PAP: Co pan myśli o ostatniej deklaracji prezesa NBP Adama Glapińskiego w sprawie mechanizmów przewalutowania kredytów frankowych, przygotowywanych w ramach Komitetu Stabilności Finansowej?

Jerzy Bańka: Wypowiedź prezesa NBP na pewno była uspakajająca i tonizująca. Prezes Glapiński przede wszystkim zdementował te wcześniejsze wypowiedzi różnych osób, że te rekomendacje będą szły w kierunku wprowadzenia jakichś dodatkowych obciążeń podatkowych dla banków. To jest bardzo ważna deklaracja, ale bardzo ważne są też słowa, że nikt może nie być zadowolony z tych rozwiązań. Dziś mamy taką zero-jedynkową sytuację, że frankowicze, w oparciu o obietnice polityków i postulaty wykreowane przez różne ośrodki opiniotwórcze, formułują oczekiwania maksymalne. To środowisko zainteresowane jest właściwie tylko jednym - przewalutowaniem według kursu z dnia zaciągnięcia kredytu. Żadne inne opcje nie wchodzą w grę, co powoduje, że mamy sytuacje patową. Ze strony banków wielokrotnie były przedstawiane różne propozycje, zachęty do przewalutowania, wydłużenia okresu kredytowania itp. Bank Millennium proponował np. bardzo atrakcyjne możliwości przewalutowania i nie spotkało się to z dobrym przyjęciem. Inne propozycje też były niestety totalnie odrzucane. Ta cała wrzawa dezinformacyjna, która przetoczyła się przez kraj w ostatnich miesiącach, przyczyniła się do powstania nadziei w środowisku frankowiczów, że uda się w sposób niemal cudowny, drogą zapisów ustawowych, doprowadzić do przewalutowania tych kredytów na ich zasadach. Organizacje grupujące frankowiczów są nastawione na osiągnięcie maksymalnych korzyści. To jest nierealne i muszą to sobie uświadomić.

PAP: Ale prezes NBP mówił w środę, że przewalutowanie, które zaproponuje KSF, odbędzie się kosztem banków. Zna pan te propozycje? (rozmowa odbyła się przed wydaniem rekomendacji KSF w sprawie kredytów frankowych)

J.B.: Te prace cały czas trwają, ale z przecieków, a może nawet domysłów można wnosić, że będą to różne mieszane sposoby, które będą zastosowaniem zasady "kija i marchewki". Z jednej strony zachęty, a z drugiej obciążenia, które będą skłaniały banki do otwarcia na rzecz przewalutowania na akceptowanych przez drugą stronę warunkach. Moim zdaniem problem polega w dużym stopniu na emocjach. Dopóki nie będzie stworzona pozytywna atmosfera ze strony ośrodków opiniotwórczych, takich jak prezydent, rząd, NBP, wskazująca, że jest to jedyna droga rozwiązania tego problemu, trudno liczyć na akceptację ze strony klientów.

Reklama

PAP: Czy środowisko bankowe i ZBP generalnie akceptują te mechanizmy, które chce zaproponować KSF?

J.B.: Nie znamy tych mechanizmów, więc trudno je akceptować. Ale oczywiście przyglądamy się całej sprawie z pewną nadzieją na jakąś normalność. Gdy 2 sierpnia ub. roku kancelaria prezydenta i prezes NBP przedstawili informację, że nie przewiduje się ustawowego przewalutowania, że będzie jedynie ustawa spreadowa, też mocno kontrowersyjna, to uspokoiło nieco nastroje. Brak jest jednak nadal impulsów pozytywnych, kierowanych do frankowiczów, zachęcających ich, by byli bardziej otwarci na propozycje banków. To musi niepokoić.

PAP: Mówi pan, że prezydencki projekt, zakładający zwrot części spreadów jest kontrowersyjny...

J.B.: Ten projekt ustawy jest na pewno jakimś wyrazem determinacji prezydenta, by przynajmniej częściowo wywiązać się z obietnic złożonych w kampanii wyborczej. Jednak świadomość tego, że ta ustawa nie rozwiązuje żadnego problemu, jest w kancelarii prezydenta. Bo premiować będzie np. tych, którzy już dawno spłacili swoje kredyty, a w przeszłości zyskali na najniższym kursie franka. Narusza w sposób rażący elementarne zasady sprawiedliwości. Abstrahuje też od kwestii nierówności między tymi, którzy brali kredyt denominowany i tymi, którzy brali indeksowany. Też samo uzasadnienie do tego projektu jest nieprecyzyjne. Podnosi się w nim np. że spready były za wysokie. To jakie miałyby być? To rynek kształtował wysokość spreadów. I były one naliczane lege artis. Ratio legis tej ustawy właściwie nie istnieje. Jest nim zasada słuszności ochrony praw konsumentów. W mojej ocenie jest to zbyt słabe, szczególnie w zdarzeniu z oczekiwaniami innych kredytobiorców.

PAP: Zatem ustawa nie powinna wejść w życie?

J.B.: Skoro koszty regulacyjne tej ustawy mają sięgać 9 mld zł, to proponujemy, by przeznaczyć je na rzeczywistą, aktywną restrukturyzację zadłużenia tych, którzy mają problemy ze spłatą kredytów. I to zarówno kredytów frankowych, jak i złotowych. Kierowaliśmy do przedstawicieli władz państwowych postulaty, by ta ustawa była w tym kierunku przeformułowana. Można wycofać ten projekt i złożyć nowy albo można przyjąć daleko idące poprawki do prezydenckiego projektu w ramach prac w parlamencie. Niestety, obawiamy się że w rozedrganej atmosferze politycznej będzie trudno o racjonalne decyzje i prace w parlamencie będą szły w złym kierunku.

PAP: Jak ZBP ocenia ostatnie inicjatywy prezesa UOKiK, który chce ułatwiać renegocjowanie umów kredytowych między bankami, a klientami.

J.B.: Prezes Marek Niechciał chce zastosować analogię do rozwiązywania problemu zwrotu tzw. opłat likwidacyjnych przy ubezpieczeniach z funduszem kapitałowym. W naszej ocenie nie jest to możliwe, bo to są zupełnie nieporównywalne sytuacje. W przypadku ubezpieczycieli rezygnują oni po prostu z części tzw. kary umownej, czyli nadzwyczajnego zysku. Natomiast w przypadku sektora bankowego mówimy o rzeczywistej stracie, gdyby ten mechanizm zastosować do kredytów frankowych. Z kolei ze względu na liczbę różnych przypadków trudno sobie wyobrazić negocjowanie indywidualne. Rozmowy powinny prowadzić poszczególne banki z przedstawicielami swoich klientów. Jako sektor bankowy jesteśmy otwarci na mediacje. Niestety, w naszej ocenie, środowisko frankowiczów nie jest przygotowane na rozmowy. Jak ktoś od razu stawia maksymalny postulat, czyli przewalutowanie kredytu, na samym wstępie blokuje możliwość prowadzenia negocjacji i poszukiwania kompromisu.

PAP: Wśród pomysłów prezydenckich jest też koncepcja, by można było unieważnić umowę kredytu, oddając mieszkanie. Jak środowisko bankowe ocenia ten pomysł?

J.B.: Ta propozycja była w pierwszym projekcie prezydenta, ze stycznia ubiegłego roku. Wzorowano się na rozwiązaniach amerykańskich, ale tam sytuacja prawna wygląda zupełnie inaczej. W Polsce, jak i w całej Europie obowiązuje zasada odpowiedzialności dłużnika całym majątkiem za swoje zobowiązania. Nie można więc ograniczyć odpowiedzialności tylko do przedmiotu zabezpieczenia. O takim rozwiązaniu można myśleć przy zawieraniu przyszłych umów kredytowych. Inaczej byłoby to działanie prawa wstecz. Poza tym, nawet jeśli by wprowadzono takie rozwiązanie, jego popularność byłaby niewielka, bo ludzie nie chcieliby tracić mieszkań. Już lepszym rozwiązaniem byłoby skorzystanie z upadłości konsumenckiej, choć to rozwiązanie też jest tylko dla tych, którzy nie dysponują żadnym majątkiem, a mają dużo długów. Upadłość konsumencka nie jest metodą na rozwiązanie problemu kredytów frankowych, bo jest to wpędzanie całych rodzin w niebyt cywilizacyjny.

PAP: Czy sektor bankowy ma zatem jakieś swoje propozycje rozwiązania problemu, poza oczywiście wspomniana modyfikacją prezydenckiego projektu spreadowego?

J.B.: Przypomnę, że cały czas obowiązuje tzw. sześciopak, a wszystkie banki posiadające kredyty frankowe zadeklarowały wydłużenie funkcjonowania tego sześciopaku. Przypomnę, że wśród tych propozycji były: uwzględnianie ujemnej stawki LIBOR, istotne zmniejszenie spreadu walutowego, wydłużenie okresu spłaty, możliwość okresowego zawieszenia spłaty raty kapitałowej, rezygnacja z żądania nowego zabezpieczenia kredytu, możliwość bezprowizyjnego przewalutowania po średnim kursie NBP, uelastycznienie zasad restrukturyzacji kredytów hipotecznych, uwolnienie zabezpieczenia przez możliwość udzielenia nowego kredytu w przypadku zakupu nowego mieszkania lub zamiany mieszkania.

PAP: To wszystko obowiązuje?

J.B.: Tak. To konkretne propozycje wyeksponowane na stronach każdego banku. Poza tym banki wyasygnowały 600 mln zł na fundusz wsparcia restrukturyzacji kredytów hipotecznych dla osób tracących pracę. Widzimy możliwość dokonania pewnych korekt w tej ustawie, by te środki można było aktywizować. Na razie są zamrożone, bo bardzo mało osób z tego korzysta. Ale może byłaby możliwość przeznaczania ich na pomoc przy przewalutowaniu.

PAP: Są jeszcze jakieś inne pomysły?

J.B.: Możliwe jest jeszcze rozwiązanie, że w przypadku wzrostu kursu ponad określony poziom bank będzie brał na siebie część ryzyka kursowego. Prace nad tym trwają i myślę, że one się w dużej mierze spotkają z tym, co wypracuje grupa robocza KSF. Banku muszą szukać rozwiązania, bo mają świadomość, że jest pewnego rodzaju ryzyko systemowe, związane z utrzymaniem takiego portfela w tak niestabilnym czasie, także pod względem geopolitycznym. Trzeba jednak pamiętać, że jeśli chodzi o koszty obsługi kredytów z portfela frankowego, są one w większości przypadków cały czas bardziej atrakcyjne, niż koszty obsługi kredytów złotowych. Oczywiście mamy świadomość, że na ten moment, z uwagi na wysoki kurs franka, księgowo ten kapitał do spłaty pozostaje bardzo wysoki. Ale ta sytuacja może się zmienić w perspektywie spłaty trzydziestoletniego kredytu. Co się stanie, jak frankowicze dziś przewalutują kredyty na złotówki, a za rok okaże się, że frank będzie kosztował 2,5 złotego? Wtedy wielu z nich będzie uważało, że zostali nabici w butelkę.

PAP: Jak z punktu widzenia środowiska bankowego wygląda sprawa procesów sądowych z frankowiczami? Ostatnio banki przegrywają chyba coraz więcej tych procesów?

J.B.: Niestety prasa eksponuje te przypadki, w których frankowicze wygrywają. Natomiast te, w których przegrywają, nie spotykają się z zainteresowaniem mediów. Stwarza to mylne wrażenie, jakoby frankowicze byli górą. Absolutnie tak nie jest. Z naszych danych wynika, że absolutna większość wyroków prawomocnych, wyroków drugiej instancji lub Sądu Najwyższego, jest korzystna dla banków. Korzystne dla frankowiczów są najczęściej wyroki sądów pierwszej instancji. Wiele z nich jest potem weryfikowanych.

Rozmawiał Piotr Śmiłowicz (PAP)