasz Żydek zauważa z kolei, że susze w ostatnich latach dobitnie pokazały, iż zagrożenie wystąpienia tego rodzaju klęski żywiołowej nie jest już tylko teoretyczne czy sporadyczne. A skoro ryzyko jest wysokie, to sprzedawcy polis biorą to pod uwagę i zwiększają stawki.
Marcin Bustowski, lider Związku Zawodowego Rolników Rzeczpospolitej „Solidarni”, potwierdza słowa prawników, że rolników nie stać na ponoszenia takiego wydatku. – Rolnicy dostają coraz mniej za swoje produkty, w związku z czym ich zyski z roku na rok spadają. Cena ubezpieczeń natomiast nie maleje, w związku z czym stają się one coraz bardziej poza ich zasięgiem – podkreśla Bustowski. I dodaje, że dochód na hektar przeliczeniowy w 2016 i 2017 r. wynosił 3,4 tys. zł. W ubiegłym roku obniżył się już do 2,8 tys. zł. – Rolnicy nie mają pieniędzy, bo ciągle nie wypłacono im w pełni odszkodowania za suszę. Resort wyliczył, że z jej powodu w 2018 r. gospodarstwa straciły 8,5 mld zł. Dotychczas wypłacono jednak tylko 2,3 mld zł. Zatem rolnikom brakuje 6,2 mld zł. Do tego dochodzi niedziałająca ciągle ustawa o restrukturyzacji zadłużonych gospodarstw. Wciąż Komisja UE jej nie notyfikowała. Zmiana w tych dwóch obszarach mogłaby odmienić los rolników, a co za tym idzie, przełożyć się pozytywnie na rynek ubezpieczeń – wyjaśnia Marcin Bustowski. I dodaje, że w obecnej sytuacji rolnikom brakuje środków na spłatę kredytów, które zaciągnęli na zakup maszyn i urządzeń. Wielu nie ma też na ziarno, by obsiać pole. Dlatego dziś mało kto myśli o dodatkowych wydatkach, a wykup polisy do takich należy.
Ubezpieczyciele odpierają atak, wskazując, że ich stawki wcale nie są wygórowane. W przypadku uprawy kukurydzy stawka ubezpieczenia wynosi ok. 80 zł za hektar. To jednak jedno z tańszych ubezpieczeń. Średnio trzeba się liczyć z kwotą ok. 100 zł za ubezpieczenie 1 ha.
Diabeł tkwi w szczegółach
Zdaniem ekspertów trudna współpraca z ubezpieczycielami jest kolejnym powodem niskiego zainteresowania wykupem ubezpieczeń przez rolników. Wielu z nich skarży się na problemy przy likwidacji szkody. – Z praktyki znam wiele przypadków, gdy w stosunkowo prostych sprawach ubezpieczyciele robili wszytko, aby nie wypłacić należnego odszkodowania, lub zaniżali jego wysokość. Takie sytuacje bardzo zniechęcają rolników do korzystania z usług firm ubezpieczeniowych – mówi mec. Tomasz Żydek. Ten kłopot potwierdzała również Monika Stanny, dyrektor Instytutu Rolnictwa i Rozwoju Wsi Polskiej Akademii Nauk w niedawnym wywiadzie dla branżowego portalu Tygodnik-Rolniczy.pl. „Ciągle ogromnym problemem jest kwestia ubezpieczeń. Część chwali sobie funkcjonujący system, a reszta narzeka i czuje się okradana, bo nie otrzymuje odszkodowań” – mówiła.
O trudnościach z otrzymaniem odszkodowania w ogóle lub na odpowiednim poziomie mówią też rolnicy i ich organizacje. – Ubezpieczyciele robią wszystko, by pieniądze nie trafiły do rolnika albo zostały mu wypłacone na możliwie najniższym poziomie – mówi Sławomir Izdebski, przewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych Rolników i Organizacji Rolniczych. I wskazuje na jeszcze jeden powód niechęci rolników do polis. – Nie na wszystko można się ubezpieczyć. Są polisy od anomalii pogodowych i gradu, ale te zjawiska rzadko powodują spustoszenie w uprawach. Największe zniszczenia daje susza, ale na to nikt nie chce sprzedać ubezpieczenia – podkreśla.
Część rolników narzeka też, że zamiast ubezpieczyć się od konkretnego zagrożenia, muszą kupować drogie pakiety ubezpieczeń zupełnie niedostosowanych do charakteru ich działalności. Z kolei Franciszek Baranowski narzeka, że ceny polis bardzo uzależnione są od położenia upraw producentów żywności i potencjalnego ryzyka wystąpienia np. suszy. – Choć z perspektywy ubezpieczyciela wydaje się to logiczne, to rolnicy nie decydują się przez to na wykupienie polis, które zdecydowanie są im potrzebne – mówi Franciszek Baranowski.
Odpowiedź MRiRW na pytania DGP
Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi uprzejmie informuje, że w projekcie ustawy budżetowej na 2020 r. na ubezpieczenia upraw rolnych i zwierząt gospodarskich zaplanowano środki w wysokości 350 mln zł. Ponadto zakłada się możliwość finansowania tego zadania wyjątkowo w 2020 r. również ze środków pozyskiwanych z zagospodarowania mienia Zasobu Własności Rolnej Skarbu Państwa do kwoty 150 mln zł. Wiązać się to będzie z koniecznością wprowadzenia zmian legislacyjnych w ustawie z dnia 7 lipca 2005 r. o ubezpieczeniach upraw rolnych i zwierząt gospodarskich oraz ustawie z dnia 19 października 1991 r. o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi Skarbu Państwa. Zatem łączna kwota środków przeznaczonych na dopłaty do składek ubezpieczenia upraw rolnych i zwierząt gospodarskich może wynieść 500 mln zł.
(…) Małe zainteresowanie producentów rolnych zawieraniem umów ubezpieczenia związane jest z wysokością stawek taryfowych oferowanych przez zakłady ubezpieczeń.
Równocześnie Ministerstwo informuje, że podpisało w ramach konkursu GOSPOSTRATEG z Narodowym Centrum Badań i Rozwoju umowę na realizację projektu pt.: „Ubezpieczenia gospodarcze w holistycznym zarządzaniu ryzykiem w rolnictwie zorientowanym na zrównoważenie, wdrażanie innowacji i technologii oraz przeciwdziałanie zmianom klimatu”.
Celem głównym projektu jest zaproponowanie rozwiązań zwiększających efektywność i racjonalność wydatkowania środków budżetowych w oferowane już obecnie polskim rolnikom produkty ubezpieczeniowe i poszerzenie ich listy, które po pilotażu w praktyce będą mogły stanowić podstawę do dokonania nowelizacji istniejących regulacji prawno-administracyjnych oraz wdrożenia nowych norm z tego zakresu. Zaprojektowane produkty ubezpieczeniowe staną się składnikiem szerszej konstrukcji systemu holistycznego zarządzania ryzykiem w polskim rolnictwie. Powyższe cele osiągnie się w trzyletnim okresie, realizując w nim w trzy zadania, których wspólną częścią będzie proces stopniowego dochodzenia do nadającego się do praktycznego wdrożenia zestawu pięciu produktów ubezpieczeniowych. Będzie on składał się z aktualizacji bieżącej oferty, instrumentów stabilizowania przychodów, ubezpieczania nadwyżek i dochodów, kontraktów indeksowych oraz alternatywnych schematów subsydiowania krajowych ubezpieczeń rolnych.
Małgorzata Książyk,
dyrektor biura prasowego Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi
Ubezpieczyciele odpierają jednak zarzuty. – Nieprawdą jest, że rolnicy nie mogą ubezpieczyć upraw od suszy. Oferujemy takie ubezpieczenie razem z Pakietem Jesień. Klienci, oprócz tego pakietu, mogą także wykupować polisy od pojedynczych ryzyk – słyszymy w biurze prasowym PZU.
Także Rafał Mańkowski, ekspert-analityk Polskiej Izby Ubezpieczeń, odpiera zarzut o niewypłacaniu odszkodowań. − W latach 2012−2016 firmy ubezpieczeniowe wypłaciły rolnikom 2 mld zł w ramach odszkodowań za ubezpieczanie upraw. Dzięki odszkodowaniom tysiące gospodarstw mogły przetrwać i nadal funkcjonować – informuje Mańkowski.
Firmy ubezpieczeniowe nie chciały oficjalnie komentować tego, czy obawiają, że stracą z powodu niższej kwoty na dotacje do ubezpieczeń rolniczych. W nieoficjalnych rozmowach przyznają, że mają nadzieję, iż poziom wykupowanych polis utrzyma się na dotychczasowym poziomie, czyli że rolnicy, którzy już do nich się przekonali, ostatecznie z nich nie zrezygnują. Nie kryją natomiast, że potrzebna jest duża akcja uświadamiająca rolników, dlaczego potrzebne są im ubezpieczenia.
Recept brak
Jak zachęcić rolników do wykupowania polis? Dziś właściwie nikt nie ma na to pewnej recepty.
– W naszym odczuciu nie poziom stawek ubezpieczeniowych, lecz brak wiedzy na temat tego, co polisa daje, jest powodem, dla którego tak niewielu rolników zawiera umowy ubezpieczeniowe. Czas to zmienić, bo jak widać w ostatnich latach rolnicy coraz bardziej tracą z powodu nieprzewidzianych zjawisk pogodowych – mówi przedstawiciel jednej z firm ubezpieczeniowych.
Rolnicy z kolei postulują większą konkurencję na rynku ubezpieczycieli. Dziś polisy oferuje im pięć zakładów – PZU, Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych TUW, Concordia Polska TUW, Pocztowy TUW, InterRisk Towarzystwo Ubezpieczeń Vienna Insurance Group. – Pojawienie się kolejnych podmiotów na tym rynku mogłoby wymusić na dotychczasowych spadek składek. Szczególnie że nowe, by przebić się z ofertą do rolników, musiałyby zaproponować atrakcyjniejszą od konkurencji cenę. To mogłoby zapoczątkować falę obniżek – podpowiada Jan Wieczorek, właściciel gospodarstwa koło Grodziska Mazowieckiego.
Marcin Bustowski dodaje, że do tego, by sytuacja rolników uległa poprawie, potrzebne jest jeszcze jedno rozwiązanie. – Powinna też zostać przyjęta rekomendowana cena na poszczególne płody rolne, czyli taka, po której miałyby być skupowane. To pozwoliłoby rolnikom lepiej planować wydatki i przyszłość – podkreśla Bustowski.
Prace nad przebudową
Ministerstwo Rolnictwa również łączy małe zainteresowanie producentów rolnych zawieraniem umów ubezpieczenia z wysokimi stawkami ustalanymi przez zakłady ubezpieczeń. Dlatego resort już podjął pierwsze kroki nad zmianą systemu. Małgorzata Książyk informuje, że ministerstwo w ramach konkursu GOSPOSTRATEG podpisało umowę z Narodowym Centrum Badań i Rozwoju na realizację projektu „Ubezpieczenia gospodarcze w holistycznym zarządzaniu ryzykiem w rolnictwie zorientowanym na zrównoważenie, wdrażanie innowacji i technologii oraz przeciwdziałanie zmianom klimatu”. Celem głównym projektu jest, jak wyjaśnia, zaproponowanie rozwiązań zwiększających efektywność i racjonalność wydatkowania środków budżetowych w oferowane już obecnie polskim rolnikom produkty ubezpieczeniowe i poszerzenie ich listy. Z informacji wynika, że powyższe zmiany w zasadach realizacji dotacji z budżetu państwa do ubezpieczenia upraw rolnych i zwierząt gospodarskich rząd chciałby przeprowadzić w ciągu najbliższych trzech lat, poprzedzając je odpowiednimi badaniami i pilotażem w praktyce (patrz odpowiedzi ministerstwa). ©℗
Współpraca Joanna Pieńczykowska
Jak działa system dopłat do ubezpieczeń rolniczych
Od kilkunastu lat budżet państwa dopłaca producentom rolnym do składek z tytułu zawarcia niektórych umów ubezpieczenia upraw i hodowli
Dopłaty na podstawie ustawy z 7 lipca 2005 r. o ubezpieczeniach upraw rolnych i zwierząt gospodarskich (t.j. Dz.U. z 2019 r. poz. 447) dotyczą ubezpieczeń od następujących zdarzeń losowych:
  • dla produkcji roślinnej (tj. upraw – zbóż, kukurydzy, rzepaku, rzepiku, chmielu, tytoniu, warzyw gruntowych, drzew i krzewów owocowych, truskawek, ziemniaków, buraków cukrowych lub roślin strączkowych) od huraganu, powodzi, deszczu nawalnego, gradu, pioruna, obsunięcia się ziemi, lawiny, suszy, ujemnych skutków przezimowania lub przymrozków wiosennych;
  • dla produkcji zwierzęcej (tj. bydła, koni, owiec, kóz, drobiu lub świń) od huraganu, powodzi, deszczu nawalnego, gradu, pioruna, obsunięcia się ziemi, lawiny, uboju z konieczności.
Z kim zawrzeć umowę
Obecnie poziom dopłat wynosi do 65 proc. składki. Zmiany wprowadzone w 2015 r. polegały m.in. na zwiększeniu wysokości dopłat z ówczesnych 50 proc. do obecnych 65 proc. oraz na urealnieniu maksymalnych dopuszczalnych stawek taryfowych. Biorąc na siebie ciężar znaczącej części składki, rząd chciał zachęcić rolników do ubezpieczania upraw.
Producenci rolni zawierają umowy z wyłonionymi zakładami ubezpieczeniowymi. Ich wyboru dokonuje na każdy kolejny rok minister rolnictwa i rozwoju wsi. Najpierw jednak zakłady ubezpieczeniowe zainteresowane zawarciem z nim umów w sprawie dopłat do 15 listopada roku poprzedzającego przedstawiają swoją ofertę (wraz z warunkami ubezpieczenia upraw i zwierząt). Umowy pomiędzy resortem a wyłonionymi towarzystwami powinny być zawarte do 31 grudnia.
Obecnie rolnicy mogą korzystać z ofert pięciu towarzystw. Szef resortu rolnictwa zawarł bowiem na 2019 r. umowy w sprawie stosowania dopłat ze środków budżetu państwa do składek ubezpieczenia upraw rolnych lub zwierząt gospodarskich z następującymi firmami:
  • Powszechny Zakład Ubezpieczeń SA z siedzibą w Warszawie,
  • Concordia Polska Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych z siedzibą w Poznaniu,
  • InterRisk Towarzystwo Ubezpieczeń SA Vienna Insurance Group z siedzibą w Warszawie,
  • Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych „TUW” z siedzibą w Warszawie,
  • Pocztowe Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych z siedzibą w Warszawie.
Kto może dostać dotację
Ubezpieczenia można wykupić w różnych kanałach dystrybucji, najczęściej u wyspecjalizowanych agentów, w placówkach banków obsługujących sektor rolny i bankach spółdzielczych oraz za pośrednictwem brokerów.
Umowę może zawrzeć producent rolny w rozumieniu ustawy o ubezpieczeniach upraw rolnych i zwierząt gospodarskich zawierający umowę ubezpieczenia na własny rachunek bądź na rachunek innego producenta rolnego. Przy czym przez pojęcie „producent rolny” – należy rozumieć „osobę fizyczną, osobę prawną albo jednostkę organizacyjną nieposiadającą osobowości prawnej, w której posiadaniu lub współposiadaniu jest gospodarstwo rolne, prowadzącą działalność rolniczą, o której mowa w art. 4 ust. 1 lit. c rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) nr 1307/2013 z 17 grudnia 2013 r.”.
Jeżeli producent jest przedsiębiorstwem dużym, to wymagana jest decyzja Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi uprawniająca do uzyskania dopłaty do składki. Za duże przedsiębiorstwo uważa się takie, które zatrudnia więcej niż 250 pracowników i którego roczny obrót przekracza 50 mln euro lub którego całkowity bilans roczny przekracza 43 mln euro.
Maksymalne sumy
Wysokość sum ubezpieczenia, od których obliczana jest składka ubezpieczeniowa, określana jest w polisie ubezpieczeniowej między rolnikiem a zakładem ubezpieczeń. Przy czym nie mogą one przekroczyć maksymalnych poziomów określonych w rozporządzeniu ministra rolnictwa. Projekt rozporządzenia, który ma obowiązywać w 2020 r., ustala maksymalne sumy ubezpieczenia w większości grup upraw na poziomie wyraźnie niższym niż w roku poprzednim. Wśród upraw najczęściej obejmowanych ochroną ubezpieczeniową maksymalne sumy ubezpieczenia spadły: dla rzepaku i rzepiku z 10 200 zł/ha do 9320 zł/ha; dla zbóż – z 13 200 zł/ha do 10 820 zł/ha, a dla kukurydzy z 8470 zł/ha do 5360 zł/ha. Wzrost maksymalnych sum ubezpieczenia następuje w przypadku tytoniu, ziemniaków i owoców. Maksymalne sumy ubezpieczenia wyliczane są na podstawie cen rynkowych płodów rolnych w danej grupie upraw oraz osiąganego w Polsce poziom plonu. Można zatem odnieść wrażenie, że obniżenie maksymalnych sum ubezpieczenia jest skumulowanym efektem niższych plonów, na które wpływ miał m.in. niedobór wody w 2018 i 2019 r., oraz cen płodów rolnych na rynkach.
Wysokość sumy ubezpieczenia ma przełożenie na wysokość zarówno składki ubezpieczeniowej, jak i wypłaty w przypadku zajścia szkody. Dlatego warto określać ją na poziomie realnie odzwierciedlającym specyfikę danego gospodarstwa. Zawyżenie sumy powoduje zwiększoną składkę, z kolei jej zaniżenie spowoduje, że odszkodowanie nie pokryje faktycznie poniesionych szkód.
Zasady funkcjonowania
Chociaż beneficjentem dopłaty są rolnicy, to środki przekazywane są przez resort rolnictwa bezpośrednio na rachunek zakładu ubezpieczeń. Dzięki temu rolnicy opłacają tylko część składki lub jej ratę, a budżet opłaca zakładowi ubezpieczeń pozostałą część składki zbiorczo na koniec kwartału. Dzięki temu rolnik nie musi opłacać składki ze swoich środków i następnie występować o refundację. Z całą pewnością ogranicza to również koszty administracyjne przeprowadzenia takiej operacji po stronie ministerstwa, ponieważ dziesiątki tysięcy polis obsługiwane są w zakładach ubezpieczeń za pomocą systemów informatycznych poszczególnych firm i dopiero w zagregowanej formie trafiają do rozpatrzenia przez ministerstwo.

opinie ekspertów

Marek Sawicki, poseł PSL i były minister rolnictwa
System ubezpieczeń rolniczych jest kulawy. I trudno będzie cokolwiek w tym zakresie zmienić, skoro jest tak mało pieniędzy na dopłaty do polis. Gdyby rząd chciał wprowadzić powszechny obowiązek ubezpieczeń, zapewniając im przy tym dopłaty na poziomie 65 proc., to 500 mln absolutnie nie byłoby wystarczające. Nawet gdyby wreszcie zaczęto należycie egzekwować kary za brak wykupionej polisy przy pobieraniu dopłat bezpośrednich. Potrzeba byłoby co najmniej 1,5 mld zł. Tymczasem resort rolnictwa, szukając oszczędności, zdecydował się obniżyć stawki maksymalne dla najważniejszych upraw i hodowli. Zamiast ratować system, woli przeznaczyć pieniądze na program 500+ na terenach wiejskich.
Karygodna jest sytuacja, że gminy praktycznie nie nakładają sankcji za brak ubezpieczenia. Same sankcje są też stanowczo zbyt niskie. Wielu rolnikom pobierającym dopłaty bezpośrednie bardziej kalkuluje się zapłacić ewentualną karę, niż płacić wysokie stawki ubezpieczenia. Te sankcje trzeba egzekwować.
Jest też inny poważny kłopot. Mianowicie wielu właścicieli gruntów jest wyłącznie biorcami dopłat i nie interesuje się samymi gruntami ani zbiorami. Dlaczego? Bo dzierżawi te tereny i nie ubezpiecza ich. Faktyczni użytkownicy ziemi też tego nie robią, bo bez dopłat musieliby zapłacić majątek za polisę. Według mnie to użytkownicy, a nie właściciele gruntów powinni móc ubiegać się o dopłaty. Bo w dzisiejszej sytuacji właściciele nie użytkują gruntów, ale nie chcą ich też sprzedawać ze względu na atrakcyjne dopłaty bezpośrednie od państwa. W takich warunkach jakiekolwiek zmiany w systemie ubezpieczeń to wyłącznie doraźne łatanie dziur. ©℗
Oprac. JAS
dr inż. Anna Hammermeister, zastępca dyrektora biura Polskiego Związku Hodowców i Producentów Trzody Chlewnej „POLSUS”
Brak większego zainteresowania ubezpieczeniem zwierząt wynika ze zbyt dużego udziału rolników w kwocie ubezpieczeń i w związku z tym braku szerszego zainteresowania ubezpieczeniami z ich strony. Żeby były one szeroko stosowane, udział państw powinien być zdecydowanie większy. Poza tym za mało jest firm, które są zainteresowane zawieraniem ubezpieczeń. Nie ma oferty ubezpieczenia od suszy – nie ma chętnych firm. Nie ma też oferty ubezpieczania zwierząt od chorób.
Sama wysokość proponowanych stawek ubezpieczeń dla trzody chlewnej na 2020 r. nie budzi naszych zastrzeżeń. Problemem jest wspomniany wcześniej udział rolnika w stawkach ubezpieczeń, tj. 35 proc. wysokości ubezpieczenia, udział państwa jest bowiem na poziomie do 65 proc. Jeśli kwota ubezpieczenia wynosi 1450 zł/rok, to 35 proc. tej kwoty musi ponieść rolnik. Dla większości są to za wysokie koszty, dlatego nie są oni powszechnie zainteresowani zawieraniem ubezpieczeń. Rolnicy chcąc ograniczać koszty działalności, nie ubezpieczają zwierząt − trochę ryzykując z nadzieją, że nic się nie stanie. Rolnicy obawiają się także, że nawet jeśli ubezpieczą zwierzęta, to w przypadku zdarzenia losowego mogą nie uzyskać odszkodowania, ponieważ ubezpieczyciel będzie starał się wykazać winę rolnika, aby uniknąć wypłaty odszkodowania. Dlatego warto, aby szczegółowe warunki ubezpieczeń były konsultowane z organizacjami branżowymi, np. w zakresie wyceny i likwidacji szkody.
Rolnicy w ramach obowiązkowego ubezpieczenia OC mają możliwość ubezpieczenia mienia ruchomego do określonej kwoty − jeśli wystąpi niekorzystne zdarzenie, wówczas mogą uzyskać odszkodowanie w ramach tego ubezpieczenia. Tu jednak nie ma wsparcia ze strony państwa. ©℗
Rozliczanie dopłat między MRiRW a zakładami ubezpieczeniowymi z faktycznie zawartych umów ubezpieczenia następuje w okresach kwartalnych. Podstawą do rozliczenia dotacji jest wniosek, który należy dostarczyć do ministerstwa do 20. dnia miesiąca następującego po danym kwartale. Wyjątkiem jest IV kwartał, w odniesieniu do którego wniosek musi być dostarczony do 15 grudnia.
Konsekwencje braku polis
Zgodnie z art. 10c par. 1 ustawy o ubezpieczeniach upraw rolnych i zwierząt gospodarskich rolnik, który uzyskał płatności bezpośrednie (w rozumieniu przepisów o płatnościach w ramach systemu wsparcia bezpośredniego), jest obowiązany zawrzeć umowę ubezpieczenia obowiązkowego upraw od ryzyka wystąpienia szkód spowodowanych przez powódź, suszę, grad, ujemne skutki przezimowania lub przymrozki wiosenne. Obowiązek ubezpieczenia uważa się za spełniony, jeżeli od 1 lipca roku następującego po roku, za który rolnik uzyskał płatności bezpośrednie, w okresie 12 miesięcy ochroną ubezpieczeniową objęte jest co najmniej 50 proc. powierzchni upraw od co najmniej jednego ryzyka.
Jednak jednocześnie wprowadzono możliwość swoistego uniknięcia opłaty ubezpieczenia. Mianowicie w przypadku niedopełnienia obowiązku ubezpieczenia rolnik, który uzyskuje płatności bezpośrednie, powinien wnieść na rzecz gminy opłatę, która wynosi 2 euro za każdy ha. Takiej opłaty nie trzeba wnosić, gdy rolnik otrzymał pisemną odmowę zawarcia umowy ubezpieczenia od co najmniej dwóch zakładów ubezpieczeń, które oferują ubezpieczenia upraw.
W ostatnich latach znacznie dotkliwszą sankcją były jednak ograniczenia wysokości pomocy ze środków budżetowych. W przypadku pomocy suszowej w 2018 r. brak ubezpieczenia skutkował ograniczeniem pomocy klęskowej o połowę. Podobne zasady obowiązują w odniesieniu do strat spowodowanych przez suszę w 2019 r. To nie wszystko. Posiadanie polisy ubezpieczeniowej jest również warunkiem skorzystania z preferencyjnych kredytów klęskowych. W takich przypadkach brak ubezpieczenia uniemożliwia skorzystanie z obniżonego oprocentowania kredytu.
Ocena
W szerszym kontekście mechanizm dotowanych ubezpieczeń upraw rolnych sprawdza się w praktyce. Według ostatnich dostępnych danych w 2018 r. ochroną ubezpieczeniową objęte było 3,5 mln ha. Według danych GUS łączna suma ubezpieczenia wzrosła o jedną trzecią od czasu zwiększenia skali dopłat do składek i przekroczyła w 2017 r. poziom 18 mld zł (dla porównania w 2010 r. było to niespełna 8 mld zł). Oznacza to, że poziom ochrony jest ponad dwukrotnie wyższy niż w 2010 r. Natomiast ubezpieczenia zwierząt gospodarskich cieszą się znacznie mniejszą popularnością. Według danych GUS umów ubezpieczenia zwierząt gospodarskich jest mniej niż 1 tys.
Powszechność korzystania z ubezpieczeń upraw jest bardzo różna w zależności od wielkości gospodarstwa, ale również rodzaju uprawy i zakresu ochrony. Dane statystyczne pokazują, że z ochrony ubezpieczeniowej częściej korzystają gospodarstwa większe. Najczęściej ochroną obejmowane są te uprawy, gdzie ryzyko szkód jest faktycznie najwyższe: i tak rzepak i rzepik oraz tytoń ubezpieczane są w około 90 proc. areału, natomiast inne uprawy – w mniejszym stopniu.
Najczęściej wybieranym ryzykiem jest ochrona przed skutkami gradobicia. Losowość tego zjawiska i dotkliwe szkody w przypadku jego zajścia przyczyniły się do zbudowania wysokiej świadomości potrzeby takiej ochrony. Ryzyka takie, jak ujemne skutki przezimowania bądź przymrozki wiosenne, są drożej wyceniane, ale zjawiska te są bardzo dotkliwe w skutkach i powodują olbrzymie straty na dużych obszarach kraju. Pozyskanie takiej ochrony ubezpieczeniowej bez dopłat dla rolników z bud żetu byłoby zapewne niemożliwe. Trzeba nadmienić, że pokrywanie przez zakłady ubezpieczeń szkód wynikających ze złego przezimowania nie jest oferowane w państwach ościennych.
Podobnym przypadkiem jest ryzyko suszy, która dała się we znaki polskim rolnikom szczególnie w ostatnich dwóch latach. Badania wskazują, że niedobory wody na terytorium Polski będą stanowić coraz większe wyzwanie, również dla polskiego rolnictwa. W 2019 r. pojawiły się na rynku pierwsze oferty ubezpieczeń od ryzyka suszy – w wersji pilotażowej i na dość niewielką skalę. W ocenie zakładów ubezpieczeń ryzyko suszy jest bardzo duże, zatem oferowanie takiego ubezpieczenia bez zabezpieczenia w budżecie środków na dopłaty do składek i jednoczesnych bodźców zachęcających do rozsądnego gospodarowania wodą będzie bardzo trudne. ©℗
Wyjaśnienie
W numerze TGP nr 40 (DGP nr 217) w opinii sędziego Sądu Najwyższego Marcina Łochowskiego na s. C17 błędnie został rozwinięty użyty przez autora skrót k.p.c. (kodeks postępowania administracyjnego zamiast kodeks postępowania cywilnego). W efekcie treść wypowiedzi została wypaczona. Autora opinii przepraszamy.
Redakcja