Kamil nie może się nachwalić swego pracodawcy. 26-latek od dwóch lat pracuje w sporej firmie z branży spożywczej. Płatne nadgodziny, paczki na święta, przyjazny szef i dobra pensja. Wprawdzie oficjalnie zarabia niewiele więcej, niż wynosi płaca minimalna, drugie tyle dostaje do ręki – bez żadnych kwitów. Sądzi, że na podobnych zasadach pracuje większość jego kolegów, choć nikt się tym specjalnie nie chwali.

– Tak po prostu jest u prywaciarzy, jeśli ma się średnie rzemieślnicze wykształcenie i chce trochę więcej zarobić – podsumowuje jego żona. Prawdziwą pensję też ma sporo większą od tej oficjalnej. W ciągu kilku lat od skończenia szkoły pracowała tylko raz w 100 proc. legalnie – zarabiała grosze w jednej z dużych sieci handlowych. W nowej pracy dostała od razu dwa razy więcej. No i co z tego, że część „do ręki”.

więcej w "Rzeczypospolitej"