Dwudniowy szczyt, z udziałem przywódców najpotężniejszych gospodarczo 19 państw oraz Unii Europejskiej, rozpoczyna się w piątek w stolicy Argentyny, Buenos Aires. Jego uczestnicy to: USA, Kanada, Meksyk, Brazylia, Argentyna, Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Włochy, Turcja, Rosja, Republika Południowej Afryki, Arabia Saudyjska, Indie, Indonezja, Korea Południowa, Japonia, Chiny, Australia i UE.

Odbywające się od kilkunastu lat spotkania państw G20, podobnie jak bardziej ekskluzywnego "klubu" G7, stanowiły potwierdzenie postępu we współpracy międzynarodowej poprzez wielostronne porozumienia w celu rozwiązywania konfliktów i stabilizacji gospodarki. Wyrazem tego były końcowe komunikaty świadczące przynajmniej o politycznej woli dogadywania się w spornych kwestiach i utrzymania globalnego ładu.

Trwałość tego ładu zależała dotąd w największym stopniu od przywództwa USA. Jednak prezydent Trump kwestionuje sens i potrzebę multilateralnej współpracy i znany jest z niechęci do spotkań w takim formacie. W czerwcu nie podpisał wspólnego oświadczenia po szczycie G7 w Kanadzie i wyjechał przed jego zakończeniem. Trump woli rozmowy dwustronne, szczególnie w sprawach gospodarczych, w czasie których USA są na silniejszej pozycji.

Dlatego tradycyjne wspólne zdjęcia uczestników szczytu G20 w strojach lokalnych będą w tym roku prawdopodobnie bardziej niż kiedykolwiek symbolem fikcji i uwaga obserwatorów kieruje się na spotkania dwustronne. Według Białego Domu Trump ma ich odbyć osiem. Z powodu rozkręcającej się wojny handlowej między USA a Chinami najbardziej oczekiwane jest spotkanie z chińskim prezydentem Xi Jinpingiem.

Reklama

Waszyngton sugeruje, że w jego wyniku może dojść do porozumienia o "zawieszeniu broni" w tej wojnie handlowej. Polegałoby ono na zawieszeniu albo odroczeniu przez Trumpa planowanych od 1 stycznia podwyżek taryf celnych z 10 do 25 procent na importowane z Chin towary wartości 250 mld USD. Przedmiotem rozmów z Xi byłyby także ewentualne cła na kolejny import chińskich artykułów, wartości 267 mld USD.

W zamian USA oczekują od Pekinu takich ustępstw jak ukrócenie kradzieży własności intelektualnej – technologii i know-how - oraz szerszego otwarcia chińskiego rynku dla towarów i inwestycji amerykańskich. Ekipa Trumpa jest podzielona co do pożądanej skali konfrontacji z Chinami. Według "New York Timesa" minister finansów (skarbu) USA Steven Mnuchin wraz z doradcą ekonomicznym prezydenta Larrym Kudlowem opowiadają się za kompromisami, natomiast główny orędownik ekonomicznego nacjonalizmu, Peter Navarro, forsuje twardy kurs. Wojna celna wywołała ostatnio niepokój na rynkach finansowych, co hamuje zapędy zwolenników jej eskalacji.

Po rozmowach Trump-Xi nie zaplanowano wspólnej konferencji prasowej i przewiduje się, że jeśli nawet zawarte zostanie porozumienie, nie musi ono być od razu ujawnione. Wśród ekspertów przeważa przekonanie, że ewentualny "rozejm" będzie jednak krótkotrwały.

Jeszcze do niedawna zdawało się, że w Buenos Aires dojdzie także do spotkania Trumpa z prezydentem Rosji Władimirem Putinem. Kreml zapowiadał ją jeszcze w czwartek. Jednak tego samego dnia po południu prezydent USA zatweetował, że odwołuje spotkanie, ponieważ Rosja nie zwróciła Ukrainie zabranych jej okrętów na Morzu Czarnym ani nie uwolniła marynarzy.

Atak i zajęcie przez flotę rosyjską okrętów ukraińskich w ostatnią niedzielę od razu postawiło spotkanie z Putinem pod znakiem zapytania. Ostro potępiła ten krok amerykańska ambasador przy ONZ Nikki Haley, a specjalny wysłannik USA na Ukrainę Kurt Volker wezwał kraje europejskie do wprowadzenia nowych sankcji na Rosję. Trump napomknął w wywiadzie, że może się z Putinem nie spotkać. Potem jednak Biały Dom nie dementował zapowiedzi Kremla.

Odwołanie spotkania nastąpiło natychmiast po najnowszych rewelacjach ze śledztwa specjalnego prokuratora Roberta Muellera – kiedy były adwokat prezydenta Michael Cohen przyznał się, że okłamał Kongres, nie ujawniając, iż jeszcze w czasie kampanii wyborczej Trumpa w 2016 r. prowadzono rozmowy w sprawie budowy przez jego korporację hotelu w Moskwie.

Na szczycie G20 uwagę mediów zaprząta także pytanie, kto z administracji USA spotka się tam z faktycznym władcą Arabii Saudyjskiej, księciem Muhammadem ibn Salmanem. Według wywiadu amerykańskiego i innych źródeł najprawdopodobniej zlecił on w konsulacie tego kraju w Turcji zabójstwo saudyjskiego dziennikarza, współpracownika "Washington Post” Dżamala Chaszodżdżiego. Trump jednak nie wykluczył, że spotka się z księciem.

Prezydent, podobnie jak sekretarz stanu Mike Pompeo i szef Pentagonu James Mattis, zakwestionował ustalenia wywiadu jako niepozwalające na wyciągnięcie jednoznacznych wniosków. Waszyngton podkreśla wagę sojuszu z Arabią Saudyjską, kluczowym państwem szeroko rozumianego Bliskiego Wschodu. Spekuluje się, że z saudyjskim księciem spotka się wiceprezydent Mike Pence.

Trump odbędzie także w Buenos Aires rozmowy z gospodarzem szczytu, prezydentem Maurizio Macrim, kanclerz Niemiec Angelą Merkel, premierem Japonii Shinzo Abem, premierem Indii Narendrą Modim, prezydentem Korei Południowej Mun Dze Inem i prawdopodobnie z brytyjską premier Theresą May.

W programie szczytu zaplanowano poza tym uroczyste podpisanie nowego układu handlowego USA z Kanadą i Meksykiem, zastępującego układ NAFTA.

Jeszcze przed spotkaniem przywódców krajów G20 na ulicach Buenos Aires rozpoczęły się wielotysięczne demonstracje przeciw globalnym korporacjom, organizowane przez lewicowe ugrupowania, opozycyjne wobec polityki Macriego.

Tomasz Zalewski (PAP)