Najnowsze rewelacje na temat Jarosława Kaczyńskiego nie będą tak szkodliwe jak te, które obaliły poprzedni rząd – pisze w felietonie dla Bloomberga Leonid Bershidsky.

W tym roku w Polsce mają odbyć się wybory parlamentarne i podobnie jak przy okazji poprzednich, które odbyły się cztery lata temu, w centrum uwagi opinii publicznej znajdują się potajemne nagrania. Chociaż taśmowy skandal odegrał bardzo dużą rolę w odsunięciu od władzy Platformy Obywatelskiej, to o wiele trudniej będzie obalić tymi samymi metodami Prawo i Sprawiedliwość.

We wtorek dziennik „Gazeta Wyborcza” opublikował nagrania, na których prezes Prawa i Sprawiedliwości w oczywisty sposób omawia realizację głośnego projektu budowlanego w Warszawie. Informacja trafiła do gazety poprzez Austriaka Geralda Birgfellnera, kuzyna Kaczyńskiego, który zaczął prace nad budową bliźniaczych 190-metrowych wieżowców na terenie byłej siedziby partii, ale nie został spłacony po wstrzymaniu realizacji projektu.

Kaczyński mówi na nagraniu, że pozwolenie na budowę zostanie wydane tylko jeśli jego partia wygra wybory prezydencie w Warszawie. Kandydat Pis przegrał, a Birgfellner nie otrzymał wynagrodzenia. Adwokat dewelopera, który miał silne powiązania z Platformą Obywatelską, złożył skargę do prokuratury. Gazeta poinformowała również, że państwowy bank Pekao SA miał udzielić na realizację projektu pożyczkę w wysokości 300 mln euro.

Wielu polskich komentatorów, zwłaszcza prorządowych, natychmiast oceniło rewelacje „Gazety Wyborczej” jako niewypał. Kaczyński jak dotąd nie zareagował, ale rzeczniczka prasowa PiS Beata Mazurek starała się uprzedzić rywali, publikując w poniedziałek tweet, Napisała w nim, że gazeta zamierza opublikować „pseudo rewelacje”, które rozwijają „plotki i spekulacje”, które słyszymy od lat.

Reklama

Tłumaczenia te są jednak nieszczere. Sytuacja, w której Kaczyński wykorzystuje swoją polityczną władzę do przeforsowania ogromnego projektu budowlanego z udziałem rodziny i najbliższych współpracowników, niewątpliwie szkodzi PiS. Udział w sprawie państwowego banku również nie wygląda dobrze w tym kontekście (Pekao poinformowało, że udziela pożyczek zgodnie z prawem bankowym i własnymi wewnętrznymi procedurami).

Kaczyński zawsze starał się kreować na ascetę – niezainteresowanego luksusem i bogaceniem się. Nosił źle skrojone garnitury, a jego z jego oficjalnego majątkowego oświadczenia wynika, że w 2017 roku miał tylko 19 tys. zł oszczędności. – Nie wchodzisz do polityki dla pieniędzy – często powtarzał. Mocno to jednak kontrastuje z jego znajomością szczegółów wspomnianej inwestycji i łatwością prowadzenia biznesowych negocjacji.

- Populizm zawsze zamienia się w oligarchię – zatweetował w odniesieniu do sprawy były minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.

Sikorski musiał zrezygnować z funkcji marszałka sejmu w 2015 roku w ramach czystek wśród najważniejszych liberalnych polityków po ujawnieniu nagrań z 2014 roku. W każdym razie rewelacje, które osłabiły Platformę Obywatelską i pomogły PiS zdobyć władzę, były mniej wybuchowe niż rewelacje z udziałem Kaczyńskiego. Kelnerzy w ekskluzywnej restauracji zarejestrowali (w 2014 roku – przyp. red.) bluźniercze i cyniczne rozmowy polityków. W jednej z nich rzekomo niezależny szef banku centralnego dyskutował o zmianie polityki pieniężnej, która miała pomóc rządzącej partii utrzymać się u władzy. W innej Sikorski określił sojusz Polski z USA, która nadal jest ostoją polityki zagranicznej kraju, jako „bezwartościowy”. Rozmowy nie zawierały jednak żadnych oznak łamania prawa, żadnej „broni palnej”.

PiS skorzystał na tych nagraniach, ponieważ podobnie jak inne populistyczne partie prowadził kampanię przeciwko mocno okopanej na swoich pozycjach elicie. Polakom nie podobała się szorstkość potajemnych rozmów oraz rozdźwięk pomiędzy tym, co politycy mówili prywatnie i publicznie. Ale czy przeciwnicy PiS-u zyskają cokolwiek, ujawniając pozornie nietypowe relacje biznesowe Kaczyńskiego?

Domyślam się, że będzie im trudniej i to nie z powodu tego, że taśmy okazały się niewypałem. PiS prowadzi ciągle antykorupcyjną retorykę, chociaż Polska spadła w zeszłym roku w Transparency International Corruption Perceptions Index na 36. miejsce. W 2015 roku zajmowała 29. pozycję. Za jego kadencji doszło także do znaczących korupcyjnych skandali; sześciu podejrzanych, w tym bliski współpracownik byłego ministra obrony, zostało w tym tygodniu aresztowanych w skandalu z udziałem największej polskiej firmy z sektora obronnego.

Wygląda jednak na to, że wyborcy nie obwiniają za to PiS. Ostatnie sondaże dają partii wyraźne prowadzenie, ale nie na tyle duże, by zagwarantować jej samodzielne rządzenie po jesiennych wyborach.

Politolog Jan-Werner Mueller napisał w 2016 roku w książce „Czym jest populizm”, że populistyczne rządy mają rzadko spotykaną licencję na „państwową kolonizację, masowy klientelizm i dyskryminację systemów prawnych”.

„Rewelacje na temat tego, co można nazwać tylko korupcją, wydają się nie szkodzić tak bardzo populistom, jak można byłoby się tego spodziewać” – napisał Mueller. „Postrzeganie przez populistyczny elektorat korupcji i kumoterstwa jako nie-problemów, utrzymuje się tak długo, ja długo postrzegane są one jako środki podejmowane w imię moralnego, pracowitego „my”, a nie dla niemoralnych lub nawet obcych „oni”.

Zjawisko to przejawia się w postawach ludzi, którzy popierają wszystkich współczesnych populistycznych liderów, począwszy od Donalda Trumpa, a skończywszy na Węgrze Wiktorze Orbanie. Nie ma powodów dla których z Kaczyńskim miałoby być inaczej. Liberałowie będą potrzebowali silniejszej „broni”, by zyskać jakikolwiek efekt – obecnie będzie trudno ją zdobyć. Tym bardziej, że polska gospodarka rośnie, a PiS kontynuuje socjalne programy.

>>> Polecamy: Pretekst do interwencji na Ukrainie? Putin: Rosja pozostawia sobie prawo do obrony wolności wyznania