Wśród ekspertów przeważa opinia, że polityka ta powróci ostatecznie w tradycyjne koleiny - oparcia przywództwa USA na NATO i więziach transatlantyckich oraz powstrzymywania agresywnych poczynań Rosji. Wyrażają oni jednak obawy, że w chwilach kryzysów nieprzewidywalny Trump może doprowadzić do ich zaostrzenia. Niepokój budzi też perspektywa długich dochodzeń w Kongresie w sprawie kontaktów osób z otoczenia Trumpa z Rosją oraz wzrostu nastrojów antyamerykańskich w Europie.

Ładem międzynarodowym zachwiały już wypowiedzi Trumpa po wyborach, kiedy podobnie jak w kampanii mówił o NATO jako sojuszu „przestarzałym”, chwalił Brexit, zachęcając tym inne kraje europejskie do występowania z UE, i chwalił prezydenta Rosji Władimira Putina mimo rosyjskiej agresji na Ukrainie i współudziału Rosji w brutalnej pacyfikacji opozycji w Syrii.

Na niedawnych spotkaniach w Europie (szczyt G20, narada ministrów obrony NATO i konferencja ds. bezpieczeństwa w Monachium) najbliżsi współpracownicy prezydenta USA potwierdzili jego żądania, by członkowie Sojuszu zwiększyli nakłady na obronę co najmniej do ustalonego wspólnie minimum 2 proc. budżetu, który to warunek spełnia na razie tylko pięć krajów (w tym USA i Polska).

Reklama

Nalegali jednak na to także poprzedni prezydenci USA - choć żaden poza Trumpem nie groził, że kraje, które nie zwiększą wydatków na zbrojenia, nie doczekają się amerykańskiej pomocy w razie agresji, wbrew artykułowi V Traktatu Północnoatlantyckiego o kolektywnej obronie.

Naciski takie są powszechnie krytykowane przez ekspertów. „USA muszą przestać wywierać presję na europejskich sojuszników, by znacznie zwiększyli nakłady na obronę, co jest niemożliwe do osiągnięcia i nie ma strategicznego celu” - napisał Anthony Cordesman z Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS).

W czasie wizyty w Europie amerykański minister obrony James Mattis powiedział, że USA mogą „zmniejszyć swoje zobowiązania” w NATO, jeśli kraje członkowskie nie spełnią wspomnianego warunku wydatków na zbrojenia na poziomie 2 proc. budżetu. Jednak on sam, a także sekretarz stanu Rex Tillerson i wiceprezydent Mike Pence starali się uspokoić europejskich partnerów. Mówili, że USA chcą silnego NATO i silnej Unii Europejskiej, i podkreślali, że Ameryka dotrzyma wszystkich sojuszniczych zobowiązań. Krytykowali Rosję za inwazję na Krym i zaznaczali, że musi ona wypełnić warunki mińskich porozumień pokojowych.

Dyplomaci europejscy zareagowali na to oświadczeniami wyrażającymi satysfakcję. Jak wynika jednak z nieoficjalnych wypowiedzi, deklaracje współpracowników Trumpa ich nie uspokoiły i spotęgowały dezorientację. W komentarzach mówi się o „dwóch politykach zagranicznych” nowej administracji Trumpa oraz o panującym w niej chaosie.

„USA pod rządami Trumpa nie wydają się mieć polityki zagranicznej albo mają ich wiele – i nie jest jasne, czy ktokolwiek, łącznie z samym prezydentem, mówi w imieniu całej administracji” - pisze w „Foreign Policy” neokonserwatywny publicysta Max Boot.

Wielogłos w sprawie Europy, NATO i Rosji jest odbiciem walki o wpływy w Białym Domu między Pence'em, Mattisem i Tillersonem, a ostatnio też nowym szefem Rady Bezpieczeństwa Narodowego (NSC) generałem Herbertem R. McMasterem, którzy reprezentują republikański establishment, a „ideologicznymi” doradcami prezydenta z jego głównym strategiem Steve'em Bannonem na czele. Pierwsi optują za nienaruszalnością sojuszy i silnymi więzami USA z UE oraz zajmują twarde stanowisko wobec Rosji.

Bannon, który utworzył własną, konkurencyjną wobec NSC Grupę Inicjatyw Strategicznych, woli osłabiać Unię i traktuje Rosję jako sojusznika w walce z radykalnym islamem, w obronie „cywilizacji chrześcijańskiej”. Według tygodnika „Time” zespół Bannona rozważa takie koncesje wobec Rosji jak „redukcja lub eliminacja tarczy rakietowej w Europie środkowo-Wschodniej i złagodzenie sankcji za próby wpłynięcia (przez Moskwę - PAP) na wynik wyborów w USA i za inwazję na Ukrainę”.

Która koncepcja polityki weźmie ostatecznie górę w administracji Trumpa? „Zważywszy na szerokie poparcie dla roli USA w NATO i Europie w opinii publicznej, mediach, środowiskach biznesowych, Kongresie (USA) i w establishmencie polityki zagranicznej, wizja członków gabinetu Trumpa prawdopodobnie przeważy. Radziłbym Europejczykom zachować cierpliwość i myśleć w dłuższej perspektywie, ponieważ nie sądzę, by +trumpiści+ byli naprawdę bardzo zainteresowani polityką zagraniczną” - powiedział PAP Stephen Szabo z waszyngtońskiego biura German Marshall Fund (GMF).

Podobnego zdania jest Lawrence Korb, były asystent sekretarza obrony, związany z demokratycznym think tankiem Center for American Progress. „Należy raczej wierzyć w to, co mówią członkowie gabinetu Trumpa. Na przykład z pewnością nie wycofamy się z planów wzmocnienia wschodniej flanki NATO. Prezydent mówi różne rzeczy dla pokrzepienia swej bazy (wyborczej). Bannon ma na niego wpływ, ale Mattis, Tillerson i McMaster nie zrealizują jego pomysłów, a mają za sobą Republikanów w Kongresie” - powiedział PAP Korb.

Eksperci podkreślają, że administracja Trumpa jeszcze się tworzy – setki stanowisk kierowniczych w resortach odpowiedzialnych za politykę bezpieczeństwa pozostają nieobsadzone, a nominaci prezydenta czekają na zatwierdzenie przez Senat. Jak uważa Dan Hamilton ze Szkoły Zaawansowanych Studiów Międzynarodowych (SAIS) Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa, barometrem kursu Trumpa będzie dopiero jego udział w szczytach NATO i G7 w maju oraz G20 w czerwcu.

„Po raz pierwszy prezydent będzie tam rozmawiał bezpośrednio z europejskimi przywódcami i będzie musiał zająć formalne stanowisko w kluczowych sprawach. Na razie wygłasza tylko opinie przez Twittera, kierując się instynktem, a to jeszcze nie polityka. Nie będziemy mieli jej jasnego obrazu przez co najmniej sześć miesięcy” - powiedział PAP Hamilton.

Z optymizmem ocenia się także zastąpienie Michaela Flynna generałem McMasterem na stanowisku szefa NSC. Ten ostatni uchodzi za typowego „jastrzębia” w sprawie Rosji i lepszego gwaranta stabilności polityki zagranicznej USA niż jego poprzednik.

„Dymisja Flynna i perspektywa dochodzeń w Kongresie w sprawie kontaktów współpracowników Trumpa z Rosją bardzo ogranicza jego pole manewru w kwestii porozumienia z Putinem” - powiedział PAP szef warszawskiego biura GMF, Michał Baranowski, oceniając, że szanse na takie porozumienie spadły dość znacząco.

„Z polskiego punktu widzenia to oczywiście dobrze. Z drugiej jednak strony nie byłoby korzystne, gdyby w wyniku postępowań w Kongresie doszło do paraliżu decyzyjnego w USA” - dodał.

Eksperci nie wierzą, by dochodzenia w sprawie rosyjskich powiązań osób z otoczenia Trumpa zaowocowały odsunięciem prezydenta od władzy, dopóki w Kongresie dominują Republikanie. Utrzymują się także obawy wynikające z osobowości przewrażliwionego na swoim punkcie Trumpa.

„Martwi mnie, jak impulsywny prezydent zachowa się w sytuacji kryzysu, kiedy będzie musiał podejmować decyzje, na przykład gdyby Rosja zdecydowała się na prowokacje +w obronie+ rosyjskiej mniejszości w krajach bałtyckich” - mówi Korb.

Eksperci radzą jednak Europejczykom, by nie przejmowali się zanadto niezrównoważonymi enuncjacjami Trumpa i by nie podsycali antyamerykańskich nastrojów na kontynencie, reagując przesadnie na jego wypowiedzi.

„Wiele zależy od europejskiej reakcji na wypowiedzi Trumpa. Jeżeli stosunki transatlantyckie zostaną zredukowane do pojedynku na tweety, jeśli Europejczycy będą nadmiernie reagować na wypowiedzi Trumpa, to nie będzie dobrze. W kilku krajach odbędą się w tym roku wybory, więc tamtejsi politycy mogą ulec pokusie promowania się poprzez występowanie przeciw USA” - mówi Dan Hamilton.

Tomasz Zalewski (PAP)