Nieco „dziwaczne i niepraktyczne” mogą wydawać się na pierwszy rzut oka propozycje niwelacji istniejących nierówności ekonomicznych – stwierdza Anthony B. Atkinson, nieżyjący już brytyjski ekonomista, w opublikowanej pod koniec ubiegłego roku monografii, pt. „Nierówności – co da się zrobić?” Ich ocena wymaga nie tylko uważnej lektury wszystkich argumentów za i przeciw, lecz przede wszystkim odrzucenia większości „politycznych idei dominujących w ostatnich dziesięcioleciach”.

Atkinson jest optymistą i stara się przekonać czytelników, że z nierównościami „da się coś zrobić”, choć będzie to się wiązać ze zmianami w dystrybucji kapitału i opodatkowania (co postuluje zresztą większość ekonomistów zajmujących się tą problematyką). A przede wszystkim z kompleksowo przeprowadzanymi zmianami w dziedzinie zatrudnienia, ubezpieczeń społecznych i technologii.

Autor twierdzi, że jest możliwy do rozwiązania „konflikt między sprawiedliwością a efektywnością”. To ostatnie nie jest jednak takie oczywiste, biorąc pod uwagę specyfikę współczesnego kapitalizmu i zasady, w oparciu o które funkcjonują współczesne systemy polityczne i gospodarcze.

W omawianej monografii Atkinson zawarł wiele interesujących i dających sporo do myślenia refleksji nie tylko nad przyczynami i skutkami pogłębiających się nierówności i sposobami walki z nimi, lecz także nad stanem współczesnej myśli ekonomicznej.

Reklama

W pierwszej części szczególną uwagę poświęcił interpretacji i ocenie różnych koncepcji nierówności ekonomicznej, głównie w ujęciu nierówności szans i wyników. Przedstawił analizę obecnego stanu rzeczy, tj. rozmiarów i skali nierówności ekonomiczno-społecznych wskazując okresy, kiedy zmniejszały się one w Europie (w latach 1945-1970), by następnie, po zmianie ówczesnych mechanizmów i rozwiązań politycznych je niwelujących, ponownie wzrastać od lat 80. w ogromnej większości krajów świata (z wyjątkiem niektórych krajów Ameryki Łacińskiej).

Od tego czasu stale powiększa się liczba ludzi biednych, których dochody, podobnie jak dochody klasy średniej, rosną najwolniej. Jednocześnie zwiększa się udział wąskiej grupy najbogatszych w majątku narodowym poszczególnych krajów kosztem udziału w nim ubożejących mas. Największa koncentracja majątku w rękach niewielkiej grupy posiadaczy ma miejsce zwłaszcza w tych krajach, które w ramach próby budowy państwa dobrobytu wprowadzały progresywne opodatkowanie. Dochody z podatków od najbogatszych służyły zaś także „sfinansowaniu redystrybucji”, czyli zwiększaniu świadczeń socjalnych dla najbiedniejszych.

Ponieważ od lat 80. Zaczęły się cięcia w najwyższych stawkach podatkowych, autor postuluje powrót „do bardziej progresywnej struktury stawek PIT, z krańcowymi stawkami podatku rosnącymi do górnej stawki 65 proc., wraz z poszerzeniem podstawy opodatkowania”. Proponuje także, nie jako pierwszy, opodatkowanie spadków i nieruchomości, a także, za Thomasem Pikettym, wprowadzenie „globalnego, progresywnego podatku od kapitału”. Środki uzyskane w ten sposób miałyby ułatwić skuteczniejszą walkę z nierównościami ekonomicznymi. Atkinson uznaje to za pewnik,

Atkinson nie uwzględnił w swojej analizie nierówności argumentów i dorobku naukowego ekonomistów, których poglądy nie bardzo pasują do jego koncepcji państwa opiekuńczego i jego roli w zmniejszaniu nierówności.

Podkreśla, że jedną z przyczyn rosnących nierówności w ostatnich dekadach było ograniczanie ochrony socjalnej. Sam jednak przyznaje, iż zwiększenie tej ochrony nie wystarczy – trzeba przebudować całą strukturę państwa opiekuńczego. Nie podaje jednak, jak to zrobić w nowatorski, nietradycyjny sposób – nic poza pomysłem wprowadzania wyższych podatków i generowania z nich „podstawowego dochodu” dla wszystkich. Konieczna wydaje się zmiana obecnego systemu, dopóki państwa mają jeszcze coś do powiedzenia w relacjach z coraz potężniejszymi korporacjami narodowymi i ponadnarodowymi. Ale jego postulat, że ”polityka publiczna powinna dążyć do osiągnięcia właściwej równowagi sił między interesariuszami i powinna uwzględniać wymiar dystrybucji w polityce konkurencji” jest zbyt ogólnikowy, aby mógł stanowić podstawę do pogłębionej debaty nad realistycznymi propozycjami mającymi doprowadzić do zmniejszenia nierówności.

Trudno też uznać za realistyczne inne jego propozycje dotyczące m.in. roli rządu, który „powinien emitować narodowe obligacje oszczędnościowe, gwarantujące pozytywną, realną stopę procentową dla oszczędności. Liczba takich obligacji dostępnych dla każdej osoby powinna być ograniczona. Jeśli mają one być dostępne dla każdego, to kto za nie zapłaci, aby mogli je otrzymać także najbiedniejsi ludzie?

Podobne pytanie można postawić także pod adresem innej, nieco utopijnej propozycji autora, który uważa, że „powinna istnieć dotacja kapitałowa wypłacana każdej osobie w momencie osiągnięcia pełnoletniości”. Trudno też zorientować się w jaki sposób – realistyczny – można by wprowadzić tzw. dochód partycypacyjny, i w jakim stopniu – jeśli w ogóle – jego wprowadzenie przyczyniłoby się do zmniejszenia nierówności czy też nie.

Odpowiedzi na te i inne pytania nie łatwo znaleźć w ostatniej części omawianej monografii: „Czy da się to zrobić?”. Atkinson omawia w niej m.in. argumenty z „kurczącego się tortu” przeciwko redystrybucji dochodów oraz krytycznie odnosi się do niektórych koncepcji przedstawicieli tzw. ekonomii dobrobytu, aby w końcu powtórzyć swoją tezę o możliwości „pogodzenia sprawiedliwości z efektywnością”. Nie przekonuje go to, że nikomu do tej pory nie udało się wynaleźć i z pozytywnymi efektami wdrożyć taki system gospodarczo-społeczny, który zapewniłby wzrost gospodarczy, efektywne wykorzystanie wszystkich zasobów, wysokie tempo B+R i wydajności pracy oraz względnie sprawiedliwy podział dochodów z pracy i kapitału.

Nie zapewniał tego socjalistyczny system gospodarczy, który okazał się niewydajny i został po 1989 roku ponownie zastąpiony przez permanentnie krytykowany kapitalizm. A system ten, przy sprawnym zarządzaniu państwem, charakteryzuje się zadziwiającą „żywotnością” i nadal zapewnia odpowiedni wzrost gospodarczy.

Globalizacja gospodarki światowej też nie pomogła znacząco zniwelować nierówności dochodowych mieszkańców świata. Z tego procesu wyłączone zostało ok. 7 proc. światowej populacji. Największym przegranym globalizacji jest „globalna klasa średnia”. Ale proces ten ma też swoje sukcesy – to zmniejszanie liczby ludzi żyjących w skrajnej biedzie. Nie udało się jednak całkowicie wyeliminować obszarów skrajnej nędzy. Zarówno w skali globalnej, jak i w większości krajów świata coraz szybciej powiększa się luka dochodowa.

Postępująca akumulacja kapitału prowadzi do coraz większych nierówności ekonomiczno-społecznych, które są postrzegane jako niesprawiedliwe. Kiedy zysk z kapitału wynosi 5 proc., co jest wielkością typową i przeciętną, a gospodarka rośnie tylko w tempie jednego procenta rocznie, to początkowa dysproporcja błyskawicznie się pogłębia. Tymczasem współczesne, demokratyczne społeczeństwa opierają się na zasadzie, że pozycja obywatela zależy od jego pracy i dokonań. A przynajmniej na nadziei, że wysiłek zostanie adekwatnie wynagrodzony.

Niestety prawidłowość ta nie sprawdza się w ogromnej większości przypadków. Wprawdzie większość ludzi produkuje bogactwo, (wytwarza różne produkty i usługi), ale to elity polityczne i biznesowe przydzielają im jego „odpowiednią” część, z reguły na poziomie wystarczającym na przetrwanie albo niewiele wyższym.

Różnie też wygląda sprawa wynagrodzenia ludzi utrzymujących się z pracy, w zależności od ich kwalifikacji, wydajności i dokonań. Zarówno w firmach prywatnych, jak i państwowych najwyższe płace otrzymują zwykle niekoniecznie najlepiej przygotowani do wykonywania danej pracy menedżerowie najwyższego szczebla. O tym, ile wart jest naczelny dyrektor danej korporacji decyduje zazwyczaj komitet wyznaczany przez tego dyrektora. A w firmach i instytucjach państwowych o wysokości zarobków jakże często decydują względy uznaniowe, przynależność do rządzącej partii i różne koneksje, a nie faktyczne umiejętności i talenty zatrudnionych tam pracowników.

W praktyce nigdzie więc nie funkcjonuje „czysty” kapitalizm rynkowy, gdzie wygrywa silniejszy, lepiej wykształcony, bardziej kompetentny i przedsiębiorczy. Wygrywa przede wszystkim posiadacz kapitału, a niezbyt często twórcy nowych idei i produktów, jak np. Bill Gates czy Steve Jobs. A większość współczesnych przedstawicieli elit politycznych bardziej troszczy się o swoje interesy, a nie o interesy państwa i wszystkich jego obywateli.

Mitem jest przekonanie, że w kapitalizmie i ustroju demokratycznym wszyscy mają takie same szanse, a nierówności ekonomiczno- społeczne wynikają głównie z odmiennego wkładu pracy i wysiłku. „Wolna konkurencja” nie doprowadziła i nie doprowadzi do sprawiedliwego społeczeństwa, w którym wszyscy będą mieli równe szanse życiowe. Siły rynkowe sprzyjają bowiem koncentracji kapitału, a nie formowaniu się „sprawiedliwego społeczeństwa”. Tak więc ci, którzy odziedziczyli kapitał, nadal będą go powiększać.

Bardzo trudno jest wynaleźć i wdrożyć sprawiedliwy system redystrybucji owoców wzrostu gospodarczego. Tradycyjne podejście Atkinsona do problemu nierówności sprowadza się do postulatu zwiększenia interwencji ze strony państwa, które, jego zdaniem, mogłoby, dopóki jest jeszcze na to czas, pomóc w utworzeniu bardziej sprawiedliwego systemu redystrybucji owoców wzrostu gospodarczego. Jego szczegółowe propozycje nie są jednak realistycznymi wskazówkami dla postulowanej zmiany dotychczasowej „polityki publicznej”.

Mogą natomiast zainteresować wielu czytelników problematyką nierówności. Ekonomistów i przedstawicieli innych nauk społecznych zaś do dalszej debaty nad różnymi sposobami walki z nierównościami i tworzenia warunków dla akumulacji bogactwa przez szerokie i nowe warstwy społeczne, a nie tylko przez dotychczasowych posiadaczy kapitału.

Autor: Adam Gwiazda