Dziś zabieram państwa na małą wycieczkę do Japonii. A jednocześnie będzie to wyprawa w przyszłość. Tym bardziej że panuje przekonanie, iż kto jak kto, ale Japończycy od kilku dekad żyją o parę (paręnaście?) lat przed resztą rozwiniętego świata. Może więc już znają odpowiedzi na te pytania, nad którymi my obecnie się mordujemy.

Wszędzie na Zachodzie ekonomiści, politycy i komentatorzy zastanawiają się, co będzie dalej z ludzką pracą. Zwłaszcza w kontekście rychłej i nieuchronnej robotyzacji gospodarki. W myśl jednej z najgłośniejszych symulacji (Frey i Osborne, 2017) jakieś 47 proc. amerykańskich zawodów musi się liczyć z postępującą automatyzacją. Zastosowanie tych samych kryteriów dla jeszcze bardziej hitechowej Japonii każe podnieść ten odsetek nawet do 55 proc.
A co na to sami Japończycy? To pytanie postawił sobie niedawno Masayuki Morikawa z czołowego ekonomicznego think tanka RIETI (Research Institute of Economy, Trade and Industry). Pytał swoich rodaków, jak oceniają perspektywy robotyzacji pracy. A przede wszystkim, czy się jej aż tak bardzo obawiają. Wyszło, że owszem, 30 proc. mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni się boi. A w grupie najmłodszych badanych (20–29 lat) odsetek przestraszonych przekracza 40 proc. W grupie 30–39 lat jest tylko troszeczkę niższy.
Oczywiście nie wszyscy boją się tak samo. I to jest właśnie w badaniu Morikawy najciekawsze. Okazuje się bowiem, że najbardziej optymistycznie na dalszą robotyzację patrzą przedstawiciele dwóch wyrazistych grup. Pierwsza to osoby z wysokim poziomem wykształcenia. Ale nie jakiegokolwiek. Najspokojniejsi o swoją przyszłość na rynku pracy są absolwenci kierunków ścisłych. Oni uważają, że w przewidywalnej przyszłości automaty nie będą w stanie zagrozić im pod względem kompetencji. Matematyka i fizyka robot nie tyka. Tak przynajmniej im się wydaje. Ale jest jeszcze druga grupa, która śpi spokojnie. To przedstawiciele zawodów uregulowanych, a więc takich, gdzie dostępu do rynku bronią różnego typu licencje i zezwolenia. Czyli mówiąc w skrócie – państwo. To w dużej mierze zawody, w których tzw. czynnik ludzki albo zaufanie odgrywają ważną rolę. Te profesje (lekarz, sędzia, polityk, opiekun) wydają się ostoją stabilności.
Reklama
Wyniki uzyskane przez Morikawę rysują dwa najbardziej popularne i sprawdzone sposoby na ratowanie rynków pracy przed zagrożeniem automatyzacji. Edukację i regulację. Obie te strategie były już nieraz w historii kapitalizmu stosowane przez klasę polityczną do osładzania gorzkich owoców postępu dla szerokich mas pracowników.
Pytanie brzmi, co się stanie, jeśli te dwie strategie nie wystarczą. A może się tak stać, jeżeli omawiana tu automatyzacja pracy będzie bardziej gwałtowna niż jej poprzednie (rozłożone na dekady) odsłony. Wówczas edukację i regulację trzeba będzie uzupełnić o nowe mechanizmy redystrybucji, takie jak choćby dochód podstawowy. Czy uniwersalny i czy bezwarunkowy, to się jeszcze okaże. W badaniu Morikawy ten wątek się nie pojawia. Co może wskazywać, że również w Japonii elity decydentów politycznych i ekonomicznych nie bardzo zdają sobie sprawę z powagi sytuacji, w jakiej znalazł się kapitalizm na obecnym etapie swojego rozwoju. ⒸⓅ

>>> Czytaj też: Co jest w projekcie ustawy o Sądzie Najwyższym i co to oznacza dla obywateli?