Jeszcze 2016 roku Barack Obama uważał, że słabe Chiny, które nie mogą uczestniczyć w rozwiązywaniu globalnych problemów, są bardziej niebezpieczne, niż Chiny silne i potencjalnie agresywne. Zaledwie dwa lata później Pekin stał się dla Waszyngtonu pierwszorzędnym zagrożeniem - pisze Hal Brands.

Jedną z najbardziej niezwykłych rzeczy jeśli chodzi o erę Donalda Trumpa jest to, jak bardzo zmienił stosunek do Chin w amerykańskiej debacie publicznej.
Jeszcze 2016 roku Barack Obama uważał, że słabe Chiny, które nie mogą uczestniczyć w rozwiązywaniu globalnych problemów, są bardziej groźne, niż Chiny silne i potencjalnie agresywne.

Z kolei już administracja Donalda Trumpa określiła Chiny jako największe długoterminowe zagrożenie dla amerykańskich interesów geopolitycznych i geoekonomicznych. Sam Trump określił Państwo Środka jako nieugiętego rywala gospodarczego, pomimo, że amerykański prezydent od czas do czasu próbuje zjednać sobie prezydenta Chin Xi Jinpinga.

Krótko mówiąc, zaledwie kilka lat temu Chiny były postrzegane przede wszystkim jako trudny, ale kluczowy partner. Taki partner, który mógłby wspierać system międzynarodowy pod przewodnictwem USA. Dziś Pekin znacznie częściej jest określany przede wszystkim jako siła rewizjonistyczna dążąca do destabilizacji.
W obliczu chaosu prezydencji Trumpa trudno orzec, co zmieniło się na stałe, a co tylko tymczasowo. Wydaje się jednak, że zmiana amerykańskiej optyki ws. Chin przetrwa administrację Donalda Trumpa.

Trwa ładowanie wpisu

Reklama

Z sondaży wynika, że amerykańska opinia publiczna stała się bardziej sceptyczna co do intencji Pekinu. W 2016 roku 82 proc. Amerykanów postrzegało chińskie zbrojenia jako poważny lub bardzo poważny problem. Ostatnio liczba Amerykanów uważających Chiny za największe i najbardziej aktualne zagrożenie potroiła się w ciągu roku – od 2017.

Przez prawie 25 lat istniało ponadpartyjne porozumienie jeśli chodzi o potrzebę intensywnej współpracy z Pekinem. Dziś można już dostrzec narodziny nowego konsensusu, w ramach którego podkreśla się większą potrzebę rywalizacji.

Zagrożenie dla bezpieczeństwa

Nowy konsensus ws. Chin zaczyna się od coraz większych obaw o bezpieczeństwo narodowe, któremu Chiny mogą zagrażać. Pomimo, że amerykański establishment z obszaru polityki zagranicznej odcina się od działań Trumpa i jego agendy „America First”, to pod względem stosunku do Chin większość osób z tego grona podziela obawy administracji Trumpa jeśli chodzi o Państwo Środka.

Odkąd Xi Jinping sięgnął po władzę i wpływy na światowej scenie politycznej, przekonanie, że Chiny chcą wyprzeć USA jako dominującego aktora w obszarze Azji i Pacyfiku, a być może nawet globalnie, stało się szeroko rozpowszechnione wśród dobrze poinformowanych obserwatorów polityki Waszyngtonu. Tak samo jak przekonanie, że próba zmiany zachowania Pekinu i ograniczenie ambicji Państwa Środka przy pomocy polityki gospodarczej i dyplomacji, nie powiodły się.

Jakiś czas temu, w 2018 roku, dwoje wysokich rangą specjalistów z Partii Demokratycznej ds. polityki zagranicznej – Kurt Campbell oraz Ely Ratner – napisało artykuł, w którym chińskie wyzwanie jest określone w takich samych kategoriach, jak w Strategii Bezpieczeństwa Narodowego Donalda Trumpa. Trudno sobie wyobrazić, aby strategia kolejnej administracji w Białym Domu nie uznała Chin jako największego zagrożenia dla swojej potęgi w ciągu najbliższych dekad.

Zagrożenie ideologiczne

Powstający konsensus jeśli chodzi o postrzeganie Chin wskazuje na jeszcze jeden fakt – że Pekin stał się symbolem zagrożenia ideologicznego. W latach 90. XX wieku oraz w pierwszej dekadzie XXI wieku zakładano, że konflikty ideologiczne odeszły do lamusa, gdyż spodziewano się, że ostatecznie Pekin zliberalizuje gospodarkę i politykę. Dziś jednak ten różowy scenariusz w dużej mierze porzucono.

Chiny bowiem pod rządami Xi Jinpinga stają się w coraz większym stopniu państwem autokratycznym. Ponadto Pekin chce zwiększać swoje wpływy za granicą oraz próbuje zapewnić sobie bezpieczeństwo, promując autorytaryzm na świecie. Przejawem tego są m.in. próby podważania demokracji w Hong Kongu i na Tajwanie, represje polityczne wobec muzułmanów w Xinjiang, wspieranie autokratów w takich państwach, jak Kambodża czy Wenezuela, a nawet próby dławienia wolności słowa w Europie i w USA. W efekcie Pekin tworzy sobie reputację autokratycznego lidera, który promuje represje i podważa demokratyczne wartości na świecie.

Być może brzmi to nieco abstrakcyjne, ale działa na Amerykanów. Tak jak w swoim ostatnim eseju wykazał prof. Aaron Friedberg, ekspert ds. bezpieczeństwa narodowego w administracji George’a W. Busha, prawie zawsze wtedy, gdy USA mobilizowały swoje siły do rywalizacji z inną potęgą – czy to nazistowskimi Niemcami, czy Związkiem Radzieckim – Waszyngton robił to w obawie o przetrwane i możliwość rozprzestrzeniania amerykańskich wartości politycznych. Zaledwie kilka tygodni temu ponadpartyjna grupa senatorów i reprezentantów nalegała na Trumpa, aby ten wprowadził sankcje przeciw chińskim urzędnikom zaangażowanym w budowę „technologicznego państwa policyjnego” w Xinjiang. W przyszłości można się spodziewać więcej takich inicjatyw.

Zagrożenie gospodarcze

Istnieje jeszcze trzeci czynnik wzmagający amerykańską wrogość wobec Chin: zagrożenie dla konkurencyjności gospodarczej USA. Aby była jasność – amerykański świat pracy zawsze był sceptyczny wobec inwestycji w Chinach z powodu obaw (jak się okazało – uzasadnionych) o to, że większy handel z Państwem Środka doprowadzi do wypłukania amerykańskiego przemysłu. Obawy te jednak, choć istniały już od dawna, to politycznie widoczne stały się dopiero w 2016 roku przy okazji kampanii Donalda Trumpa, który z Chin uczynił symbol dyslokacji przemysłowej w erze globalizacji. I jak się okazało, na uderzeniu w Chiny można zyskać wiele głosów.

Ostatnie kilka lat pokazało jednak, że Chiny są zagrożeniem nie tylko dla amerykańskich pracowników. Dziś Pekin wpisuje się w szerszy kontekst zagrożeń gospodarczych, np. poprzez takie praktyki, jak przymusowy transfer technologii, próba osłabienia amerykańskiej bazy przemysłowej, czy program „Made in China 2025”, mający sprawić, że to Chiny zdominują kluczowe sektory gospodarcze na świecie.

Amerykanie w coraz mniejszym stopniu postrzegają Chiny jako rynek dla amerykańskich produktów, a w coraz większym jako drapieżnego konkurenta. Z ostatnich sondaży wynika, że dla przeważającej większości obywateli USA chińska gospodarka i działania stanowią powód do poważnych i bardzo poważnych obaw.

Przy czym wciąż obszar gospodarki jest tym, w którym wyłaniający się konsensus ws. Chin pozostaje najsłabszy. Powód? Same elity biznesowe są podzielone pod tym względem. Z jednej strony istnieje wiele amerykańskich firm, m.in. z branży mediów czy technologii, które doświadczyły kradzieży własności intelektualnej, zastraszania, cenzury oraz innych praktyk związanych z nadużyciami władzy w Chinach. Z drugiej jednak strony na chińskim rynku znajdują się ogromne pieniądze, a Chińczycy są ekspertami w stosowaniu taktyki dziel i rządź, dzięki której amerykańskie firmy nie mogą w pełni efektywnie bronić swoich interesów.

Czynniki te są niekiedy wzmacniane przez mieszankę techno-utopizmu i postnacjonalizmu, które dominują wśród kluczowych przedstawicieli biznesu w Dolinie Krzemowej. Można znaleźć przykłady dużych firm technologicznych, które uświadomiły sobie, jak ważna jest współpraca z rządem USA, aby zapobiec dominacji Chin w kluczowych technologicznie obszarach, takich jak np. rozwój sztucznej inteligencji.

Wciąż jednak istnieje też wiele przedsiębiorstw, np. Google, które odmawiają współpracy z Wujkiem Samem, aby przy wykorzystaniu sztucznej inteligencji zwiększyć wydajność amerykańskich dronów, ale jednocześnie potajemnie współpracują z chińskim rządem, tworząc wyszukiwarki sprzyjające cenzurze.

Pomoc w rozwoju reżimowi autorytarnemu przy jednoczesnej rezygnacji z zaangażowania w prace Pentagonu świadczy o szczególnym rodzaju analfabetyzmu moralnego i korporacyjnego. To także bardzo krótkowzroczne, ponieważ amerykańskie firmy stracą, jeśli Chiny w ciągu następnego stulecia staną się geopolityczną, technologiczną i gospodarczą potęgą.

Co więcej, działania takie podważają też jakiekolwiek strategie, wymagające wykorzystania innowacji z sektora prywatnego, które miałyby zwiększyć bezpieczeństwo USA, przy jednoczesnym zrównoważeniu zaangażowania USA w Chinach, aby ograniczyć powstawanie groźnych zależności.

Co prawda dziś istnieje szersza niż kilka dekad wcześniej zgoda, że trzeba podjąć trudne działania wobec Chin, ale konsensus ten nie jest wciąż na tyle szeroki i silny, aby sprostać chińskiemu wyzwaniu.

>>> Czytaj też: Europa wypowiada posłuszeństwo USA. Czy Stary Kontynent stać na strategiczną niezależność?