We wtorkowych wyborach środka kadencji do Kongresu USA Partia Demokratyczna przejęła od Partii Republikańskiej (GOP) kontrolę nad Izbą Reprezentantów, podczas gdy Republikanie utrzymali większość w Senacie - wynika z prognoz powyborczych.

Wiele wskazuje na to, że Republikanie nie tylko utrzymają kontrolę nad Senatem, ale również powiększą swoją przewagę nad Demokratami. Kandydaci Partii Demokratycznej przegrali wiele kluczowych wyścigów senackich, m.in. w Indianie, Missouri, Tennessee, Dakocie Północnej i Południowej oraz w Teksasie i na Florydzie.

Jednym z najciekawszych było senackie głosowanie w Teksasie. W tym stanie, tradycyjnie opowiadającym się w większości za GOP, wyzwanie obecnemu republikańskiemu senatorowi Tedowi Cruzowi rzucił demokratyczny kongresman Robert Francis "Beto" O'Rourke. Wygrał Republikanin, ale jego rywal ma powody do zadowolenia - przez znaczną część nocy prowadził, a strata jedynie kilkuset tysięcy głosów do zwycięzcy jest oceniana jako dobry wynik dla Demokraty w "Stanie Samotnej Gwiazdy".

Startujący jako niezależny kandydat w Vermoncie Bernie Sanders bez trudu po raz trzeci wywalczył w tym stanie mandat senatora. W Utah wyścig o miejsce w Senacie wygrał uznawany za faworyta były republikański kandydat na prezydenta Mitt Romney; przejmie on mandat po Republikaninie Orrinie Hatchu, który zrezygnował z ubiegania się o reelekcję.

Szczególnie zacięty okazał się, niemal już tradycyjnie, wyborczy pojedynek na Florydzie. Gubernatorem tego stanu zostanie Republikanin Ron DeSantis, który pokonał w głosowaniu burmistrza Tallahassee Andrew Gilluma. Ten drugi oficjalnie uznał już swoją porażkę.

Reklama

W Georgii przegrała demokratyczna kandydatka Stacey Abrams. Miała ona szansę zostać pierwszą w historii USA czarnoskórą kobietą na stanowisku gubernatora.

Kandydaci Demokratów przejęli od Republikanów ten urząd w Michigan, Illinois, Kansas, Maine oraz Nowym Meksyku. W ich rękach urząd gubernatora pozostanie też m.in. w Kalifornii, Oregonie. Republikańscy kandydaci na gubernatorów wygrali za to m.in. w Iowa i Idaho.

W powyborczym przemówieniu dotychczasowa szefowa mniejszości Partii Demokratycznej w Izbie Reprezentantów Nancy Pelosi zapowiedziała, że "jutro w USA nastanie nowy dzień". Podkreśliła również, że "wszyscy mamy dość podziałów", nawiązując w ten sposób do wyjątkowej - według badań opinii publicznej - polaryzacji amerykańskiego społeczeństwa w tych wyborach.

Z wielu miejsc USA, szczególnie zachodnich stanów, wciąż spływają wyniki. W środę polskiego czasu powinien być znany dokładny skład Kongresu USA oraz układ sił w obu jego izbach.

Wywodzący się z Partii Republikańskiej prezydent USA Donald Trump ocenił, że wynik GOP we wtorkowych wyborach to "olbrzymi sukces". Republikanie stracili w tym głosowaniu kontrolę na Izbą Reprezentantów USA, ale utrzymali większość w Senacie. "Olbrzymi sukces dzisiejszej nocy. Dziękuję wszystkim!" - napisał Trump na Twitterze.

Jak poinformował współpracownik Pelosi, prezydent pogratulował Demokratom zdobycia większości w Izbie Reprezentantów.

Przedstawiciele Demokratów zapowiadają, że większość w Izbie Reprezentantów będą wykorzystywać do przeciwstawiania się niektórym politycznym inicjatywom Trumpa.

AP podaje, że w nowej Izbie Reprezentantów mandaty obejmie rekordowo wysoka liczba 85 kobiet, jednak - jak podkreśla agencja - nadal zdecydowaną większość będą w niej stanowić mężczyźni. O miejsce w izbie niższej Kongresu ubiegało się ponad 230 kandydatek.

Agencje informują, że po raz pierwszy w historii w Kongresie USA znajdą się muzułmanki. Do Izby Reprezentantów wejdą Demokratki - 42-letnia Rashida Tlaib ze stanu Michigan i 36-letnia Ilhan Omar z Minnesoty. Jako jedna z najmłodszych kobiet do niższej izby Kongresu dostała się 29-letnia Demokratka Abby Finkenauer z Iowa.

Z najnowszych medialnych prognoz i danych firmy DDHQ wynika, że demokratyczni kandydaci wygrali z co najmniej 17 politykami GOP, starającymi się o reelekcję w uważanych za umiarkowane, podmiejskich okręgach w kraju - m.in. w Waszyngtonie, Nowym Jorku, Filadelfii, Miami, Chicago i Denver. Wyniki z Zachodniego Wybrzeża wciąż napływają.

Według aktualizowanych na bieżąco danych na stronie ABC News Partia Demokratyczna zapewniła sobie w Izbie Reprezentantów 214 mandatów, przy czym do przejęcia kontroli nad izbą od Republikanów potrzebuje ich 218.

Takie rozstrzygnięcie nie jest zaskoczeniem, gdyż wskazywała na to większość przedwyborczych sondaży i symulacji. Oznacza ono, że prezydentowi Donaldowi Trumpowi znacznie trudniej będzie przeforsowywać w Kongresie swój program, ale z drugiej strony nie było żadnej "niebieskiej fali" (niebieski to kolor Partii Demokratycznej), która według niektórych miała zalać Kongres. Utrzymanie przez Republikanów Senatu znaczy również, że procedura impeachmentu prezydenta, o której czasem wspominali bardziej radykalni Demokraci, nie ma żadnych szans.

Partia Republikańska przystępowała do wyborów, mając większość w obu izbach Kongresu (dysponowała nią od wyborów z 2014 r.), ale biorąc pod uwagę bardzo polaryzujący społeczeństwo styl prezydenta oraz niezbyt wysoki - nieznacznie przekraczający 40 proc. - odsetek aprobaty dla jego działań, mało kto uważał, że jest ona w stanie obronić stan posiadania.

Według ogłoszonych dotychczas rezultatów Demokraci mają już 222 mandaty w Izbie Reprezentantów, czyli przekroczyli barierę 218, która jest potrzebna do większości, a Republikanie - 199. Jeśli chodzi o poszczególne okręgi, szczególnie niepokojąca z punktu widzenia Trumpa jest utrata netto trzech mandatów w Pensylwanii (Demokraci cztery przejęli, ale jeden stracili), który to stan tradycyjnie jest jednym z wahających się (swing state) i ma dużą liczbę głosów elektorskich w wyborach prezydenckich. Wygrana w Pensylwanii była jednym z kluczy do wyborczego sukcesu Trumpa w 2016 r. Prawdopodobnie po dwa mandaty Republikanie stracą również w dwóch innych stanach, które istotnie przyczyniły się do zdobycia przez niego Białego Domu - Wisconsin i Michigan (tam nie ma jeszcze pełnych wyników). Porażką Republikanów jest też fakt, że w skali całego kraju odbili z rąk Demokratów tylko dwa okręgi - jeden w Pensylwanii i jeden w Minnesocie.

Znacznie lepiej partia prezydenta wypadła natomiast w wyborach do Senatu. Miała tam wprawdzie dość łatwe zadanie, bo w większości tych stanów, gdzie one się odbywały (w Senacie co dwa lata odnawiana jest jedna trzecia składu), to Demokraci bronili stanu posiadania. Ale wygląda, że Republikanie nie tylko utrzymają kontrolę, lecz jeszcze ją powiększą, bo przejęli trzy mandaty senatorskie - w Indianie, Missouri i Dakocie Północnej, tracąc tylko jeden - w Nevadzie. A być może po stronie zysków Republikanie będą mogli zapisać sobie jeszcze Montanę i kolejny ważny wahający się stan - Florydę. Ważne z ich punktu widzenia jest też, że uniknęli bardzo prestiżowej porażki w konserwatywnym Teksasie, gdzie ubiegającemu się o reelekcję Tedowi Cruzowi poważnie zagrażał uznawany za wschodzącą gwiazdę Demokratów kongresman Beto O'Rourke. Uwzględniając dotychczas posiadane oraz podliczone okręgi Republikanie mają 51 miejsc, Demokraci (wliczając w to dwóch niezależnych, którzy zwykle z nimi głosują) - 45.

W wyborach gubernatorów sytuacja była odwrotna - to Republikanie bronili pozycji w większości stanów, w których głosowano (wybierano gubernatorów w 36 spośród 50 stanów). I niezbyt dobrze im się to udało - stracili Nowy Meksyk i Illinois, a zapewne też Michigan, Wisconsin, Kansas i Nevadę. Jeśli te wyniki się potwierdzą, obie partie będą miały po 25 gubernatorów. Warte podkreślenia jest, że w wyborach prezydenckich 2016 r. Trump wygrał w Michigan, Wisconsin i Kansas, więc powinien być to dla niego sygnał ostrzegawczy w perspektywie walki o reelekcję.

Te mieszane wyniki nie przeszkodziły amerykańskiemu prezydentowi ogłosić, że wybory były "olbrzymim sukcesem". "Olbrzymi sukces dzisiejszej nocy. Dziękuję wszystkim!" - napisał Trump na Twitterze. Zarazem jednak pogratulował Nancy Pelosi, szefowej Demokratów w Izbie Reprezentantów, zdobycia większości. To w poważnym stopniu może utrudnić prezydentowi realizację jego planów, a tym samym osłabić jego szanse na reelekcję. Przeforsowanie planów legislacyjnych przez niższą izbę Kongresu będzie teraz wymagało dłuższych negocjacji i większych kompromisów, a Demokraci raczej nie będą mu niczego ułatwiać (w podobnej sytuacji był przez sześć z ośmiu lat swojej prezydentury Barack Obama). Z drugiej strony zapewne ta sytuacja skłoni Trumpa do jeszcze częstszego korzystania z rozporządzeń wykonawczych, czyli działania ponad głowami członków Kongresu.

>>> Polecamy: Świat jest coraz biedniejszy. USA bogacą się jego kosztem [OPINIA]